[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wielkich bram z brązu i stali, ozdobionych płaskorzezbami, przedstawiającymi dawne bitwy,
dłuta samego Chiffy.
 Aha!  rzekł do siebie król ze śmiesznym akcentem prowincjonalnym, trzęsąc
głową i niepotrzebnie pozując na staruszka.  Pamiętam ja czasy, kiedy żadnej z tych bram
jeszcze tu nie było.
Przeszedł przez Bramę Ossingtońską strzeżoną przez wielkiego lwa odlanego z czerwo-
nej miedzi na żółtej mosiężnej podstawie, na której wyryty był napis  Nothing Hill *. Stra-
żnik ubrany w czerwień ze złotem zasalutował mu halabardą.
Słońce już zachodziło i zapalano lampy. Oberon zatrzymał się, aby popatrzeć na nie, bo
były jednym z najpiękniejszych arcydzieł samego mistrza Chiffy, toteż artystyczne oko króla
nigdy nie omijało okazji, aby cieszyć się ich widokiem. Ku pamięci Wielkiej Walki Latarń
każda z wielkich żelaznych lamp była zakończona przez zasłoniętą postać z mieczem w
jednym ręku, trzymającą nad lampą gasidło w formie żelaznego kapturka, jak gdyby gotowa
była w każdej chwili zgasić lampę, gdyby sztandary armii Południa i Zachodu znowu ukazały
się w mieście. W ten sposób żadne dziecko Notting Hillu nie mogło bawić się na ulicach, aby
nawet latarnie nie przypominały mu ocalenia jego kraju w pamiętnym strasznym roku.
 Stary Wayne miał częściowo rację  zauważył król.  Miecz jednak upiększa rze-
czy. Przywrócił romantyzm światu. I pomyśleć, że uważano mnie za błazna dlatego, że zapro-
ponowałem romantyczny Notting Hill. Dalibóg, dalibóg (wyrażenie, zdaje mi się, bardzo od-
powiednie), zupełnie jak za dawnych czasów.
Skręciwszy na rogu, znalazł się na ulicy Pompy, naprzeciwko czterech sklepów, które
Adam Wayne tak uważnie studiował przed dwudziestu laty. Powoli wszedł do sklepu pana
* Nothing Hill  nic złego.
Mead, kupca korzennego. Pan Mead postarzał się trochę, jak i reszta świata, czerwona jego
broda, którą teraz nosił razem z wąsami, długa i gęsta, posiwiała częściowo i straciła kolor.
Kupiec ubrany był w powłóczystą i bogato haftowaną szatę w kolorach błękitnym, brązowym
i karmazynowym,, tkaną we wspaniałe i skomplikowane wzory na sposób prawdziwie wscho-
dni; były to jakieś ciemne symbole i obrazy, przedstawiające jego towary przechodzące z rąk
do rąk, od narodu do narodu. Na szyi miał łańcuch z wizerunkiem okrętu Argonautów, wycię-
ty w turkusie, który nosił jako Wielki Mistrz korzenników. Cały sklep miał wygląd poważny i
wspaniały, tak jak jego właściciel. Towary były poukładane okazale, jak w dawnych czasach,
tylko że teraz ugrupowane zostały z poczuciem barw i harmonii, tak często zaniedbywanym
przez tępych kupców korzennych z zamierzchłych czasów. Towary wyłożone były z prostotą,
ale nie w taki sposób, jak pospolity kupiec pokazuje to, co ma na składzie, tylko raczej tak,
jak wykształcony miłośnik dzieł sztuki przedstawia swoje skarby. Herbata była zamknięta w
wielkich błękitnych i dzielonych wazach, na których wypisano dziewięć najważniejszych
sentencji mędrców chińskich. Inne wazy koloru czerwonopomarańczowego, mniej srogie i
władcze, więcej skromne i marzycielskie kryły w sobie herbatę z Indii. Konserwy zostały
umieszczone w szeregu skrzyń ze srebrzystego metalu. Każda skrzynia była ozdobiona pro-
stym lecz symbolicznym wizerunkiem muszli, ryby, rogu lub jabłka, który wskazywał, co się
kryje we wnętrzu puszki.
 Najjaśniejszy Panie  rzekł pan Mead, składając głęboki, wschodni ukłon  wielki
to zaszczyt dla mnie, ale jeszcze większy zaszczyt dla całego naszego miasta.
Oberon zdjął kapelusz z głowy.
 Panie Mead  odrzekł  Notting Hill czy daje, czy bierze, zawsze postępuje hono-
rowo. Czy pan może sprzedaje lukrecję?
 Lukrecja, Najjaśniejszy Panie  rzekł na to pan Mead  nie jest najmniej ważnym
z dobrodziejstw, jakie czerpiemy z ciemnego serca Arabii.
Z namaszczeniem podszedł do zielonosrebrnego pudła, zrobionego w kształcie arab-
skiego meczetu i zaczął obsługiwać klienta.
 Wspominałem sobie właśnie, panie Mead  rozpoczął król w zamyśleniu  choć
sam nie wiem dlaczego właśnie teraz, ale wspominałem sobie to, co się działo przed dwudzie-
stu laty. Czy pan pamięta czasy przed wojną?
Kupiec, zawinąwszy pałeczki lukrecji w papier (przyozdobiony jakąś stosowną senten-
cją) podniósł swoje wielkie marzące oczy i popatrzył na zmierzchające niebo, widoczne przez
szyby sklepowe.
 Och, tak, Najjaśniejszy Panie  rzekł  pamiętam te ulice zanim jeszcze Lord Bur-
mistrz rozpoczął swoje rządy. Nie przypominam sobie dobrze, co czuliśmy wtedy. Wszystkie
te walki i wspaniałe pieśni tak zmieniają człowieka; nie wiem nawet, czy zdajemy sobie do-
kładnie sprawę, ile zawdzięczamy naszemu burmistrzowi, ale pamiętam doskonale, jak przed
dwudziestu dwu laty przyszedł do tego samego sklepu i pamiętam, co mówił wtedy. Najcieka-
wszą rzeczą jest, że, o ile pamiętam, to co on mówił wtedy wydawało mi się niesłychanie
dziwaczne. Teraz zaś to, co ja wówczas mówiłem, o ile sobie przypominam, wydaje mi się
dziwaczne, tak dziwaczne jak bełkot szaleńca.
 Ach!  powiedział król patrząc na niego z niezmąconym spokojem.
 Ja wtedy lekceważyłem zawód kupca kolonialnego  ciągnął dalej Mead.  Czyż
to nie jest dość dziwne dla każdego? Nie myślałem wcale o tych wszystkich cudownych
miejscach, z których pochodzą moje towary, ani o tajemniczych drogach, jakie przebyły. Nie
wiedziałem wówczas wcale, że jestem właściwie królem niewolników, polujących oszczepem
na ryby u brzegów tajemniczego jeziora i zrywających dla mnie owoce na południowych
wyspach. Umysł mój był zupełnie pusty pod tym względem. Byłem głupi jak but.
Król również odwrócił się ku drzwiom i patrzył w zapadającą ciemność, wśród której
płonęły już wielkie lampy, mające przypomnieć pamiętną walkę.
 Czy taki był cel biednego, starego Wayne'a  spytał król na wpół sam siebie. 
Rozpalić każdego tak, by się spalał we własnym ogniu. Więc to takie jest zwycięstwo mojego
nieporównanego Adama Wayne, że stał się jednym z mnóstwa Wayne'ów? Czy zwyciężył i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)