[ Pobierz całość w formacie PDF ]Zaniósł się głębokim, żalnym płaczem, krzykiem niemocy, staczającej się w przepaść bez ratunku.
Długo wył i szamotał się w męce, ale przez te łzy i rozpacze jęły mu się wić postanowienia jakieś,
medytacje, przycichał z wolna, uspokajał się i tak zagłębiał w siebie, nic nie słyszał; jak przez sen
majaczyło mu się granie jakieś, śpiewy, wrzaski bliskie.
W ten sam czas wesele się ano przenosiło do Boryny.
Robili przenosiny Jagusi do męża.
Nieco przódzi przeprowadzili tęgą krowę i przewiezli skrzynkę, pierzyny i statki różne, jakie w wianie
dostawała.
Teraz zaś, może w pacierz po zachodzie, kiej zmroczało i świat się zaciągał mgłami, bo na odmianę
szło, wywalili się od Dominikowej.
Muzyka szła na przedzie i razno przegrywała, a za nią Jagusię, wystrojoną jeszcze po weselnemu,
matka wiedła z braćmi i kumami, a dopiero wpodle, gdzie kto wziął miejsce, walili hurmą weselnicy.
Szli z wolna wzdłuż stawu, któren poczerniał i gasł przyzduszony mrokiem, wskroś mgieł coraz
gęstszych, w ciszy ciemnicy ogłuchłej i ślepej jeszcze, że tupoty i grania rozlegały się krótko i dudniały
jakby spod wody.
Młódz podśpiewywała czasami, to kuma jaka zawiedła, chłop któren wrzasnął: "da dana", ale wnet
cichli, ochoty jeszcze nie było i ziąb wilgotny przejmował do żywego.
Dopiero kiej nawrócili w Borynowe opłotki, druhny zaśpiewały:
A płakała dziewczyna,
Jak jej ślub dawali;
Cztery świece zapalili,
W organy zagrali. Myślałaś, dziewczyno,
%7łe ci zawsze będą grać?...
Wczoraj trochę, dzisiaj trochę...
A na całe życie płacz...
Da dana! A na całe życie płacz!
Na ganku przed progiem czekał już Boryna, kowalowie i Józka.
Dominikowa wniosła przodem w węzełku skibkę chleba, soli szczyptę, węgiel, wosk z gromnicy i pęk
kłosów poświęconych na Zielną, a gdy i Jaguś próg przestąpiła, kumy ciskały za nią nitki wyprute i
pazdzierze, by zły nie miał przystępu i wiodło się jej wszystko.
Wraz też witali się, całowali a życzyli młodym szczęścia, zdrowia i co tam Pan Bóg da, a do izby szli, że
wnet zawalili ławy wszystkie i kąty.
Grajkowie, narządzając instrumenty, pobrzękiwali z cicha, aby nie mącić poczęstunku, z jakim wystąpił
Boryna.
Chodził ano z pełną blachą od kuma do kuma, częstował, niewolił, w ramiona brał i przepijał do
każdego; kowal mu pomagał w drugiej stronie, a Magda z Józką roznosiły na talerzach placek, miodem
i serem nadziewany, któren umyślnie upiekła na przenosiny, bych się ojcu przypochlebić.
Ale zabawa szła nietęgo, juści, że nikt za kołnierz nie wylewał i od kieliszków nie stronił, przepijali
nawet ze smakiem, ino że jakoś nie nabierali weselnego ducha i nie wiedli się do wrzątka, ledwie
parkotali, jak ta woda na słabym ogniu; siedzieli osowiale, ruchali się ciężko, nieswojo, mało
pogadywali i z cicha, a jaki taki ze starszych ziewał ukradkiem, przeciągał się, a tęskliwie myślał, by się
co rychlej gdzie na słomę dostać.
Kobiety zaś, choć to nasienie najbardziej wrzaski i zabawę czyniące, rozwalały się ino po ławach, w
kąty się kryły i mało wiele między sobą rajcowały.
Jagusia w mężowej komorze wnet się przestroiła w szmaty zwyczajne, tyla że świąteczne, i wyszła
ugaszczać a przyjmować, ale matka do niczego się jej tknąć nie dała.
- Wesela se zażyj, córuchno! Narobisz się jeszcze, natrudzisz! - szeptała i raz w raz ją przygarniała do
piersi, i z płaczem tuliła, aż to dziwno było niejednemu, boć nie we świat szła za chłopa, nie na drugą
wieś i na biedę.
Pośmiewali się z takiej tkliwości matczynej, a zęby ostrzyli przekpinkami, ile że teraz właśnie na
przenosinach, kiej Jaguś już gospodynią weszła w mężowski dom, w tyle grontu i dobra wszelkiego,
otwierały się im oczy, a niejednej matce dostałych córek zazdrość szła do gardła, dzieuchom też było
jakoś nieswojo i markotno.
Na drugą stronę szły, po Antkach, gdzie Ewka z Jagustynką wieczerzę narządzały, aż huczało w
kominie, że Witek ledwie nadążył drwa znosić i przykładać pod ogromne gary.
I po całym domu się rozłaziły, a w każdą szparę wrażały zazdrosne oczy.
Nie zazdrościć to losu takiego?..
Już sam dom najlepszy we wsi, duży, widny, wysoki, stancje kieby w jakim dworze, wybielone, z
podłogami, czyste! A co sprzętów, co statków różnych, obrazów samych ze dwadzieścia i wszystkie ze
szkłami! A tu jeszcze obory, stajnie, stodoła, szopa! A mało to lewentarza? Pięcioro samych krowich
ogonów, nie licząc byka, któren profit daje niezgorszy? Trzy konie! A gdzie jeszcze grunt? Gdzie gęsi,
świnie?...
Wzdychały żałośnie i raz po raz któraś z cicha rzekła:
- Mój Boże, że to Pan Jezus daje takim, co i nie zasłużyły !
- Umiały sobie pomagać, umiały!
- Juści, zawżdy ten dostanie, któren naprzeciw wyjdzie.
- Czemuż to wasza Ulisia nie wyszła?
- Bo się Boga boja i w poczciwości żyje.
- I drugie też bez to samo.
- A inszej to naród nie przepuści, niech choć ten razik spotkają ją po nocy z jakim chłopakiem, a już we
świat na ozorach poniesą.
- Taka to ma szczęście...
- Bo wstydu nie ma.
- A dyć chodzcie - wołał Jędrzych. - Muzyka gra, a w izbie ani jednej kiecki, że nie ma z kim tańcować!
- Jaki ochotny, a pozwoli ci to matka?
- Ino porteczek nie zgub i lustra nie pokaż, kiej się tak bystro rwiesz.
- A kulasami po ludziach nie rzucaj! ,
- Z Walentową idz w parę, będą dwie pokraki!
Jędrzych zaklął ino, chycił pierwszą z brzega i powiódł, nie słuchając, co za nim brzęczało.
W izbie już tańcowali, z wolna jeszcze i jakby od niechcenia; jedna Nastka Gołębianka hulała ostro z
Szymkiem Paczesiem. Umówili się przódzi, więc skoro muzyka zagrała, zwarli się mocno i tańcowali
rzetelnie a długo; to na odpocznienie brali się wpół i nosili po izbie, aże ich ciągotki brały do siebie, to
pogadywali wesoło, śmiali się w głos i biedro w biedro chodzili, aż Dominikowa z niepokojem naglądała
do syna.
Ale dopiero gdy nadszedł wójt - spóznił się, bo musiał rekrutów odstawić do powiatu - rozruchalic się
ludzie, bo skoro wszedł, skoro przepił raz i drugi, wziął rozprawiać z gospodarzami i przekpiwać się z
"młodych".
- Pan młody kiej ściana, a młoducha niby to sukno czerwone.
- Jutro powiecie...
- Probant z was, Macieju, toście dnia nie zmarnowali.
- Nie gesior przeciech, to nijak mu na oczach wszystkich !
- I półkwaterka bym nie trzymał za tym! Rzuć ino kamuszkiem w krzaki, a zawżdy ptaszek jaki
wyfrunie, wójt to wama mówi!
Gruchnęli śmiechem, bo Jagna uciekła na drugą stronę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl