[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nawiedzenia. Pamięć miejsc. Jest diecezjalnym egzorcystą. Wie, że to, co potrafię robić, nie jest
telepatią.
- Jest egzorcystą?
- Nie ma tego tytułu, ale właśnie taką funkcję pełni.
- Dla kogo pracuje?
- Dla Kościoła anglikańskiego.
- Oni mają egzorcystę?
- Nawet kilku. Musi przeprowadzać badania - kiedy ludzie w parafii sądzą, że mają ducha w domu,
czy w pubie, czy gdzieś indziej. Musi tam iść i sprawdzić, co to takiego. Chodziłem z nim i robiłem
swoje.
- Czytając z przedmiotów?
- Z przedmiotów. Albo ze ścian.
- Nie widzę tu związku z egzorcyzmami.
- Niektóre duchy są pamięcią miejsc, którą ludzie niechcący obudzili. Mogę mu odczytać, czym są.
- Ze ścian?
- Głównie.
- Nie odczuwasz strachu?
Ostrożnie podniósł pełen kieliszek.
- Przeszłość nie ma w sobie nic strasznego; nie może ci zrobić krzywdy.
Spuścił wzrok, jakby nie chciał spojrzeć jej w oczy.
- Wiesz coś o seansach spirytystycznych?
Przyjrzał się powierzchni wina, odstawił niepewnie kieliszek i znów wziął do ręki pałeczki.
- Mój brat ich nie lubi.
Omiótł spojrzeniem półmiski i wyłowił kolejnego grzybka.
- Przychodzi do niego dużo ludzi, którzy po seansach mają problemy.
- Jakiego rodzaju problemy?
Grzybek wypadł mu spomiędzy pałeczek w odległości kilku cali od ust, ale nie zauważył tego; nagle
pobladł, wstał i nie mówiąc ani słowa ruszył szybkim, chwiejnym krokiem w głąb restauracji. Kiedy
po dziesięciu minutach nie wracał, Frannie zeszła wąskimi schodami na dół, żeby go poszukać. Było
tam dwoje drzwi, jedne z sylwetką mężczyzny, drugie kobiety. Zapukała do tych z mężczyzną, ale nikt
nie odpowiedział. Otworzywszy je nieśmiało, poczuła ostry fetor wymiocin. Spode leżał skulony na
podłodze pod umywalką i spał.
Wytarła mu twarz wilgotnym papierowym ręcznikiem, zapłaciła rachunek za obydwoje i poprosiła
kierownika, żeby wezwał taksówkę. Spode oprzytomniał na tyle, by się do niej dowlec,
podtrzymywany przez Frannie i kelnera, a nawet spróbował podać kierowcy swój adres:
- Spenrose Pode. Numer siemsiąt siem.
Taksówka zatrzymała się przed wiktoriańskim budynkiem w
Wandsworth, gdzie, jak Frannie wiedziała, mieszkał. Pomogła mu dojść korytarzem do drzwi i
przypilnowała, żeby wszedł do środka. Mieszkanie było równie schludne i bezosobowe jak jego biurko
w Muzeum. Popatrzył na nią zamglonymi oczami i zrobił ogromny wysiłek, żeby odezwać się do
rzeczy.
- Mój brat mógłby ci pomóc - wymamrotał, a potem się potknął i musiała go łapać.
- Dziękuję.
- Zadzwonię do niego rano.
Frannie kręciło się w głowie od wina i ze zmęczenia. Wsiadłszy z powrotem do taksówki natychmiast
usnęła. Obudziła się gwałtownie pod swoim domem, zapłaciła kierowcy sumę, którą w zwykłych
okolicznościach trudno by jej było przeboleć, i wygramoliła się z samochodu. Trzymając się
kurczowo poręczy zeszła chwiejnym krokiem po schodkach, a na dole grzmotnęła z hałasem w
pojemniki ze śmieciami.
Weszła do mieszkania, patrząc na rozsypaną po podłodze pocztę. Kiedy zamknęła drzwi, otoczyła ją
cisza.
Zbyt wielka cisza.
Nagle całkowicie wytrzezwiała. Spojrzała z lękiem w głąb pustego korytarza, cofnęła się do drzwi i,
nasłuchując, położyła dłoń na yalowskiej zasuwce. Coś było nie tak. Nie słyszała nic oprócz
brzęczenia lodówki. Zrobiła krok. Potem drugi. Drzwi sypialni były otwarte. Drzwi kuchni również.
Wylewała się z nich ciemność. Drzwi pokoju też były otwarte. Przez okno sączył się pomarańczowy
blask latami ulicznej.
Sączył się przez ciszę.
Zrobiła kolejny krok. Przystanęła. W górze usłyszała głosy. Krzyk mężczyzny. Potem kobiety. Para
sąsiadów znów się kłóciła. Zapłakało dziecko. Dzwięki innego życia dodały jej odwagi i postąpiła
jeszcze jeden krok. Pchnęła drzwi pokoju, wyciągnęła rękę i włączyła światło.
Nic się nie poruszyło. Niczego nie było. Pusty pokój. Zasłony rozsunięte, nie ruszone. Rzymska waza
stała na stoliku do kawy. Powoli weszła do środka, rozglądając się wokół. Coś w przedpokoju
przyciągnęło jej wzrok; jakiś przesuwający się cień; a może tylko jej się przywidziało. Utkwiła
spojrzenie w drzwiach, obserwując pustkę. Czuła ucisk w uszach, jakby znajdowała się w startującym
samolocie, i przełknęła ślinę, żeby go złagodzić. Nagle zadzwonił telefon i cisza rozprysnęła się
niczym pękające szkło.
Chwyciła słuchawkę i podniosła ją do ucha.
- Tak, halo? - wyszeptała, jakby się bała, że ktoś jest w mieszkaniu i może ją podsłuchać.
- Frannie?
Głos należał do Olivera.
- Frannie? Wszystko w porządku?
- Tak.
Znów tylko szept.
- Dzwonię do ciebie cały wieczór. Odchodziłem od zmysłów.
Obserwowała przedpokój. Cień znowu się poruszył. Znieruchomiał. Znowu się poruszył.
- Gdzie jesteś?
- W Meston.
Nagle zewsząd obskoczyły ją cienie. Podniosła wzrok. Zwisająca z sufitu lampa kołysała się jak
szalona na wietrze.
Tylko że nie było wiatru. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)