[ Pobierz całość w formacie PDF ]nazywa! Przyjaciółka to ja, nikt mnie nie zabił! Przecież Agacie to trzeba po-
wiedzieć, sama wiadomość ją uzdrowi! Niech się pani spyta policji, przed chwilą
u mnie byli i sprawdzali. . . !
Pielęgniarka zaczęła się łamać. Nie wiadomo, jak długo by jej wahania trwały,
gdyby nie to, że Agata sama zainteresowała się tym telefonem. Najwidoczniej
piguły jej nie uśpiły, usłyszała coś z drugiego pokoju i podniosła słuchawkę przy
łóżku.
Halo powiedziała niemrawo.
Agata, to ja! wrzasnęłam okropnie. To nie mnie rąbnęli, tylko tamtą
drugą! Zaraz do ciebie przyjadę!
Wcale nie zamierzałam stosować kuracji wstrząsowej, chciałam ją zawiado-
mić o własnym zmartwychwstaniu łagodnie i dyplomatycznie, ale przestraszy-
łam się, że pielęgniarka wyrwie jej słuchawkę z ręki i dyplomacja wyleciała mi
z głowy. Agata z drugiej strony jakby się zachłysnęła, pielęgniarka wydała okrzyk
oburzenia, coś do siebie mówiły przez dwa telefony, ale już nie słuchałam. Zlek-
ceważyłam rodzinę i wyleciałam z domu.
Agata, nieco zdechła, ale promienna, powitała mnie w drzwiach. Pielęgniar-
ka pozbyła się nieufności i dla odmiany jęła pomstować na ogólnokrajowy bała-
71
gan, który doprowadza już nawet do mylenia zwłok i niepotrzebnie wpędza ludzi
w ciężkie nerwice. Uświadomiłam sobie nagle, że w jej obecności nie będziemy
mogły swobodnie rozmawiać, Agata też to pojęła i z wysiłkiem powstrzymała
pytania. %7łeby nie stwarzać nastroju tajemniczości i niedomówień, zajęłam się te-
lefonami do zaniedbanej rodziny. Ostatecznie, oni też ludzie. . .
Uwierzyli mi znacznie szybciej niż pielęgniarka.
To już nie będę musiał jutro jechać, żeby rozpoznawać twoje zwłoki?
ucieszył się mój brat. Co za ulga, mam cholernie mało czasu. . .
I tak w to wszystko wcale nie wierzyłem oznajmił ojciec. Tak samo
jak w te poprzednie bzdury. Musisz tylko przyjechać i pokazać się matce
Obiecałam, że przyjadę jutro albo pojutrze, i obarczyłam ich obowiązkiem
powiadomienia moich dzieci. Męża mogą sobie darować, ale dzieciom się coś
należy, możliwe, że zmartwiły się nieco definitywną utratą mamusi, więc należy
powiedzieć im prawdę.
Pielęgniarkę wciąż miałyśmy na głowie, odmówiła bowiem opuszczenia pa-
cjentki bez porozumienia z lekarzem i zaczęła do niego wydzwaniać. Podłączyłam
komórkę do zasilacza Agaty i przystąpiłam do odkręcania sprawy u wszystkich
znajomych. Z nich jedna i tylko Anka Parlicka nie zmusiła mnie do żadnych wy-
biegów i krętactw, ucieszyła się, że żyję, zupełnie zwyczajnie, tak jakby chodzi-
ło o odnalezioną portmonetkę, i natychmiast zażądała komentarza do świeżutko
rozwikłanej afery złodziei samochodowych, podobno jakoś bardzo dziwnie trak-
towanych. Nie był to temat bomba, ale każda z tych afer samochodowych miała
swój smaczek i stwarzała nikłe nadzieje na ukrócenie procederu.
Z pozostałych osób dwie sprawiły mi ciężki kłopot, Jacuś i Tomek. Niestety,
złapałam obu i obaj zareagowali tak, że mnie zemdliło. Ich supozycja, jakobym
osobiście pozbyła się tej zakały, wręcz wyskakiwała ze słuchawki, ale też obaj
solennie przyobiecali milczenie. Nie zdradzą mnie nawet na torturach!
Zimnym potem opływałam przy tych przyjacielskich deklaracjach, bo nawet
im nie mogłam kilku szczerych słów powiedzieć i protestowałam przeciwko in-
synuacjom niewyraznym półgębkiem. Pielęgniarka słuchała chciwie, Agata usi-
łowała wydusić z siebie nowe ataki, żeby ją czymś zająć, ale zle je wyszły, bo też
chciała słuchać, w rezultacie siła fachowa nie dała się nabrać.
Wreszcie wyszła.
Na litość boską. . . ! krzyknęła Agata zdławionym półgłosem, ledwie
drzwi się za nią zamknęły. Co ja przeżyłam. . . !
I czegoś ty, idiotko, w taką histerię wpadła? spytałam z gniewem i roz-
goryczeniem. Nikt inny się tak nie wygłupiał, tylko ty! No i padłam trupem,
i cóż takiego, każdy kiedyś padnie!
E tam zniecierpliwiła się Agata. To wcale nie przez twojego trupa,
ale zdążyłam pomyśleć, że cię ta kurwa dorwała, a ja jej mordy nie zdążyłam
podrapać, i o mało mnie szlag nie trafił. To znaczy, trafił mnie właśnie, ale tyl-
72
ko w pierwszej chwili, a potem już więcej symulowałam, bo nie wiedziałam, co
mówić.
A teraz wiesz?
Co. . . ?
No przecież jest gorzej niż było! Ja się do niczego nie przyznałam, ale oko-
liczności mi sprzyjały, więc przeszło ulgowo, drugi raz świętego Jana nie będzie!
Musimy się teraz naradzić, co wiemy, a czego nie. Inaczej, ty się zastanów, kto
miał motyw, jak nie ja?!
O, cholera. . . Rzeczywiście. . .
Usiadłyśmy przy małym stoliku, Agata zrobiła herbatę, czasu było niewiele,
bo musiałam wreszcie wrócić do domu i sprzątnąć to śledcze pobojowisko. W do-
datku brakowało nam wiedzy o wydarzeniu, Agata z miejsca zapadła na swój
szok, nie została przesłuchana, nie zadano jej żadnych pytań i niczego nie mogła
wydedukować, ja wiedziałam tyle, że babę zabito przedwczoraj, gdzieś w drodze
do Chmielewskiej, jadącą na wywiad, którym zapewne zamierzała znów mnie
dennie skompromitować. Nie miałam nawet pojęcia, w jakich dokładnie okolicz-
nościach ją zabito, zbyt wcześnie się tych glin pozbyłam.
W żadnym wypadku nie możesz jawnie łgać powiedziałam stanow-
czo. Możesz nie wiedzieć albo nie pamiętać, możesz mieć sklerozę, ewidentne
łgarstwo, łatwe do wykrycia i udowodnienia, wykluczone!
A ty?
Ja też.
To co mam mówić, jak mnie zapytają, czy ją znałam?
A znałaś ją?
No coś ty. . . !
No to o co chodzi? Nie znałaś. W życiu jej nie widziałaś na oczy!
Zwięta prawda przyznała Agata, nieco uspokojona. Ale słyszałam
o niej. To co. . . ?
Nic. Możesz nie pamiętać, od kogo słyszałaś.
Ale jeśli w ogóle słyszałam, ktoś musi wchodzić w grę. I spytają, co sły-
szałam. Co powiedzieć. . . ?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl