[ Pobierz całość w formacie PDF ]- Ja mam alibi - oświadczyłam stanowczo. - Od przyjścia Tadeusza do wyjścia
Janusza nie ruszyłam się z miejsca, co milicja, mam nadzieję, wykryje. Wierzę we
władzę ludową. On ma rację, myślmy! - Szczerze mówiąc, to ja wierzę, że to nie
ty - przyznał uczciwie Janusz. - Ile ci nieboszczyk był jeszcze winien? - Pięć i
pół patyka. Mogę teraz na tym krzyżyk położyć.
- A możesz, możesz. Wprawdzie jesteś niepoczytalna, ale nie wierzę, żebyś z
lekkim sercem traciła tyle forsy. Nie, nie zabiłaś go, ja ci to mówię! - No
widzisz, to ja odpadam. Jedzmy dalej. Skąd zacząć?
- Kolejno, pokojami - powiedział Wiesio. - Ja nie!
- Tak to każdy może powiedzieć - odparł Leszek z dezaprobatą. - Udowodnij, że to
nie ty. - W Polsce Ludowej trzeba udowodnić winę, a nie niewinność! - A ja
twierdzę, że to on! No i co?
- Wiesiu, na litość boską! Mam nadzieję, że to nie ty! Udowodnij mu! - Nie mogę
- powiedział Wiesio niepewnie. - Wychodziłem z pokoju. - No to co? Janusz też
wychodził i Leszek też...
- Zaraz, czekajcie! Obliczmy może sobie od razu, kiedy kto z nas wychodził, czy
to się zgadza... Pośpiesznie zaczęliśmy sobie przypominać swoje czynności, przy
czym bezcennym skarbem okazało się radio. Janusz podniósł się z miejsca przy
słowach: "... których wymagają pomieszczenia dla knurów..." i po drodze
przestawił na inną Warszawę. Leszek wyszedł w czasie śpiewu Ireny Santor, a
wrócił na samym początku zapraszania do aparatów klas szóstych i siódmych.
Wiesio Irenę Santor przesiedział, a za to od początku do końca stracił Fogga.
Mieliśmy aktualną prasę i na podstawie programu radiowego bez trudu uzyskaliśmy
dokładne godziny ich wędrówek po biurze. Okazało się, że wszyscy trzej mieli
szansę zamordowania Tadeusza. - Właściwie to wybronić się mógłby tylko Leszek -
przyznał Wiesio. - On był najmniej zorientowany w temacie. Jak omawialiśmy to
morderstwo, to go jeszcze nie było. - A co? - zaciekawił się Leszek. - Tak
dokładnie się wszystko zgadza?
- Jak w pysk dał - powiedział Janusz. - Mówię ci, przewidziała każdy szczegół,
jakby była przy tym. Leszek wpatrzył się we mnie z wyraznym podziwem. Bardzo
zdegustowana przerwałam mu tę kontemplację. - No dobrze, to trzech podejrzanych
już mamy. Szukajmy dalej, może teraz od góry. Witek? Popatrzyliśmy na siebie w
zamyśleniu. - Kto wie? On wygląda na zdolnego do czegoś takiego.. Niby taki
gładki, maminsynek, a w gruncie rzeczy zimny zbrodniarz. - I to nawet do niego
pasuje... Tylko dlaczego? Motyw?
- A kto z was może powiedzieć, że go dobrze zna? Kto wie, co on robi? - Z
przyczyn służbowych go nie wykończył, w to już nie uwierzę. Musiałby mieć z nim
jakieś kontakty prywatne... - A skąd wiesz, że nie miał?
- A skąd wiesz, że miał?
- Czekajcie - powiedział nagle Janusz. - Mnie coś chodzi po głowie... -
Insekty?... - zaniepokoił się Leszek.
- Nie, czekaj, coś mi się tak majaczy... Ja ich chyba widziałem razem poza
biurem i nie w godzinach pracy... Nie mogę sobie przypomnieć... - Wysil umysł,
bo to bardzo ważne.
- Dlaczego ważne? Co z tego, że ich widział? Nie mogą razem chodzić po mieście?
Janusz podniósł głowę i spojrzał na mnie. Patrzyłam na niego przez cały czas i
dam sobie głowę uciąć, że myśleliśmy o tym samym. O bardzo niemiłej sprawie, o
której ani Leszek, ani Wiesio nie wiedzieli.
- Mało prawdopodobne - powiedziałam w odpowiedzi na jego spojrzenie. Janusz
niechętnie pokręcił głową. - Diabli go wiedzą. No, ja za niego ręczyć nie
będę...
- Bardzo dobrze, jest czwarty podejrzany - powiedział Wiesio z zadowoleniem. -
Następny kto? Zbyszek? - Gdyby to pani zwłoki tam leżały - oświadczył Leszek,
milknąc na chwilę i wyraznie delektując się tą myślą. - Gdyby to pani zwłoki...
- .. tam leżały - podpowiedział Wiesio.
- .. to gotów byłbym nawet przysięgać, że to Zbyszek!
- Nie - zaprzeczył Janusz. - Wykluczone. Gdyby go Zbyszek zabił, to ja wam
mówię, że on by się do tego przyznał. To jest taki facet, że w zdenerwowaniu
zadusiłby cały personel, a potem sam oddałby się w ręce milicji.
- A dziecko? - zaprotestowałam.
- Co dziecko?
- Zbyszka dziecko. Myślicie, że on by dopuścił do tego, żeby jego syn żył z
piętnem ojca mordercy?! - A rzeczywiście, masz rację. To co?...
Po długich wahaniach przyjęliśmy jednak kandydaturę Zbyszka, chociaż nie
mogliśmy znalezć dla niej żadnego rozsądnego uzasadnienia. Ale jego charakter
pozwalał mu przypisać zabójstwo w afekcie, więc nie mogliśmy z niego tak od razu
zrezygnować. Następnie wzięliśmy się za resztę architektów, z których
uniewinniliśmy jedynie Alicję. Z zespołu konstrukcyjnego Anka odpadła, natomiast
Kacper został przyjęty przez aklamację. Z sanitarnych nieboszczyk został
automatycznie wykluczony, Andrzejowi daliśmy spokój, wiedząc, że czekał właśnie
na robotę od Tadeusza i został tylko Stefan. Z elektryków Kajtka przyjęliśmy do
kolekcji radośnie, a o Włodka wybuchła potężna awantura. Leszek i Janusz
opowiadali się za jego niewinnością, natomiast my oboje z Wiesiem odsądzaliśmy
go od czci i wiary. W rezultacie stanęło na tym, że jest najbardziej podejrzany
ze wszystkich. - Kosztorysy - powiedziałam. - Danka, moim zdaniem, odpada, a
Jarka nie było, nie ma o czym mówić. Administracja! - Olgierd! - krzyknęli
wszyscy trzej równocześnie. - Dlaczego? - zdziwiłam się, bo główny księgowy
jakoś mi nigdy nie wyglądał na zbrodniarza. - Każdy główny księgowy musi być
podejrzany - oświadczyli mi na to i musiałam się zgodzić. Następnie
uniewinniliśmy jeszcze Wiesię i Jadwigę, uznawszy, że żadna z nich nie dałaby
rady Tadeuszowi. To nam pozwoliło przy okazji nabrać nowych wątpliwości. - Ja
tego nie rozumiem - powiedział Janusz z niesmakiem. - Jak on mógł dać się tak
głupio udusić? Nawet niech będzie od tyłu, to jak? - Zwyczajnie - odparł Leszek.
- Jak ci zarzucę sznurek od tyłu i zacisnę, to co zrobisz? - Odwrócę się i dam
ci w mordę. Możesz być pewien, że zdążę! - Figę, zdążysz. Spróbuje
- No spróbuj! Od słowa do słowa przystąpili do odtwarzania zbrodniczych
czynności z takim zapałem, że obydwoje z Wiesiem zaniepokoiliśmy się, czy grono
nieboszczyków nie powiększy nam się zbyt szybko. Leszek dusił Janusza moim
własnym szalikiem, przy czym, będąc niższy od niego, zarzucał mu go nie na
szyję, a na oczy, wykazując tym całkowitą nieudolność morderczą, natomiast
zdenerwowany nieudanymi próbami Janusz zamiast zgodnie z zapowiedzią odwrócić
się i lunąć go w pysk, zaczął go również dusić. Wreszcie zreflektowali się i
poniechali tych wysiłków. - Rzeczywiście - przyznał niechętnie Leszek,
rozcierając szyję.
- To jak on to zrobił? Bo z tego widać, że równie dobrze mógł zostać uduszony
morderca. - A może to właśnie tak było? - zainteresował się Wiesio. - Może to
Tadeusz kogoś dusił, a skończyło się odwrotnie? Omówiliśmy problem pokrótce, nie
wgłębiając się weń zbytnio, bo trudno było snuć jakieś przypuszczenia przy
samych niewiadomych. Wszystko tu było dziwne i musieliśmy się z tym pogodzić. -
Panowie, wracamy do tematu! Ilu mamy razem podejrzanych? - Zdaje się, że
większość. Obliczmy lepiej, ilu mamy niewinnych. Dokonaliśmy spisu pracowników,
dzieląc ich na dwie grupy i stwierdziliśmy niezbicie, że władze śledcze w naszym
biurze będą zagrożone obłędem. Z dwudziestu czterech osób, obecnych w pracowni w
chwili popełnienia zbrodni, podejrzanych mieliśmy trzynaście sztuk! -
Trzynaście, feralna liczba - powiedział Wiesio z przejęciem. - Jak oni dojdą?
Joanna, w tobie cała nadzieja, przecież już znalazłaś mordercę. Mówiłaś, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl