[ Pobierz całość w formacie PDF ]

– Dobrze. Skoro tak chcesz to rozegrać.
Elizabeth, otulona kocem, znowu siedziała przed wej-
ściem do domu matki, podziwiając wschód słońca. Była
wykąpana, ubrana i czekała na przyjazd Mitcha. Dokoń-
ODROBINA SZALEŃSTWA
45
czyła kawę i postawiła kubek na ziemi. Bała się, że
stłucze następny.
Rozpamiętywała w myśli wczorajszą rozmowę z mat-
ką. Maude spytała, jak zamierza ułożyć swe stosunki
z Mitchem. Ba!
– Ta marsowa mina to z mojego powodu? – Głęboki
męski głos rozległ się przy niej tak nagle, że przestraszona
aż przycisnęładłoń do piersi. Mitch zaczął ją przepraszać.
– Sądziłem, że słyszałaś, jak podjeżdżam, otwieram
drzwi, zatrzaskuję...
– Zamyśliłam się – odparła.
Przysunął sobie fotel i usiadł obok niej.
– Maude parzy kawę?
– Jeszcze śpi, ale kawa jest zaparzona.
– Świetnie. – Wstał i zniknął w drzwiach. Elizabeth
spojrzała na zegarek i stwierdziła, że Mitch przyjechał
kwadrans przed czasem. – Zimny poranek – zagadnął,
wróciwszy z parującym kubkiem kawy.
– Chłodno, ale przyjemnie.
– Poczekaj do lata, ale wtedy zrobi się gorąco!
– Wcale mnie ta perspektywa nie cieszy.
– Nie martw się, przywykniesz. Pod ziemią, gdzie
większość z nas mieszka, utrzymuje się stała, znacznie
niższa temperatura, potem wskakujesz do klimatyzowa-
nego samochodu, potem do klimatyzowanego szpitala
i tak dalej. Właściwie to dobrze, że przyjechałaś teraz.
Zdążysz się zaaklimatyzować.
– Tak. Chociaż te muszki pojawiające się wśrodku
dnia doprowadzają mnie do szału.
Mitch roześmiał się.
– Latem jest jeszcze gorzej.
– Nie mów.
46
LUCY CLARK
– Popatrz na to bardziej optymistycznie. Przynaj-
mniej nauczysz się salutować po australijsku.
– Salutować? Po australijsku?
– O tak. – Mitch machnął ręką, jak gdyby opędzał się
od much. Elizabeth uśmiechnęła się. – Wiesz, nie mogę ci
się oprzeć...
Pochylił się ku niej, a ona poczuła świeży zapach ciała
po porannym prysznicu. Przymknęła powieki, a Mitch
zbliżył się jeszcze bardziej. Otworzyła oczy, napotkała
jego spojrzenie. Delikatnie położyłamudłoń na ramieniu.
– Nie, Mitch... Przestań. Nie możemy.
Wczoraj wieczorem przez całą drogę do domu myślał
o niej. W głowie miał tysiące pytań, jakie chciałby jej
zadać. W nocy zaś mu się przyśniła.
– Za szybkie tempo? – spytał, cofając głowę.
– Zdecydowanie – odparła. – Ja... – zająknęła się – ja
nie mogę angażować się teraz w związek. Moja sytuacja...
jest i tak wystarczająco skomplikowana.
– Mężczyzna?
– Nie. To znaczy... i tak, i nie.
– Raczej tak czy raczej nie?
– W Anglii spotykałam się z kimś.
– I co się stało?
– On chciał, żebyśmy zrobili następny krok, a ja...
– A ty nie – dokończył za nią.
– Otóż to. Sama nie wiem, czego chcę. Czuję się jak
aktorka, która całe życie recytowała napisany dla niej
tekst, a teraz ma okazję trochę poimprowizować, lecz nie
wie, jak to zrobić. – Mitch już otwierał usta, by coś
powiedzieć, lecz uniosła dłoń i nakazała mu milczenie.
– Proszę. Całą noc zastanawiałam się, jak ci to powiedzieć.
Coś... między nami jest, oboje to czujemy, prawda? Ale...
ODROBINA SZALEŃSTWA
47 [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)