[ Pobierz całość w formacie PDF ]chłodnej dłoni leżącej na stoliku jak martwy przedmiot. Prowadziliśmy jakąś dziwną, na wpół
oficjalną rozmowę, zwracając się do siebie raz pan, raz po imieniu. Przede mną roztapiały
86
się różowo lody w srebrnym kielichu na wysmukłej nóżce, a serce biło nierówno i boleśnie.
Nie wiedziałam, czy cieszyć się tym nieoczekiwanym, wymodlonym spotkaniem, czy smucić,
że znów odżyło wszystko od nowa. Spotkanie przyszło nie w porę, trochę za pózno, jakby po
cud trzeba było koniecznie stać w długiej kolejce modlitwy, jak kiedyś przed bramą
więzienia...
- Zmieniłaś się bardzo... Wydoroślałaś. Niby ta sama, a jakaś inna, zagadkowa i kobieca -
uśmiechnął się, gładząc wciąż moją dłoń.
- Nie widzieliśmy się przeszło rok... To przecież kawał czasu - dodałam z westchnieniem,
przypominając sobie te nieskończenie długie, ciężkie miesiące wegetacji.
- Przestałaś być nieznośnym, nudnym dzieckiem, a stałaś się ponętną kobietą. Potrafisz być
interesująca i od razu widać po tobie, że się otarłaś o ludzi...
- Tak... Przestałam być dzieckiem.
Skinęłam głową, uciekając spojrzeniem w bok, żeby nie zauważył napływających mi pod
powieki łez.
Więc przez to wszystko trzeba było przejść, żeby się podobać Busiowi - pomyślałam ze
smutkiem. - Więc o to spotkanie tak żarliwie się modliłam, żeby tylko tyle usłyszeć..." Lekki
ciepły wiaterek szeleścił w złotawych zwisach dzikiego wina pnącego się barwnymi smugami
po szarej ścianie tuż za plecami Busia. Zanurzyłam łyżeczkę w roztopionych lodach,
pokręciłam nią i znów odłożyłam, błądząc wciąż gorzkimi myślami w tamtym czasie.
- O czym tak myślisz? - przechylił się w moją stronę przez czerwone deseczki ogrodowego
stolika.
- O wielu rzeczach... - zbagatelizowałam, wyciągając puderniczkę. Przesunęłam puszkiem po
twarzy, żeby ukryć wzruszenie. Nalegał długo i gorąco, jakby od tego, co powiem, zależało
całe jego szczęście.
- Cóż ciebie mogą obchodzić teraz moje myśli - uśmiechnęłam się ironicznie. - Nie
obchodziło cię przez tyle czasu, co się ze mną dzieje, z czego się utrzymuję i czy... -
zawahałam się, nie mając odwagi dokończyć głośno zaczętej myśli, widząc wyraznie aż do
bólu scenę w mieszkaniu Zająca.
- Nie mów nic więcej! - krzyknął prawie i zaraz dodał spokojnym, pieszczotliwym głosem: -
Dopiero niedawno zrozumiałem, przekonałem się, co straciłem... Ksiądz dający nam ślub
miał rację, kiedy mówił
87
o niewtrącaniu się osób trzecich do małżeństwa... Dużo bym dał teraz za to, żeby można było
wszystko odwołać, zmienić...
- Właśnie... - westchnęłam jakoś głupio, tkwiąc myślami w mieszkaniu na Wiśniowej, gdy
żebrałam o czułe spojrzenie jak wygłodniały pies o łaskawie rzuconą kość. Rozmowa się
rwała. Drzazga tamtych dni tkwiła mocno w świeżej jeszcze ranie i chociaż już tak bardzo nie
bolało, trudno było o niej zapomnieć. Wszystko, czego przypadkiem dotknęliśmy, stawało się
natychmiast newralgicznym punktem.
Popatrzyłam ze smutkiem na Busia bliska płaczu nad miłością, która we mnie dogasała, i nad
sercem, które zatraciło swoją wrażliwość. Busio wydawał mi się już trochę kimś innym, nie
tym z Botanicznego Ogrodu, z mostu nad Wisłą, z marzeń o wiecznej i jedynej miłości.
- Tak jakoś wszystko za pózno do mnie przychodzi... - odezwałam się, idąc za tokiem
własnych myśli i dopiero słysząc słowa, uprzytomniłam sobie, że przecież nie może być za
pózno. Nie jest nigdy za pózno, jeśli ma się trochę dobrej woli i tak jak ja pragnie własnego
domu i miłości. Należy tylko przebaczyć, wymazać z pamięci tamten zły czas i wszystko
zacząć od początku, a wtedy, wtedy...
Ale jak, jak wykreślić tamtą ucieczkę z Wiśniowej, przebaczyć Zająca, poniewierkę, głód,
upokorzenia?... Można nawet przebaczyć, ale nie można zapomnieć, choćby się tego
pragnęło... Kłóciłam się sama z sobą, obracając w palcach wyciągnięty z flakonu aster.
Busio otworzył szeroko oczy, patrząc na mnie z widocznym przestrachem.
- Jak to, więc jesteś tancerką? Występujesz może w nocnych lokalach? - W jego oczach i
łamiącym się głosie był popłoch.
- Jeszcze nie tańczę, ale w najbliższym czasie będę tańczyła - dodałam z jakąś satysfakcją,
wyciągając prowokującym ruchem obie nogi i krzyżując z gracją stopy, jakby już były w
srebrnych sandałkach.
- Ależ to okropne! Okropne... Kobieta, która jeszcze nosi moje nazwisko, którą... O Boże, to
jakiś koszmar! Przecież na ciebie będą patrzyły obleśne pijaki, będą rozbierali cię w
myślach... - Złapał się obiema dłońmi za skronie i utkwił tępy wzrok w deskach stolika.
- Wcale nie będą musieli tego robić w myśli... Tańczę prawie zupełnie nago - dodałam
mściwie, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Ale dlaczego to zrobiłaś, dlaczego?...
- %7łeby z głodu nie zdechnąć! - odpowiedziałam brutalnie jakimś krzykliwym tonem.
- Przecież mogłaś, mogłaś... - szukał odpowiedniego słowa, wodząc bezradnym wzrokiem po
mojej uśmiechniętej ironicznie twarzy.
- Tak, mogłam pójść jeszcze na ulicę! To była najprostsza droga z Wiśniowej...
Poruszyłam się niespokojnie na krzesełku, czując, jak wzbiera we mnie złość i chęć
ściągnięcia go z obłoków na ziemię, i to w najgorsze doły.
- To straszne! Straszne... - powtarzał w kółko.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl