[ Pobierz całość w formacie PDF ]

musię naraziłeś, niema wystarczającodużoforsyna wyna-
jęcie fachowca.
- Buczekmamnóstwoforsy.
- Buczek? - Cassie zmarszczyła czoło, pewna, że zna
skądś to nazwisko. - Czy on nie był zamieszany w jakieś
gigantyczne przekupstwo korporacji samorządowej w No-
wymJorku?
- Międzyinnymi.
Cassiespojrzała wjegobrązoweoczy. Różnerzeczyprzy-
chodziłyjej dogłowy, alenigdybynieuwierzyła, żeDanjest
wspólnikiem jakiegoś gangstera. Mógł być najwyżej jego
wrogiem.
- Czymmusię naraziłeś?
- Napisałemserię artykułów, poktórychwładzeniemogły
dalej udawać, że Buczekjest zwykłymprzywódcą związko-
wymo fatalnych manierach, ale uczciwych intencjach. Bez
fałszywej skromności, to ja spowodowałem, że Departament
Sprawiedliwości wszczął przeciwko niemu śledztwo.
- Nie, tonie ty. Pamiętamte artykuły. Napisał je Leland
Trav... - Słowa uwięzły jej wgardle, kiedy wreszcie zrozu-
miała. Leland Travis, reporter o światowej sławie, oraz jej
Dan Travis to jedna i ta sama osoba. Czytała jego artykuły
przez wiele lat, nigdy jednak nie widziała zdjęcia ich autora.
Potrząsnęłagłową, jakbywciąż niedokońcamuwierzyła.
- Powiedzcoś - zażądał napiętymjakstrunagłosem.
- Niewiem, comampowiedzieć. - Rozłożyła ręcewbez-
radnymgeście.
- Przepraszam. Niechciałemcię wtowplątać. Swoją dro-
gą, naprawdę uwierzyłem, że to Brett wsypał truciznę do
kawy. Ta jegoproca wszopie... Nawet terazmamwątpliwo-
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
118
ści. Truciznyi uszkadzaniehamulcównienależą dotypowych
metodzawodowychmorderców.
- Raczej to, cozrobił ztwoją nogą i ręką?
- Nie. To zdarzyło się w Bośni. Jechałem razem
z uchodzcami ciężarówką Czerwonego Krzyża. Leczyłemsię
wNowymJorku, a teraz pora zgubić się na dłużej wjakimś
bezpieczniejszymmiejscu: East St. Louis alboWaszyngtonie.
- Nigdzie nie wyjedziesz - zdecydowała natychmiast.
Kimkolwiek był człowiek, który powinien ochraniać Dana,
faszerował robotę. Gdyby pozwoliła mu teraz wyjechać
z China View, zginąłby po drodze, zanimudałoby mu się
dojechać dowielkiegomiasta.
- Nie?- zapytał zezdumieniem.
- Nie!Sami załatwimytegozbira.
A co potem? Kochać Dana Travisa, kiepskiego agenta
ubezpieczeniowego, to coś zupełnie innego niż kochać Lelan-
da Travisa, sławnegoreportera.
Postanowiła nie martwić się na zapas. Miała przed sobą
zadanie, na którymmusiała skupić całą swoją inteligencję,
odkładając uczucia na lepsze czasy.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
119
ROZDZIAA DZIEWITY
- ToSmith- oświadczyłaCassie.
- Gdzie? - Dan nie widział żadnego człowieka, chociaż
minęli już pierwsze domyLevington.
- Nietutaj.
- Szkoda. Mógłbynaspodwiezć.
- Naprawdę niczego nie rozumiesz? To Smith musi być
tymmordercą.
- Nie rozumiem. Może Smith jest niewydarzonymface-
tem, ale na pewnonie mordercą.
- Więc kogo podejrzewasz, zakładając, że Brett jest poza
wszelkimpodejrzeniem? Przynajmniej na razie - dodała zło-
śliwie. - Na pewnotenktoś mieszka wpensjonacie.
- Niekoniecznie. Samochód był zaparkowany na ze-
wnątrz. Pozmrokukażdymógł się doniegodobrać.
-. Acyjanekwcukrze? Zauważylibyśmy, gdybyktoś obcy
kręcił się po domu.
- Niewykluczone więc, że były to dwa, nie związane ze
sobą zdarzenia. Brett rzeczywiściemógł tozrobić.
- Możliwe- zgodziłasię znimniechętnie.
- Poza tymSmith pracuje wmojej gazecie i nazywa się
Sloan. Harry, nasz naczelny, przysłał go tutaj, żeby mnie
pilnował.
- Czyli dodługiej listypowodów, dla którychgonielubię,
dopisuję partactwo.
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
120
- Szczerze mówiąc, ja też nie wierzyłem, że w China
Viewmoże mi coś grozić. Ani Harry.
- Już niedługo, przysięgam- powiedziała przez zaciśnięte
zęby. - Dopadniemytegobydlaka. Alejeżeli nie Smith, tokto?
- Pojęcia nie mam. - Dan wzruszył ramionami. - Na pew-
no nie Byron Essel. %7ładen zamachowiec o zdrowych zmy-
słach nie wziąłby na akcję własnej rodziny, zwłaszcza tak
wyjątkowego dziecka jak Brett.
- Fakt. Madame Rowiński potrafiłaby zagadać upatrzoną
ofiarę na śmierć, ale ją też możemywykluczyć z kręgu pode-
jrzanych. Gertie sprząta wpensjonacie ciotki od pięciu lat.
Człowiek, któryzajmuje się ogrodem, trochę za dużopije, ale
poza służbą wmarynarce wczasie drugiej wojny światowej
nigdystąd nie wyjeżdżał.
- Anasz duch?
- Jonas?Ciotka Hannah zadzwoniła doswojej przyjaciółki,
która obsadza role wmiejscowymteatrze, z prośbą, żebyzna-
lazłanamkogoś odpowiedniego. Zresztą przyjęliśmygo, zanim
tysię zjawiłeś... - Cassiezatrzymała się przeddrzwiami redakcji
i ciężkowestchnęła. - Czyli wróciliśmydopunktuwyjścia.
- Niezupełnie. Wiemy już na pewno, że ktoś depcze mi
popiętach i mą niedwuznaczne zamiary. - Przytrzymał drzwi
i wszedł za nią do środka.
- Jest tu ktoś? - krzyknęła, zatrzymując się wpustymko-
rytarzu.
- Ach, to wy! - Ed, zaskoczony, wychylił głowę ze swo-
jego pokoju.
- Akogosię spodziewałeś?
- Marty, właścicielki sklepu z ubraniami dla  puszys-
tych". - Skrzywił się z niesmakiem.
- Przeklęta kobieta! Niepodobajej się tekst reklamy, którą
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
121
dla niej skleciłem. %7łąda zwrotu pieniędzy. Do diabła z nią!
Aczego ona się spodziewała? Jestemdziennikarzem, a nie
jakimś...
- Pismakiem od reklam? Zanimpowiesz coś jeszcze, pa-
miętaj, że przynajmniej jedna osoba wtymtowarzystwie ma
zaszczyt być fachowcemod wymyślania reklam.
- Ale pewnie mi nie pomożesz, co? - spojrzał na Cassie
błagalnymwzrokiem.
- Nie - odparła krótko. - Wprzeciwieństwie doDana, nie
układamsię z szantażystami.
- Mówisz o mnie? Ja jestemszantażystą? - Ed zrobił mi-
nę niewiniątka.
- Daj spokój, Ed. - Dan opadł na fotel i zaczął masować
obolałą nogę. - Cassie już wie.
- Ach, tak... - Milczał przez chwilę, zbity z tropu. - To
znaczy, że nie skończysz tegoartykułu?
- Skończyłem. - Dan wyjął z tylnej kieszeni spodni zło-
żoną we czworo kartkę papieru. - Proszę.
- Dziękuję. Mógłbymcoś wzamian dla ciebie zrobić?
-Podwiez nas dopensjonatu - powiedziała Cassie, pa-
trząc z niepokojemna nogę Dana.
- Chcecie powiedzieć, że przyszliście tu na piechotę?
- Niezupełnie - odparł Dan. - Hamulce namwysiadłyja-
kieś półtora kilometra przedmiastem. - Posłał Cassieostrze-
gawcze spojrzenie, nie chcąc, żeby Ed zrobił z ich wypadku
jakikolwiek użytek.
- Czyli akurat nad urwiskiem! Macie prawdziwe szczę-
ście, żewyszliście z tegocało. Cholera! Powinniściesię cze-
goś napić. Cassie, wszafce koło ciebie są jakieś naczynia.
- Wyjął z dolnej szuflady biurka butelkę szkockiej whisky
i napełnił trzyszklanki. - Za długie życie!
janessa+anula
us
o
l
a
d
-
n
a
c
s
122
- Za życie - Dan zawtórował mu ponurymgłosemi po-
ciągnął łyktrunku.
- Za życie- powiedziała Cassie.
Ed szybko opróżnił swoją szklankę i nalał następną, po-
dwójną porcję.
- Hej, dziewczyno, niepatrz na mniewtensposób! - Za-
uważył uniesione brwi Cassie. - Jakbymwidział swoją żonę!
- Nie powiedziałamani słowa - zaprotestowała. - Ale je-
żeli chcesz nas odwiezć, to oczywiście mamna ten temat
swoje zdanie.
- Racja, - Z żalemodstawił szklankę na biurko. - Nie
ukrywam, żejestemwpaskudnymnastroju. Moja córka uro-
dziła wreszcie dziecko: wielkiego zdrowego chłopaka. -
Twarz Eda rozpromienił uśmiech. - %7łona poleciała dziś rano
na Florydę, żebyz nią trochę pobyć, a ja, jakzwykle, muszę
pilnować gazety. Prawdę mówiąc, powinienemją sprzedać.
Jestemzmęczony i coraz trudniej sobie z tymwszystkimra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)