[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zapomnijmy o niej. Udawajmy, że znowu jestem małą dziewczynką, a ty przyszłaś się ze mną
pobawić. Dawniej bardzo tego pragnęłam. Ale wiedziałam, że nie możesz przyjść. Zawsze
byłaś inna niż pozostałe dziewczęta - życzliwa, łagodna... jakbyś miała jakiś sekret, coś
ukrytego w sobie. Czy tak było, Valancy?
- Miałam Błękitny Zamek - odparła Valancy, uśmiechając się słabo. Cieszyło ją, że
Cissy tak właśnie o niej myślała. Nigdy nie podejrzewała, że ktoś mógł ją podziwiać, myśleć o
niej, czy po prostu lubić. Teraz opowiedziała Cissy o Błękitnym Zamku. O nim też nikomu
przedtem nie mówiła.
- Sądzę, że każdy ma jakiś Błękitny Zamek - rzekła półgłosem Cissy. - Tylko każdy go
po swojemu nazywa. Ja też miałam go kiedyś.
Ukryła twarz w dłoniach. Nie powiedziała jednak, kto zniszczył jej Błękitny Zamek.
Valancy mimo to wiedziała, że z pewnością nie był to Barney Snaith.
Rozdział szósty
Valancy poznała już Barneya i to całkiem niezle, choć rozmawiała z nim zaledwie kilka
razy. Ale od pierwszego spotkania miała wrażenie, że zna go doskonale. Kiedyś o zmierzchu
szukała w ogrodzie białych narcyzów do pokoju Cissy, gdy usłyszała straszliwy warkot
nadjeżdżającego od strony Mistawis starego Grey Slossona. Ten samochód było słychać z
odległości kilku mil. Nie podniosła wzroku, gdy zbliżył się do domu, podskakując na
wybojach. Nigdy nie patrzyła w jego stronę, choć odkąd zamieszkała u Ryczącego Abla,
Barney przejeżdżał tędy każdego wieczoru. Tym razem warkot nie oddalił się. Stary gruchot
zatrzymał się z hałasem większym niż w czasie jazdy. Valancy wiedziała, że Barney wyskoczył
z wozu i oparł się o przekrzywioną furtkę. Nagle wyprostowała się i spojrzała... wprost w jego
twarz. Spotkali się wzrokiem, a wówczas Valancy poczuła, że ogarnia ją błogość. Czyżby
nadchodził kolejny atak? Ale to byłby nowy symptom.
Jego oczy, o których zawsze myślała, że są piwne, teraz wydawały się fiołkowe,
głębokie i przezroczyste. Był bardzo szczupły, wręcz chudy. Zapragnęła móc go trochę
podkarmić, przyszyć guziki do marynarki, nakazać podciąć włosy i golić się każdego dnia. W
jego twarzy było coś trudnego do określenia. Zmęczenie? Smutek? Rozczarowanie? Gdy się
uśmiechał, w zapadniętych policzkach pojawiały się dołeczki. To wszystko uświadomiła sobie
błyskawicznie Valancy, gdy tylko spojrzeli sobie w oczy.
- Dobry wieczór, panno Stirling.
Nie mogło być nic bardziej zwyczajnego i konwencjonalnego. Każdy mógł to
powiedzieć. Ale Barney Snaith umiał nadawać słowom szczególne znaczenie. Kiedy mówił
 dobry wieczór , odnosiło się wrażenie, że wieczór jest dobry i że w części jest to także jego
zasługą. Jednocześnie miało się przeświadczenie, iż część zasługi należy do ciebie. Valancy
wyczuwała to wszystko, choć niezbyt jasno i nie mogła pojąć, dlaczego drży od stóp do głowy.
To z pewnością jej serce! Oby tylko tego nie zauważył!
- Jadę do Port Lawrence - powiedział Barney. - Czy mogę być w czymś pomocny? Coś
zrobić, albo kupić dla pani lub Cissy?
- Mógłby nam pan kupić sztokfisza? - spytała Valancy. To jedno tylko przyszło jej na
myśl. Ryczący Abel wyraził życzenie, by na obiad był gotowany sztokfisz. Gdy w Błękitnym
Zamku pojawiali się rycerze, wysyłała ich z licznymi poleceniami, lecz nigdy nie prosiła
żadnego z nich o przywiezienie suszonego dorsza...
- Z przyjemnością. I to wszystko? W mojej Lady Jane jest dużo miejsca.
- Nie, nie trzeba mi nic więcej - odparła Valancy. Wiedziała, że i tak przywiezie Cissy
pomarańcze. Zawsze to robił.
Barney nie od razu odszedł od furtki. Przez chwilę milczał, a potem powiedział powoli i
z namysłem. - Wspaniała z pani dziewczyna, panno Stirling. Przyjść tu i pielęgnować Cissy... w
takich okolicznościach... to nie byle co.
- Nie ma w tym nic nadzwyczajnego - odrzekła Valancy. - Nie miałam nic do roboty.
Poza tym... podoba mi się tutaj. I nie mam wrażenia, że robię coś szczególnego. Pan Gay płaci
mi pensję, a ja nigdy przedtem nie zarabiałam pieniędzy. To też mi się podoba. - Rozmowa z
Barneyem Snaithem okazała się zupełnie łatwa; z tym straszliwym Snaithem, bohaterem
ponurych opowieści, osobnikiem o ciemnej przeszłości.
- Za żadne pieniądze nie kupi się tego, co pani robi dla Cissy - powiedział Barney. - To
wspaniałe, szlachetne z pani strony. Gdybym mógł w czymś pomóc, to wystarczy powiedzieć.
Jeżeli Ryczący Abel kiedykolwiek sprawi pani kłopot...
- Nic takiego się nie dzieje. Jest dla mnie bardzo miły. Lubię Ryczącego Abla - szczerze
wyznała Valancy.
- Ja również. Lecz są takie etapy jego pijaństwa... może jeszcze pani nie słyszała, jak
śpiewa sprośne piosenki...
- Ależ tak. Właśnie w takim stanie wrócił wczoraj do domu. Obie z Cissy poszłyśmy do
naszego pokoju i zamknęłyśmy drzwi, żeby go nie słyszeć. Przepraszał nas dzisiaj rano. Nie
boję się Ryczącego Abla na żadnym z jego  etapów .
- Doskonale. Jestem pewien, że będzie się zachowywał jak należy, z wyjątkiem chwil
gdy jest pijany. Już mu mówiłem, aby przestał wyczyniać te swoje brewerie teraz, gdy pani tu
przebywa.
- Ale dlaczego? - zapytała nieśmiało Valancy, zerkając po swojemu z ukosa i
zarumieniła się na myśl, że Barney Snaith już tyle dla niej zrobił. - Ja sama często mam ochotę
poprzeklinać.
Przez chwilę Barney patrzył na nią w milczeniu. Czy ten subtelny elf, to ta sama osoba o
wyglądzie starej panny, która rozmawiała z nim przed chwilą? Czyżby ten stary, zaniedbany
ogród posiadał jakieś ukryte, magiczne moce? Roześmiał się. - Niech Abel robi to za panią. Czy
naprawdę oprócz ryby nic pani nie potrzebuje?
- Nie dzisiaj. Ale chcę uprzedzić, że często będę miała różne zlecenia, gdy będzie pan
jechał do Port Lawrence. Nie ufam panu Gay, że nie zapomni kupić potrzebne w domu rzeczy.
Barney oddalił się swą Lady Jane, a Valancy jeszcze długo pozostała w ogrodzie.
Od tamtej pory wstępował kilkakrotnie. Przychodził spacerem przez ugory,
pogwizdując. Jak daleko niósł się ten gwizd pomiędzy świerkami w czerwcowe zmierzchy!
Valancy przyłapała się na tym, że nadsłuchuje go każdego wieczoru. Zganiła się najpierw za to,
a potem pozwoliła sobie na słuchanie bez przeszkód. Ostatecznie, dlaczego nie miałaby słuchać
jego pogwizdywania?
Barney zawsze przynosił Cissy owoce i kwiaty. Raz przyniósł Valancy pudełko
czekoladek - jej pierwszą w życiu bombonierkę. Zjedzenie słodyczy wydawało się
świętokradztwem.
Przyłapała się na tym, że często o nim rozmyśla. Chciała wiedzieć, czy i on myśli o niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)