[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Książę śmiał się z drugiej części tej przepowiedni.
- Dziwna ich mądrość - mówił do Tutmozisa. - Wiedzą, że będzie syn, o czym ja nie wiem, choć jestem
ojcem; a wątpią, czy go będę kochał, choć łatwo zgadnąć, że kochałbym to dziecię, gdyby nawet było
córką. A o zaszczyty dla niego niech będą spokojni. Ja się tym zajmę!...
W miesiącu Pachono (styczeń-luty) następca przyjechał do nomesu Ka, gdzie był podejmowany przez
nomarchę Sofra. Miasto Anu leżało o siedm godzin pieszej drogi od Atribis, ale książę przez trzy dni
odbywał tę podróż. Na myśl o modlitwach i postach, jakie czekały go przy wtajemniczaniu się w sekreta
świątyń, Ramzes czuł coraz większą ochotę do zabaw; jego orszak odgadł to, więc następowała uciecha
po uciesze.
Znowu na gościńcach, którymi przejeżdżał do Atribis, ukazały się tłumy ludu z okrzykami, kwiatami i
muzyką. Szczególniej pod miastem zapał dosięgnął szczytu. Zdarzyło się nawet, że jakiś olbrzymi
robotnik rzucił się pod wóz namiestnika. A gdy Ramzes zatrzymał konie, z gromady wystąpiło
kilkanaście młodych kobiet i cały wóz oplotły mu kwiatami.
"Oni jednak kochają mnie!..." - pomyślał książę.
W prowincji Ka już nie zapytywał nomarchy o dochody faraona, nie zwiedzał fabryk, nie kazał sobie
czytać raportów. Wiedział, że niczego nie zrozumie, więc odłożył te zajęcia do czasu, gdy zostanie
wtajemniczonym. Tylko raz, gdy zobaczył, że świątynia boga Sebaka stoi na wysokim wzgórzu,
oświadczył chęć wejścia na jej pylon i obejrzenia okolicy.
Dostojny Sofra natychmiast spełnił wolę następcy, który znalazłszy się na wieży spędził parę godzin z
wielką uciechą.
Prowincja Ka była to żyzna równina. Kilkanaście kanałów i odnóg nilowych przecinało ją we wszystkich
kierunkach niby sieć skręcona ze srebrnych i lazurowych sznurów. Melony i pszenica, siana w
listopadzie, już dojrzewały. Na polach gęsto roili się nadzy ludzie, którzy zbierali ogórki lub sieli
bawełnę. Ziemia była pokryta budynkami, które na kilkunastu punktach skupiały się mocniej i tworzyły
miasteczka.
Większość domów, osobliwie tych, które leżały wśród pól, były to gliniane lepianki przykryte słomą i
palmowymi liśćmi. Za to w miastach domy były murowane, o płaskich dachach i wyglądały jak białe
sześciany podziurawione w miejscach, gdzie były drzwi i okna. Bardzo często na jednym takim
sześcianie stał drugi nieco mniejszy, a na tym trzeci jeszcze mniejszy i każde piętro wymalowane było
innych kolorem. Pod ognistym słońcem Egiptu domy te wyglądały jak wielkie perły, rubiny i szafiry
rozrzucone wśród zieleni pól, otoczone palmami i akacjami.
Z tego miejsca Ramzes spostrzegł zjawisko, które go zastanowiło. Oto w pobliżu świątyń domy były
najpiękniejsze, a w polach kręciło się najwięcej ludności.
"Folwarki kapłanów są najbogatsze!..." -przypomniał sobie i jeszcze raz przebiegł oczyma świątynie i
kaplice, których z wieży było widać kilkanaście.
Ponieważ jednak pogodził się z Herhorem i potrzebował usług od kapłanów, więc nie chciał dłużej
zajmować się tą sprawą.
W ciągu następnych dni dostojny Sofra urządził dla księcia szereg polowań posuwając się od miasta
Atribis ku wschodowi. Nad kanałami strzelano do ptaków z łuku, chwytano je w ogromne potrzaski z
sieci, które od razu zagarniały po kilkadziesiąt sztuk, albo na latających swobodnie wypuszczano
sokoły. Gdy zaś orszak księcia wkroczył do wschodniej pustyni, zaczęły się wielkie łowy z psami i
panterą na czworonożne zwierzęta, których w ciągu kilku dni zabito lub schwytano paręset sztuk.
Gdy dostojny Sofra spostrzegł, że książę ma już dość zabaw pod otwartym niebem i noclegów w
namiotach przerwał polowanie i najkrótszymi drogami zawrócił swoich gości do Atribis.
Stanęli tu o czwartej po południu, a nomarcha zaprosił wszystkich do swego pałacu na ucztę.
Sam zaprowadził księcia do łazienki, asystował przy kąpieli i z własnej skrzyni wydobył wonności do
namaszczenia Ramzesa. Potem dozorował fryzjera, który uporządkował włosy namiestnikowi, wreszcie
uklęknąwszy na podłodze błagał księcia o łaskawe przyjęcie od niego nowych szat.
Była tam świeżo utkana koszula pokryta haftem, fartuch wyszyty perłami i płaszcz przetykany złotem,
bardzo mocny, ale taki delikatny, że można go było zamknąć w dwu rękach.
Następca łaskawie przyjął to oświadczając, że jeszcze nigdy nie otrzymał tak pięknego podarunku.
Słońce już zaszło i nomarcha zaprowadził księcia do sali balowej.
Był to duży dziedziniec otoczony kolumnadą, wyłożony mozaiką. Wszystkie ściany były pokryte
malowidłami przedstawiającymi sceny z życia przodków Sofry, a więc - wojny, morskie podróże i
polowania. Nad budynkiem tym, zamiast dachu, unosił się olbrzymi motyl z różnobarwnymi skrzydłami,
które poruszali ukryci niewolnicy dla odświeżenia powietrza.
W brązowych kagańcach, przybitych do kolumn, płonęły jasne pochodnie, wydzielając ze siebie
pachnące dymy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)