[ Pobierz całość w formacie PDF ]Jakby nie słysząc pytania powtórzyła cicho:
Osiemnaście!
No& Prawie! Zaśmiał się.
Potrząsnęła głową, wzdychając. Perły błyszczały w jej włosach i na przepasce z błękitnego
jedwabiu, podtrzymującej burzę czarnych loków.
Prawie osiemnaście& Jaki\ mę\czyzna z ciebie będzie!
Ech, Sparana! Dopiero co mówiłaś, \e jestem mę\czyzną, nawet wspaniałym, a teraz
mówisz, \e dopiero nim będę& uśmiechnął się krzywo, spoglądając na nią z ukosa.
Roześmiała się, po raz pierwszy tego ranka z dawną szczerą wesołością.
Więc \egnaj, Sparana. Wiesz, cieszę się, \e jednak mnie nie zabiłaś.
Nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłam&
Conan wybuchnął śmiechem. Shanki odje\d\ali powoli ku bramie, nie, \eby ponaglić
Conana, lecz aby nie przeszkadzać mu w po\egnaniu z kobietą. Lekki wiatr rozwiewał
grzywy parskających koni i konie czuły ju\ bliskość rozległej pustym, grzebały kopytami
w ziemi, niecierpliwiąc się, gotowe ruszyć galopem, swobodne pośród niezmierzonych
przestrzeni piasków i nieba a\ po horyzont.
Conanie& Myślisz, \e wrócisz kiedyś do Zambouli?
Obrócił się ku niej wzburzony.
Klnę się na cymmeriańskiego Croma, na zamboulańskiego Erlika i na Thebę Shanki, \e
nigdy nawet nie przyznam się komuś, \e byłem w tym mieście, \e widziałem Oko Erlika. I
zapomnę o Zambouli na zawsze!
I o mnie.
I o tobie, Sparana. Je\eli kiedykolwiek bogowie sprowadzą mnie w pobli\e Zambouli,
ty, Pierwsza Damo, Przyjaciółko Khana, będziesz ju\ starą, poznaczoną zmarszczkami matką
kilkorga dzieci, z figurą zepsutą licznymi porodami, i nie rozpoznam cię wśród wielu matron
witających mnie na dworze Jungir Khana! rzucił wściekle Conan, a jego oczy zwęziły się,
lśniąc lodowym blaskiem.
Ja cię rozpoznam zawsze i wszędzie, ty barbarzyński& Isparana zaśmiewała się
prawie do łez, wracając do dawnego tonu w odpowiedzi na chłopięce gniewy Conana.
Spojrzał na nią ostatni raz. Kopnął boki Konia i przez bramę miasta Zambouli wypadł
galopem na pustynię. Shanki ruszyli za nim.
I dopiero kiedy tumany piaskowego pyłu zasłoniły przed oczami wpatrzonej w dal
Isparany szybko oddalających się jezdzców po jej policzkach popłynęły prawdziwe łzy.
Strona 94
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl