[ Pobierz całość w formacie PDF ]Pajęczyna! - zdecydował %7łuraw.
Ale dopust losu trzeba z rezygnacją znieść, więc obydwaj podali chłopcu prawice.
- Wuj mi obiecał, że będę tu razem pracował - rzekł niepewnym głosem.
- No nie - poprawił Rosomak - obiecałem ci tu byt, jeśli się do niego nadasz. Bierz na plecy swój
kuferek i ruszajmy!
Fornal nawrócił zaprzęg i odjechał. Pantera zarzucił sobie na ramię największy worek. %7łuraw z
Rosomakiem obładowali się resztą i poszli.
Rekrut zarzucił sobie na ramię kuferek i podążył za nimi, potykając się na korzeniach. Zciemniało; nie
było śladu ni drogi, ni ścieżki; gałęzie biły po twarzy, jakieś odrośle niskie chwytały za nogi, ciężar
kuferka dolegał.
A tamci szli lekko, cicho, prędko i niknęli jak widma w gąszczu.
Chłopak po chwili spotniał, zadyszał się, serce mu biło, ogarnął go lęk i wstyd. Zaciskał zęby, walczył ze
sobą, ale czuł, że nie podoła. Wreszcie gałąz zerwała mu czapkę; zaczął jej szukać, a gdy znalazł,
ujrzał się sam w gąszczu.
- Wuju! - zawołał z przestrachem.
Ale zamiast wuja Pantera ku niemu wrócił.
- No i co tam? Ustałeś?
- Nie. Tylko mi czapkę zdarło i straciłem was z oczu.
- Czapkę zdarło, boś się lasowi nie ukłonił, a to wysoki pan i możny. Respekt trzeba przed nim mieć.
- A gdzie tamci?
- Poszli. Nie będziemy cię wszyscy niańczyć! No, tobół ci cięży. Daj no! - pomogę.
- Dziękuję panu. Dam radę.
- Tutaj "pan" jest bór, a "pani" - woda. Ja jestem leśny "ludz" - Pantera. Nie udawaj, ręce ci dygocą z
wysiłku. Masz, przewlecz rzemień kuferka przez tę gałąz - ot, tak, bierz na ramię, ja też, i ruszajmy! A
stąpaj w nogę, równo: lewa, prawa, lewa, prawa!
- A czy my nie zabłądzimy tak bez drogi - rzekł po chwili chłopak.
- Jak to, bez drogi? Toć szlak, jak pocztowy, drzewami sadzony.
- A co to błyszczy przy ziemi? To pewnie wilcze oczy się świecą.
- Gdzie? Ach, to? Zwietliki latarki zapaliły.
- Co to?
- No, świętojańskie robaczki. Złapać takich dziesiątek do szklanki, to czytać można, jak przy świecach.
No, czemu skaczesz?
- Bo coś szeleści pod nogami. Pewnie żmija.
- %7łmije śpią w nocy. %7łaba ci spod nóg skoczyła. Idz prosto, nie targaj!
Chwila milczenia. Nagle chłopak się wzdrygnął, wpół kroku stanął; kuferek spadł z drążka na ziemię.
- Co to? - szepnął.
- A bodaj cię! Co znowu!
- To, co krzyknęło tam w prawo?
- Sowa! Ot, siedzi na sęku. Prędzej! Zbieraj twój tobół! Tym pędem to i na wieczerzę do chaty nie
zdążym, a moja chudoba czeka doglądu.
Znowu szli w milczeniu. Chłopak strzelał oczami we wsze strony niespokojnie, trwożnie. Samotność,
cisza, przerywana nieznanymi odgłosami, rozstrajały go rozpacznie.
- Proszę pana, to jest, proszę Pantery, i wam wcale tu nie straszno? Tak samym?
- Tu jest moc mieszkańców. Ot, posłuchaj: beczy kozioł, bełkoce cietrzew, żaby rajcują, błotniaki
wszystkie wrzeszczą. Tu więcej życia niż w mieście.
- Ale ludzi nie ma!
- No to właśnie najbezpieczniej. Co jest gorszego dla człowieka niż drugi człowiek?
- Ale tak ciemno!
- Zaraz elektryczność na niebie zapalą. A zresztą lęka się tylko głupi. Co jest strasznego w borze i co
złego tu może spotkać? My tu między swoimi!
- Jeszcze daleko do domu?
- Niedaleko. Nie czujesz dymu?
- Nie. A co znaczy dym?
- No, wieczerzę warzą.
- To tamci już są w domu?
- Już dawno. Przecie nie pełzną jak my!
- Bardzo trudno iść prędko.
- No, no, nie próbuj, bo upadniesz! Ot, już widać światło w chacie.
- Dzięki Bogu! - szepnął chłopak.
- Hej, wy tam! - rozległ się głos Rosomaka.
- My! - odkrzyknął Pantera.
- Bywajcie! Chcieliśmy już iść was szukać.
- Blisko tego.
Spotkał ich Rosomak przy furtce. Pantera cisnął na ziemię worek, kuferek.
- Uf, co tam jest tyle ciężkiego w tym tobole? Macie rekruta. Ja lecę do Hatory i klaczy.
Chłopak znalazł się w jasno oświetlonej izbie, odetchnął bezpieczny i zaczął się ciekawie rozglądać.
- Pozdrów Królową! - wskazał mu Rosomak obraz.
Przeżegnał się i spytał skwapliwie:
- Może mam co robić?
- Będziesz wszystko robił jak i my. Tymczasem spocznij na ławie.
- Jak tu cudnie!
- Nie śpiesz z zachwytem, aż się wżyjesz! Będziesz mieszkał w sieni. Jutro odzienie i obuwie zmienisz i
dostaniesz zajęcie.
- Ciekawym, jakie! - zawołał Pantera, wchodząc do izby z wiaderkiem mleka. - A także ciekawym, jak
tego nowego przybysza będziemy wołać. Ja już mam dla niego nazwę! - zaśmiał się.
- Jaką? - spytał chłopak.
- Coto! Gdyśmy szli, co krbk wołał: co to, co to, co to?
%7łuraw postawił na stole misę jakiejś polewki; obsiedli stół. Chłopak dostał łyżkę drewnianą, kromkę
czarnego chleba i patrząc, jak oni czynią, zaczął czerpać ze wspólnej misy.
- Co to? - spytał po chwili.
Wszyscy się zaśmieli.
- Nie inaczej! Dobrze cię ochrzcił Pantera. Będziesz Coto, zanim na inną nazwę zasłużysz. Pytasz, co
jemy? To polewka z ryb.
- Z suma! Wiecie, wodzu, żeśmy ułowili takiego, jak się rzadko trafia. To był tydzień wielkich łowów:
puchacze, sum!
- No i nowych przybyszów; zrebię, Tupcio i Coto.
- I kosięta się wylęgły w szopce Hatory!
Coto chciał spytać, co to kosięta, ale się zawstydził. Postanowił sam się dowiedzieć rano.
Po wieczerzy zawołał go %7łuraw do pomocy przy zmywaniu statków, przy czym chłopak się bardzo
zabrudził i potłukł miskę; potem go wezwał Pantera i poprowadził po drabce na strych, gdzie naładowali
olbrzymi wór siana.
- Będziesz na tym spał, rekrucie Coto. Schodz ostrożnie po drabinie, żebyś siebie nie urządził jak miski!
- Macie, już leży!
Chłopak zaczepił obcasem o szczebel i spadł do sieni, szczęściem na siennik. Zerwał się zawstydzony,
ale %7łuraw z Rosomakiem karmili małego Tupcia i nawet się nie obejrzeli, a Pantera, zeskakując
zgrabnie i lekko ze strychu, rzekł:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl