[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ludzka przetrwała ju\ nie takie kataklizmy. Sytuacja unormuje się i ściągną was z tej orbity
ju\ za kilka lat, i wtedy pogadamy; bo ja jeszcze długo nie mam zamiaru szykować się na.
tamta stronę...
Baranki obłoków płoną szkarłatem, garby wzgórz nikną pod szara warstwa mroku.
Nadchodzi jeszcze jedna duszna noc, napompowana księ\ycowa poświata, rozdzwoniona
maniackim wołaniem znikąd.
Nagły, straszny w nieartykułowanym rzę\eniu krzyk, swoim wizualnym echem
rozpruwający spokojna toń mrocznego powietrza, purpurowym ogniem kreślący potę\ny łuk,
zasnuwający przestrzeń pałającymi kłębami mgły, zanikający raptownie, wsiąkający w
gęstwę ciemności, pozostawiający rozbiegane ognie we wnętrzu pora\onych -oczu.
Mę\czyzna kuli się, chowa głowę między ramiona w pierwotnym odruchu trwogi.
Lecz cisza, rozłomotana pulsem krwi, jest nie do zniesienia. Nagarniając pod siebie szorstki
dywan traw, napinając mięśnie rak i nóg, odwa\a się spojrzeć.
Wokół rozciąga się raj, przykryty kołderką wczesnego zmierzchu.
Tylko dalej, za kępa drzew, tańczą fauny, skaczą cienie... ludzkie cienie. To ani, to
wszystko przez nich!
Kimkolwiek są, nie mają dobrych zamiarów. Pojawili się równocześnie z eksplozja, a
najpewniej oni sami ją spowodowali. Pierwsi u\yli broni, lecz, jak widać, zupełnie nie
potrafią się nią posługiwać. Są prymitywni - odprawiają rytualny taniec wojenny. Trzeba im
pokazać, kto tu jest górą, trzeba zdobyć tę broń i zrobić z niej właściwy u\ytek !
Zrywa się, chwyta gałąz, w piersiach pęcznieje agresywna złość. Z wykrzywioną
twarzą, nabrzmiałymi ścięgnami szyi, biegnie ile sił.
W nagłym wybuchu wyładowuje rozdra\nienie, złość i \al do wszystkiego i
wszystkich. Oni odpowiedzą za strach i ból, ani winni są istnienia tego ponurego raju,
nocnych psychoz, banicji jego i Kobiety, rozstanie na zawsze, dezercji, konfliktów, ludzkiej
głupoty!
Jak demon wojny wypada na polanę, staje po kolana w jedwabistej trawie, omiata
zdumionym spojrzeniem pustą łąkę, której nigdy nie dotknęła ludzka stopa.
Pózniej, ju\ na posłaniu z liści, chce pocieszyć dr\ącą ze strachu Kobietę, lecz nie
znajduje odpowiednich słów, chce wyciągnąć dłoń, lecz nie znajduje dość sił, aby pokonać
dzielącą ich niewidzialną przegrodę.
Kaskady księ\ycowego blasku wibrują od bezustannego dzwonienia, srebrzyste nici
plączą się i wią\ą w węzły, gęsta sieć opada powoli, krępuje, dusi.
Mę\czyzna siada raptownie, ociera spotniała twarz. Wstaje i zdecydowanym ruchem
sięga po słuchawkę.
- Hallo.
- Ach, nareszcie.
Księ\ycowe strumienie gwałtownie mętnieją, obraz szarzeje i przybiera ziarnista
strukturę, rozparta się na czarne kłapcie opadającej sadzy. Mę\czyzna obejmuje umykający
pień, potrząsa głowa. Wszystko stopniowo wraca na swoje miejsca.
Wytę\a słuch - nic, tylko pulsujący w uszach szum. Zciska słuchawkę w spotniałych
palcach, klinie, pełen niecierpliwego oczekiwania. Nic.
Halucynacje, urojenia, katatonia, schizofrenia? A mo\e... -budzi się niedorzeczna
nadzieja.
- Katty...?
- Jaki ty jesteś prymitywny - skrzeczy kobiecy głos z nieukrywana pogardą.
Rzuca parzącą słuchawkę w bok, daleko od siebie.
Resztę nocy wypełnia koszmar ciszy wyczekiwania, cię\kich, przerywanych krzykiem
snów. Kobieta, odtrącona, patrzy szeroko rozwartymi oczami, w których ta noc zapaliła
zimne ogniki lęku.
Rankiem przyjdzie Ona, która ka\e nazywać się imieniem Nemezis.
Mę\czyzna o szarym świcie rozpoczyna przeszukiwanie lasu, przedziera się przez
gąszcz wę\owych lian, śliskich pnączy, zagląda pod liście rododendronów, przebiega
aksamitne wzgórki mchów. Potem, wraz z podą\ającą za nim o parę kroków Kobietą,
wstępuje na wzgórza otaczające kotlinę.
Na łagodnie opadającym zboczu siedem białych pionków stoi przyklejonych do
zieleni murawy. Pod dotknięciem promieni słonecznych ich sto\kowe wierzchołki pękają i
rozchylają się jak kielichy kwiatów, obna\ając szkliste, błękitne oczy. Zrodkiem łąki idzie ku
nim Ona, odziana w luzna, czerwoną szatę.
- Jestem Nemezis. Tak macie mnie nazywać.
Schylając głowy, oboje przyjmują tę informację-rozkaz do wiadomości. Zaskoczenie
obezwładnia.
- Opowiedzcie mi o sobie. Nie rozumieją.
- O tym, co było. O waszych marzeniach.
Nemezis jest piękna jak maska bogini, ale Mę\czyzna czuje jej obcość, jej oczy są
piękne lecz martwe jak szkatuły brylantów.
Zaczynają razem; Mę\czyzna niecierpliwie ucisza Kobietę. Mówi powoli, lecz
bezładnie. Wreszcie przerywa w połowie zdania, otrząsając się z rzuconego nań uroku,
Pogardliwy Wyraz ust Nemezis wywołuje w nim skurcz lęku, który z kolei wyzwala odruch
agresji.
- Kim jesteś ty, \e masz prawo wypytywać nas, ludzi?
Jej skrzekliwy śmiech, swoją brzydotą przedziwnie kontrastujący z wyniosłą postacią
władczyni, chłosta jak ostry piasek, bije po twarzy, rani.
- Adam i Ewa, pierwsi i ostatni ludzie, skupiska prymitywnego białka, bezmózgi klej
kazeinowy, obrzydliwość - szydzi i l\y, oddalając się, odpływając w łodzi swojej szkarłatnej
sukni, brodząc w trawach, zanurzając się w nich po uda, biodra, po pas, po szyję...
- I ty śmiesz nazywać się Mę\czyzną - krzyczy gniewnie. Potem znika w trawach,
rozpływa się pośród czystej zieleni, jak ró\owa mgła przesieka przez sitowie łodyg.
Długo stoją bez ruchu, dwa ludzkie pionki wyciosane z białej gliny, rzucone do
nierównej gry na malachitową planszę oszukanego raju. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)