[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Francji pewną kobietę i tam oddali ją innym, bowiem ona najwyrazniej miała być
przewieziona dalej. Zrozumiałem z tego, że mężczyzni, o których opowiadam, to-
warzyszyli jej jedynie w podróży. Z rozmowy wynikało, że kobieta była więzniem
i pilnowano jej przez całą drogę. Ona pochodzi z waszego rodu, księżno.
 Tiril  szepnęła Theresa.
 Tak, oni wymieniali takie imię. I imię księżnej pani również, dlatego sko-
jarzyłem to sobie, kiedy państwa spotkałem.
Wszyscy milczeli spoglądając na siebie nawzajem.
 Ilu było tych ludzi?  zapytał Móri bezbarwnym głosem.
 Czterech.
 Dokąd wieziono moją żonę?
 Tego się nie dowiedziałem. Myślę, że oni nie wymieniali żadnej nazwy.
Erling wyprostował się.
 Rabinie Etan. . . Wyświadczył nam pan wielką przysługę. Jedziemy właśnie
na ratunek córce księżnej, Tiril, która jest moją przyjaciółką z młodych lat, żoną
pana Móriego i matką tych dzieci. Gdyby zechciał pan jeszcze dzisiaj wieczorem
pokazać nam drogę do miejsca, w którym zatrzymali się ci ludzie, bylibyśmy panu
bardzo wdzięczni.
 Chętnie to uczynię, ale zaczekajmy do rana. Mamy czas.
 To dobrze, bo wszyscy potrzebujemy wypoczynku. Zaraz jednak pojawiły
się kłopoty. Móri w żadnym razie nie chciał zabierać dzieci na spotkanie z ludzmi,
71
którzy mogli zachowywać się gwałtownie. Dolga tak, bo on posiadał tajemniczą
siłę, ale jeśli chodzi o blizniaki, to powinny być jakieś granice! Nigdy w życiu nie
zmieni tej decyzji, upierał się.
 Ale przecież nie możemy ich tak po prostu zostawić tutaj w Feldkirch 
protestował Erling.  Nawet gdyby Theresa i ktoś ze służących z nimi zostali, to
i tak w obcym mieście są narażone na wielkie niebezpieczeństwo. W gospodzie
może ich spotkać Bóg wie co.
 Zabrać ich nie możemy, to jeszcze bardziej niebezpieczne, a poza tym po-
trzebujemy na to spotkanie wszystkich naszych ludzi  westchnął Móri.
 Wiem, wiem  mruczał Villemann ponuro.  Ja i Taran, babcia i Edith
zawsze przeszkadzamy, zawsze jesteśmy niepotrzebni, jak dzieje się coś pełnego
napięcia.
Rabin przyglądał im się spod na wpół przymkniętych powiek. Taran otwarcie
podziwiała pelerynę rabina. Szepnęła do Dolga, że nigdy jeszcze nie spotkała tak
interesującego człowieka. Rabbi Etan zwrócił się powoli ku niej i uśmiechnął się
zamyślony.
Wszyscy widzieli, że księżna jest bardzo przygnębiona tym, że nie będzie
mogła jechać z innymi i nieprędko dowie się czegoś więcej o Tiril.
 Wasza wysokość  powiedział rabin.  Mówiła pani, że ma krewnych
w pobliżu Feldkirch. Może dzieci mogłyby zostać u nich?
Twarze dzieci posmutniały, ale księżna się uśmiechnęła.
 Mój kuzyn, oczywiście! Ernst von Virneburg! Byliśmy kiedyś dobrymi
przyjaciółmi. Myślę, że dzieci będą mogły tam pozostać, dopóki my nie wrócimy.
Nie wiem tylko, gdzie się znajduje jego siedziba.
 Ja znam rodzinę von Virneburg  oznajmił rabin łagodnym głosem. 
To niedaleko stąd. A poza tym będzie po drodze, bo to w tym samym kierunku,
w którym pózniej pojedziemy.
 Zwietnie  ucieszył się Móri.
 Tylko jedno zastrzeżenie  rzekł rabin Etan.  Baron Ernst nie żyje. Teraz
jego syn, Albert, jest właścicielem dworu.
 Alberta to ja prawie nie pamiętam  powiedziała księżna nieco spłoszona.
 Jest ode mnie tyle młodszy.
 O ile wiem, to on ma dzieci  dodał rabin.  I chyba właśnie w wieku
tych dwojga, więc się może nawet dobrze składa. Jego żona jest trochę chorowita,
trochę neurotyczka, pokazuje się rzadko. Myślę jednak, że dzieci będą tam mogły
spędzić bardzo miły dzień.
 A jeżeli wy nie wrócicie?  zaniepokoił się Villemann.
 Wrócimy jutro wieczorem, możesz mi wierzyć  zapewnił go ojciec.
Twarz chłopca wyraznie wskazywała, jak bardzo czuje się dotknięty. Po chwili
powiedział do Dolga:
72
 Dlaczego ja nie mam twoich zdolności? Wtedy zawsze moglibyśmy być
razem, ty i ja.
 I ja z wami  przyłączyła się Taran.
 Nie sądzę, żeby Dolg tak bardzo się cieszył z tych swoich zdolności 
wtrąciła Theresa łagodnie.
 Ale jemu wolno wszędzie być  upierał się Villemann i na jego zwykle
takiej pogodnej buzi chłopca malowało się przygnębienie.
Dolg ujął ukradkiem jego rękę.
 Ja bym bardzo chciał, żebyście mogli z nami być, Villemann. Naprawdę
bardzo bym chciał.
 Dorośli niczego nie rozumieją  mruknął malec ze złością.
 Teraz już naprawdę dość, Villemann  przerwał mu Móri.  Staramy się
robić wszystko, co dla was najlepsze.
W momencie kiedy zawstydzony Villemann spuszczał wzrok, napotkał spoj-
rzenie rabina. Tylko na ułamek sekundy, ale mógł w nim wyczytać pociechę. Choć
akurat teraz nic nie było w stanie pocieszyć Villemanna.
Taran się nie odzywała. Pewnie wiedziała, że to się na nic nie zda. Ale zdecy-
dowanie nie miała ochoty spędzić całego dnia u obcych ludzi.
Villemann także nie miał na to ochoty.
Chłopiec obudził się o świcie w gospodzie w Feldkirch. Wstał cichutko z łóż-
ka i podszedł do okna. Jego maleńki pokój znajdował się na piętrze, tak że Ville-
mann miał widok na ulicę z małymi domkami, w których po zewnętrznej stronie
wszystkich okien było mnóstwo skrzynek z kwiatami, i ze sklepikami o pięknych
szyldach  złote litery na ciemnozielonym albo niebieskim tle. Ulica była bru-
kowana i miała rynsztok do odprowadzania deszczowej wody, a kiedy Villemann
podniósł wzrok, zobaczył wyłaniające się z porannej mgły dachy zamku Schat-
tenburg.
Musiało być jeszcze bardzo wcześnie, bo nie słyszał żadnych głosów na dole,
ani w gospodzie, ani w miasteczku.
Villemann włożył na siebie trochę ubrania i wymknął się z pokoju.
Drzwi skrzypnęły. Po chwili skrzypnęły także schody, a kiedy znalazł się na
dole, zbiegła za nim Taran. Usłyszeli, że Nero drapie w drzwi w pokoju Dolga,
ale nie odważyli się go wypuścić.
 Gdzie idziesz?  zapytała Taran.
 Nigdzie, nie mogę spać.
 Ja też nie.
Udało im się otworzyć ciężkie drzwi wejściowe i włożyli kawałek drewna
pomiędzy drzwi a futrynę, żeby się za nimi nie zatrzasnęły. Mieli nadzieję, że nikt
nie będzie na razie tędy przechodził.
73
Odgłos ostrożnych kroków odbijał się od ścian.
 Jak miło być tak wcześnie rano na dworze, i to w obcym mieście  powie-
działa Taran zachwycona.  My przecież nigdy nigdzie nie jezdzimy, bo dorośli
mówią, że za granicami Theresenhof natychmiast na nas napadną ludzie kardyna-
ła.
Jej słowa sprawiły, że Villemann obejrzał się spłoszony. Ale żaden ponury
rycerz zakonny nie czaił się za narożnikami domów.
 To takie niesprawiedliwe  rzekł Villemann.
 Pewnie, że tak  potwierdziła Taran. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)