[ Pobierz całość w formacie PDF ]pod sobą. Całe stado zamilkło, jakby strooione, i dopiero po chwili nieśmiało odezwały
się pojedyncze głosy sprzeciwu. Na to dwie czupurne wrzasnęły z całych sił i tak się
rozsierdziły^ tyle narobiły hałasu, że w piekło zmieniły drzewo. Ale stado nie dało się
zagłuszyć i zaczęło również wrzeszczeć na całe
gardło.
Sentymentem byłem po stronie starych znajomych, broniących
pieleszy ojczystych, przybłędy zaś zrażały do siebie chamską wrzaskli-wością. Najazd
był tu tak wyrazny i prowokacyjny, że mimo woli, dla igraszki myślowej, zachciało mi
się szukać podobieństwa w dziejach ludzkich. Wrzesień, Wietnam Południowy? Nie
bardzo odpowiadały. Przybycie ojców-pielgrzymów w 1620 roku do Ameryki
Północnej? Chyba tak, była jakś analogia. Przybyło ich na statku Mayflower" zaledwie
czterdziestu jeden chłopa i wkrótce zaczęło drzeć koty z tysiącami Indian. Gdy intruzi
porośli w piórka i w liczbę, wyrżnęli tubylców na całym wybrzeżu, niedobitki zaś
przepędzili na
zachód.
Dwie przybyłe sekutnice papugi miały zażartość owych puryta-nów i dalibóg, swym
niepohamowanym wrzaskiem zapędzały tamte w kozi róg. Zahukane stado traciło
ducha, niektóre papugi milkły, podczas gdy te dwie usadawiały się coraz pewniej. Po
upływie godziny, gdy groteskowa bitwa przechyliła szalę zwycięstwa na stronę dwóch
napastniczek, pierwsze dwie papugi ze stada dość miały kłótni i niepyszne uciekły z
drzewa. Zaraz po nich dała drapaka druga para i trzecia i w końcu cale stado.
Dokąd odleciały? Do Oklahomy? Na drzewie pozostały dwie
56
triumfatorki i zaczęły się obżerać owocami. A więc jasne: Pilgrim Fathers ptasiego
rodu.
Nagle przystając, wybuchnąłem głośnym śmiechem. Przypomniał mi się Fragonard.
Oczywiście: Fragonard! Wpadł mi do głowy ów obraz, na którym w ogrodzie zalotnik
goni hożą dziewczynę, a ona, spryciara, pierzcha przed nim, ale tak filuternie, żeby nie
uciec zanadto.
Rybka dwudyszna
Było to już w dolinie, niedaleko samej rzeki Kamarang, kiedy Paul podczas jednej z
naszych wycieczek zauważył coś ciekawego w trawie. Dał susa w tę stronę i podniósł z
ziemi rybkę, spacerującą po błoniu. Była niewielka, nie większa niż mój wskazujący
palec, a przecież Paulowi i mnie sprawiła sporą radość: jemu, że będzie mógł ją zjeść, a
mnie, że był to ciekawy okaz rybki dwudysznej, żyjącej, wiadomo, zarówno w wodzie
jak na lądzie. Budową ciała przypomniała młodziutkiego sumika, długiego na sześć czy
siedem centymetrów.
Wsadziłem ją żywą do kieszeni i w chacie wpuściłem do talerza z wodą. Była
zdrowiutka i żywo pląsała. Paul miał ochotę zaraz ją zabrać do swej rodziny i spożyć.
Nie zgodziłem się, bo chciałem się jej trochę przyjrzeć.
Trzymałem ją przez dwa dni. Wydzielała dużo śluzu stając się jeszcze mniejsza niż
dotychczas; jednak na zdrowiu nie zapadała. Dziwaczkę ichtiologiczną śledziłem z
zaciekawieniem, ale obok tej rybiej gratki wyrastał inny problem, chyba bardziej
intrygujący: Paul.
Paul stracił głowę i zapałał ogromnym apetytem na rybkę, śmiesznie niewspółmiernym
do jej karłowatości. Pr-zecież mięsa było tu zaledwie na koniec języka, a jednak Paul
rozgorzał, jak gdyby chodziło o furę żywności. Więc przychodził często, spoglądał na
talerz, pilnował rybki jak skarbu, sprawdzał jej obecność, płonął. Ta nie-współmierność
między nikłym obiektem a wielką gorliwością Paula trąciła absurdem.
Chcąc ocalić życie rybki, po dwóch dniach wyniosłem ją chyłkiem nad rzekę i
wypuściełm na brzeżny piasek o dwa kroki od wody. Ale nie liczyłem się z
czujnością sąsiadów. Paul zauważył mój manewr,
57
przybiegł co tchu, przybiegła reszta rodziny, żona, siostra, szwagier, dzieci. Wszyscy
rozdrażnieni, ogarnięci niepokojem o swój kąsek. Ledwie zdołałem rybkę
sfotografować, a już ją porwali z ziemi i unieśli uroczyście, do siebie.
Gdy pózniej ujrzałem odbitkę zdjęcia, zdumiałem się: jak maleńka hvła rybka obok buta
Paula, jak oni głodni mięsa! Ile w tym koszmaru i komizmu!
Mrówka-gigant
Gdy weszliśmy ścieżką w gęstwinę, dzielącą nas od Onomto, dzieci natychmiast
ustatkowały się i ucichły, w lesie bowiem srożą się demony- Dawniej i teraz, jak widać.
Demony to uparte juchy, niełatwo ;e wyforować. I rzeczywiście, ujrzałem na ścieżce coś
groznego: mrówkę-giganta. Czarną, prawie czterocentymetrową, włochatą i zaczepną.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl