[ Pobierz całość w formacie PDF ]po raz ostatni. Teraz nikt nie wziąłby go za zwykłego człowieka. Na lewej ręce miał namaowaną zieloną \miję,
na szyi nosił gruby złoty łańcuch, na którym wisiał odwrócony do góry nogami złoty krzy\yk.
W lewej dłoni trzymał nó\. Srebrne ostrze połyskiwało śmiertelnym chłodem. Przez ułamek sekundy
dostrzegłam jego perłowobiałe kły.
- Sama jej to powiedz. Nie jestem twoim chłopcem na posyłki - syknął.
- Nie, ty tylko wypełniasz rozkazy Ather, tak jak grzeczny piesek.
- Nikt mi nie rozkazuje, dziecko.
- Z wyjątkiem Ather - odparowałam. - Robisz wszystko, co powie. Jedno słowo, a ty szukasz, zabijasz.
- Nie zawsze... po prostu nie lubiłem twojego brata - powiedział ze śmiechem Aubrey.
Znam go, uśmiecha się tylko wtedy, kiedy ma ochotę kogoś zniszczyć. Chciałam zetrzeć mu to zadowolenie z
ust, powybijać mu wszystkie zęby i zostawić, niech zdycha w błocie.
- Co cię tak bawi? - zapytałam. Zamordowałeś mojego brata, to takie śmieszne?
Roześmiał się, zamiast odpowiedzieć.
- Co to za padlina le\y pod drzewem, za tobą, Risiko? - drwił. - Czy zastanawiałaś się nad tym, kto go kochał?
Czyim był bratem? Przeszłaś obojętnie nad jego zwłokami. Nie okazałaś mu szacunku, Risiko. Zostawisz tu
jego ciało, bez modlitwy, padlino\ercy będą mieć ucztę. I kto tu jest potworem, Risiko?
Zabolały mnie jego słowa. Odruchowo próbowałam się bronić.
-On...
- Zasłu\ył sobie na taki los? - dokończył za mnie Aubrey. - Uwa\asz się za Boga, Risiko? Myślisz, \e masz
prawo decydować o tym, kto mo\e \yć, a kto ma umrzeć? Zwiat ma kły i pazury. Musisz być myśliwym albo
ofiarą. Nikt nie zasługuje na śmierć, tak jak nikt nie zasługuje na \ycie, Risiko. Słabi giną, silni prze\ywają. Nie
ma innej mo\liwości. Twój brat był słaby. To, \e nie \yje, jest wyłącznie jego winą.
Uderzyłam go. Byłam młodą damą, nikt nie nauczył mnie, jak się bić, ale w tamtym momencie wściekłość
wzięła górę. Uderzyłam go tak mocno, \e a\ mu głowa odskoczyła. Zatoczył się, a kiedy odzyskał równowagę,
na jego twarzy nie było śladu wesołości.
- Ostro\nie, Risiko - syknął. Najodwa\niejsze serca by zadr\ały, słysząc jego zimny głos, ale ja byłam zbyt
wzburzona, by to zauwa\yć.
- Zabraniam ci mówić o moim bracie w ten sposób! - Głos mi się trząsł ze złości. Cały czas zaciskałam pięści. -
Nigdy.
- Bo co? - zapytał cicho. Stał bez ruchu, posępny jak kamień. Czułam, \e jego gniew otula mnie jak koc. Od
razu zrozumiałam, \e jeśli kiedykolwiek był ktoś, kto odwa\ył się mu sprzeciwić, to nie miał okazji o tym
opowiedzieć, bo ju\ nie \ył.
Zawsze musi być ten pierwszy raz.
- Wbiję ci sztylet w serce, nigdy więcej nie będziesz mógł mówić - odpowiedziałam.
Wbił swój nó\ w ziemię, tu\ przy moich stopach.
- Spróbuj.
Powoli uklękłam i ostro\nie wyjęłam ostrze z ziemi, nie spuszczając z Aubreya wzroku. Przyglądał mi się ze
spokojem. Nie wiedziałam, co zamierza, ale byłam pewna, \e nie pozwoli się tak po prostu zabić. Stał nade mną
w całkowitym bezruchu, z drwiącym wyrazem twarzy.
- No, Risiko - zachęcał. - Powiedziałaś, \e to zrobisz, więc na co czekasz? Trzymasz w ręce nó\, a ja się nie
ruszam. Zabij mnie.
Dlaczego go nie zabiłam... Gdybym tylko go wtedy zamordowała...
- Nie mo\esz - stwierdził, kiedy przez dłu\szą chwilę się nie poruszyłam. - Nie mo\esz mnie zabić, bo jestem
bezbronny. Ciągle rozumujesz jak człowiek. Có\, Risiko, w tym świecie obowiązują inne zasady.
Chwycił mnie jedną ręką za nadgarstek, a drugą za szyję. Nó\ okazał się nieprzydatny.
- Ather uwa\a, \e jesteś silna. Jakoś tego nie widzę. Moim zdaniem jesteś równie słaba jak twój brat.
Nigdy nie uczyłam się sztuk walki ani nie uciekałam się do przemocy. W naturze jednak przetrwanie to gra,
ciało odnajduje w sobie zapomniane odruchy.
Trzeba się dostosować, bo inaczej czeka cię śmierć. Dostosowałam się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl