[ Pobierz całość w formacie PDF ]innych zajęć oraz rozmów i chóralnych śpiewów, rozlegających się w ciągu dnia. Kiedy usiłował
wypytać o to Songę, kreśląc palcem na ziemi obok swego posłania proste figurki ludzi, kobieta
ochoczo recytowała nie kończącą się listę trudnych do zapamiętania imion: Orpa, Emda, Urga,
Ekdus, Amawak, Poliwak, Fnan. Jednak miała niejakie kłopoty z orientowaniem się w liczbach
wyższych od pięciu. Cymmerianin podejrzewał, że udaje tak, by nie wyjawić obcemu mężczyznie
zbyt wielu informacji o swoim plemieniu. Kiedy z kolei Songa próbowała wypytać Conana o jego
lud, barbarzyńca był jedynie w stanie machać ręką nad głową, mając na myśli to, że pochodzi z
daleka, spoza lasów i gór. Próbował wyjaśniać dalej, wydając szumiący odgłos przez zęby i
wykonując falujące gesty dłonią.
- Tarkgokan. - Songa najwidoczniej zrozumiała jego gesty, ponieważ użyła słowa
oznaczającego rzekę. Tak właśnie członkowie plemienia nazwali Conana na własny użytek:
Targoka, czyli człowiek z rzeki.
Narzecze, którego uczyła, nie miało sobie podobnych pośród poznanych przez Cymmerianina.
Różniło się od pospolitych wschodnio-hyboriańskich dialektów oraz języków turańskiego i
hyrkańskiego, Conan nie mógł więc odgadnąć, gdzie się znalazł. Mowa ta zdawała się dowodzić, że
lud Songi miał styczności ze znanym Cymmerianowi światem. Ku swojemu zdziwieniu stwierdził,
że się z tego cieszy. Mieszkańcy doliny używali wobec siebie jedynie określenia atupan - czyli
ludzie . Songa ze swej strony nie wykazywała zbytniego zainteresowania obcymi słowami,
których chciał ją nauczyć Conan, nawet jego imieniem. Być może uważała, że nie istnieje żaden
inny język poza mową jej ludu, a Conan, zanim zaczął uczyć się jej narzecza, potrafił posługiwać się
jedynie gestami i nieartykułowanymi pomrukami. Trudności w porozumieniu się nie martwiły
Cymmerianina. Nie miał ochoty przybliżać tym ludziom cywilizacji, która nie samo dobro ze sobą
niosła. Wiedziony tu żywot - o ile można było ocenić to po dobiegających z zewnątrz odgłosach,
zapachach gotowanych i pieczonych potraw oraz po twarzach zaglądających do chaty dumnych
mężczyzn i roześmianych kobiet - wydawał się prosty i spokojny. Barbarzyńca czuł się, jakby trafił z
powrotem do cymmeriańskich obozów i warowni z czasów swego dzieciństwa.
Tutejsi ludzie opanowali podstawowe, umożliwiające przetrwanie umiejętności - co, jak się
wydawało Conanowi przed spotkaniem z jaskiniowym niedzwiedziem, udało się i jemu - i wiedli
dobre życie w nie zakłóconej harmonii z naturą, jedynie sporadycznie okazującą im swe grozne
oblicze. Dzięki żyznej, urozmaiconej okolicy żyli niemal tak dobrze, jak w przekazanych Conanowi
opowieściach cymmeriańscy praprzodkowie w czasach przed pojawieniem się rabujących ich
ziemie, władających stalowym orężem przybyszów z południa, co zepchnęło jego lud na szlak
wojny i doprowadziło do zniszczenia.
Myśli te przychodziły Conanowi do głowy podczas długiej choroby. Były to raczej odczucia,
obrazy, doznania. Za przykładem Songi przestawał się pogrążać w rozmyślaniach o świecie, który
pozostawił, przyzwyczajając się do bardziej prostego sposobu myślenia. Poczuł, że na nowo
wyostrzają mu się zmysły, zwłaszcza węch i słuch, które nie były tak niezbędne w hałaśliwych,
cuchnących miastach. Cieszyły go proste rzeczy: przynoszone przez hożą opiekunkę garnce
słodzonej miodem, parującej papki z orzechów, garście jagód, gotowane warzywa i połcie
wędzonej dziczyzny. Powracający do zdrowia Cymmerianin znalazł wreszcie dość sił, by żuć i
przełykać kęsy mięsa.
Zaspokojenie głodu sprawiało, że w Conanie odzywał się inny apetyt - na powabne wspaniałe
ciało Songi, raczej podkreślane niż skrywane noszonymi przez nią ozdobami, miękkimi futrami i
girlandami kwiatów. Conan nie zastanawiał się nawet przez chwilę ani nad stosownością swoich
marzeń, ani nad konsekwencjami. Nie znał systemu moralnych wartości tego plemienia. W miarę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl