[ Pobierz całość w formacie PDF ]

N-no, mieliśmy szczęście, bez gadania. Gdyby  Dzban salamandry trafił nieco niżej,
wszyscy skończylibyśmy jak w krematorium. Ale po Stiopie nawet ślad nie pozostał.
 Spadamy!  powtórzyłem rozkaz, zasłoniłem twarz rękawem i rzuciłem się do wyjścia.
Skronie rozsadzał ból, w zębach łamało, po całym ciele powoli rozpełzała się dziwna słabość.
Gdyby osłaniał nas karabin, ucieklibyśmy bez problemów. Ale bez wsparcia ogniowego
odmieńcy dostali posiłki z sąsiedniej ulicy i wyskoczyli w stronę sklepu w najgorszym możliwym
momencie. Bliskie wystrzały rozległy się od razu, kiedy tylko wypadliśmy na zaśnieżony ganek 
to idący do ataku otworzyli ogień w biegu. Większość strzelców nazbyt się gorączkowała i
pudłowała haniebnie, ale amulet, który dostałem od Grigorija, zaczął wibrować i rozgrzewać się.
Przewrotem spróbowałem wydostać się ze strefy rażenia, padłem w śnieg i posłałem serię z
wrzosa. Ekspansywne kule zaczęły wyrywać kawałki ciał i zbijać z nóg nazbyt zbliżających się
odmieńców. Celny ogień znacznie przerzedził szeregi niezabezpieczonych kamizelkami
kuloodpornymi odmienionych, ale też magazynek opróżnił się w jednej chwili.
Ale wszystko było już, jak trzeba  w tym czasie z drzwi sklepu zaczęli strzelać zbliżający
się do nas żołnierze Garnizonu, a Wietricki wyskoczył z okna i otworzył ogień do buntowników,
którzy jeszcze próbowali nas ostrzeliwać.
 Zachodzą od placu!  krzyknął Napalm, więc zmieniłem magazynek we wrzosie i
rzuciłem się do węgła.
Pędzący na mnie cień w mroku zbyt pózno przybrał ludzką postać, ale udało mi się jednak
nacisnąć spust. Seria trzech naboi rozwaliła podłużny czerep, a wilkun, który o mały włos sięgnąłby
pazurami mojego gardła, runął na ziemię.
Zza budynku wyskoczył odmieniec w przesiąkniętych ropą bandażach, rzucił kawałkiem
pręta, ale nieco się przeliczył i zaostrzone żelazo przedziurawiło tylko rękaw kufajki. Wąsaty
porucznik doskoczył z boku, ściął go z karabinu i nie czekając na pojawienie się kolejnych wrogów,
rzucił granat za róg.
Zaraz po wybuchu obiegliśmy sklep, żeby dobić rannych. Czyżby to już wszyscy?
Nagle wyczułem niebezpieczeństwo, podniosłem głowę, padłem na plecy i strzeliłem do
odmieńca skaczącego z piętra. Kule trafiły w cel i napastnik padł w śnieg. A zanim nad podziw
żywotna bestia zdołała wstać, porucznik wsadził jej w głowę krótką serię z kałasznikowa.
 Odchodzimy!  machnął mi ręką wąsacz, omiatając wzrokiem pustać, i rzucił się do
wejścia sklepu.
Jak się okazało, wszyscy czekali tylko na nas, a podchodzącą na własne nieszczęście grupę
odmieńców wystrzelali do nogi.
 Napalm, ty naprzód!  zawołałem, nie zatrzymując się, i popchnąłem piromantę w
stronę Czerwonego.
 Wołodia, osłaniaj!  polecił porucznik, zabierając od podwładnego plecak z
wyposażeniem.
Nie zwracając uwagi na trzaskające za sąsiednimi domami serie karabinowe, rzuciliśmy się
ku betonowemu ogrodzeniu dawnej bazy samochodowej. I od razu nasza grupa rozdzieliła się na
dwójki  inaczej biec po wydeptanej przez plac wąskiej ścieżce po prostu się nie dało.
Z przodu zasuwał Napalm, który okazał się wyśmienitym biegaczem. Za nim ja. Potem
Wiera i Nikołaj. Osłaniali nas porucznik z żołnierzami.
Już prawie dobiegliśmy do powypaczanych płyt ogrodzenia, kiedy nad głowami przeszła
nam seria świetlnych pocisków. Od razu rozległy się pojedyncze wystrzały, ale na szczęście nikt z
nas nie dostał. O mało nie upadłem na rozkopanej drodze, wciągnąłem głowę w ramiona i wyjąłem
przedostatni pełny magazynek do wrzosa. Sytuacja z amunicją jakoś mi się nie podobała...
Napalm z rozbiegu wpadł w niezbyt szeroką szczelinę między płytami, coś krzyknął i w tej
chwili półmrok rozjaśniły dwie pochodnie. %7ływe pochodnie.
Odmieńcy, którzy wpadli w energię wysłaną przez piromantę, zaczęli się tarzać po śniegu,
próbując tłumić ogarniające ich płomienie, ale niebawem się uspokoili i ucichli.
Biegnąc za oddalającym się już znacznie Napalmem, kątem oka dostrzegłem ruch przy
jednym z zasypanych śniegiem garaży i podrzuciłem wrzosa. Chłopak, który wyskoczył zza węgła,
zdążył oddać z przedpotopowego mosina tylko jeden strzał, zanim osunął się w zaspę,
pozostawiając na ścianie garażu krwawą smugę. To biegnący za mną porucznik zbił go z nóg
oszczędną serią.
 Szybciej!  krzyknął na podwładnych.
Zobaczyłem, jak piromanta potyka się i pada na dróżkę.
 Wstawaj!  Podbiegłem, chwyciłem go za kołnierz skórzanego tużurka. Napalm
podniósł się z jękiem, przyciskając rękę do lewego boku.
 Postrzelił, gad...  Ranny oblizał wargi, a ja zobaczyłem krew sączącą się spomiędzy
jego palców.
 Kola, pomóż!  wrzasnąłem.  Gdzie samochód?
 Tam, za ogrodzeniem, w zaułku  pokazał Wietricki, podbiegając.
 Szybciej!  pogonił porucznik przykucniętego przy dziurze w płocie żołnierza.  Bo
jeszcze przechwycą!
Wołodia wypuścił kilka serii, a potem zerwał się i rzucił ku nam. Zaraz potem pokruszyły
się i zwaliły na ziemię poruszone bliskim wybuchem płyty.
Zdając sobie sprawę, że nie ma na co czekać, popędziliśmy do furgonetki. %7łeby tylko
odmieńcy nie znalezli się przy niej pierwsi... Gdyby tak, marnie z nami  z rannym na rękach
daleko nie uciekniemy. A i taszczyć go w takiej ciemnicy nie bardzo by się dało  albo z Napalma
wytrzęślibyśmy duszę, albo sami byśmy zdechli ze zmęczenia. Prędzej my... I bez tego zdawało mi
się, że płuca wypluję. Nie, bieg na przełaj to nie dla mnie.
Na szczęście wóz stał na miejscu. Ułożyliśmy jakoś Napalma, usiadłem obok niego,
oddychając spazmatycznie. Wiera z Nikołajem zaczęli opatrywać piromantę, a Wołodia zatrzasnął
za sobą drzwi. Drugi żołnierz usiadł na przednim siedzeniu, obok porucznika, który już uruchomił
silnik.
Furgonetka ryknęła, powoli wyjechała na ulicę i od razu uderzyły w nią pociski. Porucznik
zaklął, skręcił kierownicą i podskakując, wyjechaliśmy na Czerwony Prospekt. Wąsacz dodał gazu,
samochód trafił w głębokie koleiny i pomknął jak najdalej od marnujących amunicję odmieńców. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)