[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakąś wioskę i zostać nauczycielką, panią Clifford, biedną wdową po kapitanie armii, za-
R
L
T
bitym podczas wojen z Francuzami. Wiele było takich wdów. Jedna więcej z pewnością
przeszłaby niezauważona.
Znowu drżała. Tym razem nie ze względu na wiatr, ale z zimna i z powodu przeni-
kliwej wilgoci. Popatrzyła w górę, zastanawiając się, czy znów zacznie padać. Nie potra-
fiła tego ocenić, gdyż nie widziała nieba. Nagle otoczyła ją gęsta mgła, która przyszła nie
wiadomo skąd. Beth nie dostrzegała nawet tego, co znajdowało się jard przed nią. Posta-
nowiła, że nie podda się panice.
Wyciągnęła przed siebie rękę na wypadek, gdyby na ścieżce czaiła się jakaś prze-
szkoda, i szła przez szarówkę, ale jej kroki stały się krótsze i mniej pewne. Zcieżka była
coraz bardziej nierówna. Beth potknęła się i przystanęła, nie wiedząc, co znajduje się
przed nią. Mgła zgęstniała na tyle, że teraz Beth nie mogła dostrzec własnych stóp. Prze-
szła jeszcze kilka kroków i znów się zatrzymała. Nie była już pewna, że nadal znajduje
się na ścieżce. Przyszło jej do głowy, że powinna usiąść i zaczekać, aż mgła opadnie.
Wtedy jednak mogłaby zamarznąć, a poza tym straciłaby cenny czas. Musiała dotrzeć do
Broughton i wsiąść do dyliżansu, nim ktokolwiek w Portbury dostrzeże jej ucieczkę. Nie
mogła pozwolić sobie na zwłokę.
Odetchnęła głęboko i znów ruszyła przed siebie. Nagle czyjaś ręka objęła ją w talii,
ale przerazliwy wrzask Beth zanikł na pustkowiu. Ktoś pociągnął ją do tyłu i wpadła na
spocone męskie ciało. Usiłowała się wyzwolić, kopiąc i wierzgając nogami w ciężkich
butach, ale napastnik był zbyt silny, aby to cokolwiek dało. Trzymał ją mocno i zaczął
wlec w kłęby mgły.
R
L
T
Rozdział szesnasty
Jonathanowi udało się niepostrzeżenie opuścić dom. Zciślej rzecz biorąc, nie wi-
dzieli go goście. Co innego stajenni, którzy z wybałuszonymi oczami obserwowali, jak
hrabia przytracza do siodła broń palną i dodatkową pelerynę. Naturalnie, nie ośmielili się
zadać żadnych pytań, a ponura mina i zaciśnięte usta ich chlebodawcy skutecznie znie-
chęciły ich do plotek.
Postanowił, że wszystko naprawi, kiedy już sprowadzi Beth do domu. Tylko gdzie
ona jest? Zyskała kilka godzin przewagi i nawet piechotą mogła dotrzeć do Broughton,
nim zdołałby ją dogonić. Zgodnie z planem, dyliżans powinien odjechać za niespełna pół
godziny. A jeśli Beth siedziała już w środku? Cokolwiek by wtedy zrobił, z pewnością
wywołałby skandal. Nie mógł przecież zażądać, żeby woznica stanął i wysadził z dyli-
żansu hrabinę Portbury.
Saracen poruszył się niespokojnie i rozszerzył chrapy, wyczuwając specyficzną
woń trzęsawiska.
- Chcesz galopować i masz rację - szepnął Jon. Jeśli puścimy się tą ścieżką, zaosz-
czędzimy najmarniej cztery mile. Może nawet zdołamy dotrzeć do Broughton przed od-
jazdem dyliżansu.
Skierował konia na moczary, zastanawiając się, czy Beth mogła podążyć ścieżką.
Uznał, że to niemożliwe, bo zwłaszcza o tej porze roku było to zbyt niebezpieczne. Beth
jednak robiła już niebezpieczne rzeczy i otarła się o śmierć, uświadomił sobie Jonathan.
Wkrótce dotarł na łąkę, rozciągającą się na skraju jego posiadłości. Tak, jak podejrzewał,
wędrowni Cyganie z Fratcombe nadal tutaj obozowali. Czy jednak mogli dostarczyć mu
wartościowych informacji?
Już miał minąć wozy, gdy jak spod ziemi wyrósł przed nim starzec i uniósł dłoń.
Prawdopodobnie on tutaj rządził. W oknach wozów pojawiły się zaciekawione twarze.
Brudne dzieci stanęły, żeby popatrzeć na przybysza.
- Czego? - Starzec zmarszczył brwi.
R
L
T
- Jestem hrabią Portbury, a wy obozujecie na mojej ziemi. Za moim pozwoleniem.
- Rysy mężczyzny złagodniały, jednak nadal nie przepuszczał Saracena. - Przyszedłem
prosić o pomoc w... Na litość boską!
Był pewien, że zauważył twarz Beth w oknie najdalszego wozu. Czyżby pojmali ją
siłą? Wyciągnął pistolet i wycelował go w starca.
- Macie moją żonę. Oddajcie mi ją, bo klnę się na Boga, wystrzelam was jak kacz-
ki! - zagroził Jonathan i powoli odciągnął kurek.
Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, ktoś wytrącił mu pistolet z dłoni, a nagłą
ciszę przerwał wesoły śmiech. Jonathan odwrócił się i ujrzał przystojnego, młodego Cy-
gana, który z nożem w dłoni opierał się o najbliższy wóz. Sądząc po tym, jak rozprawił
się z pistoletem, doskonale posługiwał się tego typu bronią.
- Jakie masz prawo do tej kobiety? - zapytał starzec. - Uratowaliśmy ją z rąk śmier-
ci w Czarcim Jarze. Teraz należy do nas.
Obejrzał się przez ramię. Beth wyszła z wozu i stanęła tuż za nim. Była brudna i
rozczochrana, miała podartą pelerynę, a buty pokryte błotem.
- Ja też uratowałem ją od śmierci, równo rok temu. Jej życie należy do mnie -
oznajmił hrabia.
Beth ostrożnie pokiwała głową, jakby potwierdzając, że Jonathan mówi prawdę.
To napełniło go nadzieją.
- Tu będzie bezpieczniejsza - orzekł starzec. - W twoim domu nazwali ją złodziej- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)