[ Pobierz całość w formacie PDF ]śmiechu Frannie podziałał na Chloe jak kubeł zimnej wody.
- Tak przy okazji, wasza długotrwała platoniczna znajomość kompletnie zaprzecza
teorii mojego męża.
Chloe wiedziała, że tego pożałuje, niemniej spytała:
- Co to za teoria?
- %7łe mężczyzna i kobieta nie mogą być tylko przyjaciółmi, chyba że on jest gejem
albo ona jest szpetna.
- Simon nie jest gejem! - Chloe wrzasnęła, doprowadzona do pasji. - A ja nie je-
stem szpetna.
- I dlatego teoria Matta jest nic niewarta.
Najwyższy czas zmienić temat, pomyślała Chloe.
- Obmawiacie mnie? - spytała urażonym tonem, w nadziei, że zmusi Frannie do
przejścia na pozycje obronne. - Dziękuję. Dobrze wiedzieć, że moja skromna osoba do-
starcza wam tematów do rozmowy.
- Rozmawiamy, ale bez złośliwości - uspokoiła ją Frannie. - Po prostu wydaje nam
się dziwne, że spotykasz się z jedną ofiarą losu za drugą, podczas gdy pod ręką masz
Simona, seksownego jak diabli i wciąż wolnego.
Alarm bojowy! Alarm bojowy! Zmień temat! Zmień temat! Niestety usta Chloe nie
posłuchały sygnałów wysyłanych z mózgu.
- Uważasz, że Simon jest seksowny?
R
L
T
- A ty nie?
- Ja... on... Pocałował mnie - wyrwało się jej.
Chloe chwyciła małą poduszkę z kanapy i klepnęła się nią w głowę.
- O Boże! Kiedy?
Stało się. Nie ma odwrotu.
- Dzisiaj. U niego w gabinecie.
- Zaraz, zaraz... Pojechałaś do niego do biura cała pomarańczowa po nieudanym
zabiegu, żeby cię pocieszył, a on... on cię pocałował?
- Mniej więcej tak się to odbyło.
- Opisz ten pocałunek. - Chloe odsunęła telefon od ucha i schowała twarz w po-
duszkę, by nie zacząć krzyczeć. Chcąc opisać ten pocałunek, musiała przywołać go w
pamięci. A od powrotu do domu przez cały czas siłą woli się przed tym broniła. - Chloe?
Jesteś tam jeszcze?
Chloe opuściła rękę z poduszką i znowu przyłożyła telefon do ucha.
- To był po prostu pocałunek, Frannie. Całowałaś się, to wiesz.
Frannie nie dała się zniechęcić.
- Są pocałunki i pocałunki. - Czy to nie delikatnie powiedziane? - No, opowiadaj.
Ze szczegółami.
- Hm... Więc tak... Simon wyszedł zza biurka i... hm... i mnie objął.
- Gdzie położył ręce?
Nie tam, gdzie by chciała. Chwilę temu drżała z zimna, teraz zaś musiała się wa-
chlować.
- Na moich ramionach. Powyżej łokcia.
- Hm. Zdecydowanie. Jak gdyby wiedział, co robi. Dla mnie zawsze byłaś ide-
ałem".
Słowa poprzedzające pocałunek powróciły jak echo, przyprawiając Chloe o przy-
spieszone bicie serca.
- Co z językiem?
- Boże, Frannie! Czy my mamy po dwanaście lat?
R
L
T
- Mam w domu dwójkę dzieci w wieku przedszkolnym i męża, dla którego gra
wstępna ogranicza się do dania im lizaków i zamknięcia drzwi naszej sypialni na klucz.
Zaspokój więc moją ciekawość i odpowiedz na pytanie.
Była to pierwsza wzmianka świadcząca o tym, że życie jej doskonałej siostry wcale
nie jest usłane różami.
- Dobrze - odrzekła Chloe zniecierpliwionym tonem. - Pieściliśmy się językami.
To był pocałunek w wersji dla dorosłych.
- I jak się czułaś?
Przyjaciele nie całują się w taki sposób".
- Ja... Ja...
Zanim zdążyła dokończyć, w tle dał się słyszeć straszliwy huk, a zaraz potem dzie-
cięcy płacz.
- Jakim cudem wdrapałaś się na lodówkę?! - rozległ się krzyk siostry. - Zadzwonię,
jak Matt wróci do domu - rzuciła Frannie do Chloe. - Chcę usłyszeć wszystko!
I rozłączyła się.
Tuż po szóstej zadzwonił dzwonek do drzwi. Chloe wyjrzała przez judasza.
Ogromny bukiet kwiatów zasłaniał widok. Serce podskoczyło jej do gardła, lecz gdy na
progu ujrzała posłańca, opadło na swoje miejsce.
Chłopak wpatrywał się w nią okrągłymi ze zdumienia oczami i głosu z siebie nie
mógł wydobyć.
- Chloe McDaniels? - wybąkał w końcu.
- Tak, to ja.
- Proszę. Mam nadzieję, że pani szybko wyzdrowieje. - Wepchnął jej bukiet w ob-
jęcia i wziął nogi za pas.
Przynajmniej nie życzył mi, żebym spoczywała w pokoju, pomyślała Chloe, za-
mykając drzwi. Róże były białe i pachniały tak samo cudownie, jak wyglądały. Karnet
wsunięty między kwiaty zawierał tylko jedno słowo: Wybacz. Podpisu nie było. Lecz
ona wiedziała, kto jej przysłał. Wybacz?
Oczywiście, że wybaczy. Musiała się tylko dobrze zastanowić, co ma mu wyba-
czyć. I dlatego nie zadzwoniła do Simona. Nie wiedziała, co powiedzieć.
R
L
T
Następnego dnia rano, w pracy, dostarczono jej drugi bukiet. Znowu tuzin białych
róż na długich łodygach z karnetem identycznej treści. Nie mogła dłużej ignorować ge-
stów Simona. Sięgnęła po telefon i wybrała numer jego biura. Sekretarka natychmiast
połączyła ją z szefem.
- Cześć. Jak się masz? - spytał na wstępie.
- Dobrze.
Nigdy jeszcze nie czuła się tak skrępowana, rozmawiając z Simonem. Po prostu
słowa z siebie nie mogła wykrztusić.
- Cieszę się, że dzwonisz. Już zaczynałem się martwić. - Simon odchrząknął. - Po-
winienem się martwić?
- Nie. Jestem tylko z lekka zdezorientowana. Co chcesz, żebym ci wybaczyła?
- Przekroczyłem granice przyjazni.
- Uhm.
- I okłamałem cię.
- W jakiej sprawie?
- To nie była żadna cholerna poglądowa lekcja życia. Owszem, chciałem, żebyś
zobaczyła siebie taką, jak widzą cię inni. Ale nie dlatego cię pocałowałem.
Chloe mocniej przycisnęła słuchawkę do ucha. %7łałowała, że nie ma warunków do
prowadzenia tego typu rozmowy. Nawet kabina telefoniczna byłaby lepsza od pokoju,
który dzieliła z trzema innymi grafikami.
Zniżyła głos do szeptu i zapytała:
- W takim razie dlaczego?
W telefonie zaległa cisza.
- Możemy zapomnieć o tym wydarzeniu?
Chloe nie wiedziała, czy ma się czuć obrażona albo zraniona, czy też powinna
odetchnąć z ulgą.
- To nie jest odpowiedz na moje pytanie.
- Nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło w naszych wzajemnych stosunkach.
To również nie była odpowiedz na jej pytanie, lecz nie naciskała. Tym bardziej, że
kiedy podniosła głowę, zobaczyła pana Thompsona zmierzającego do jej biurka.
R
L
T
- Muszę kończyć.
- Jesteś smutna.
- Tak. Nie. Porozmawiamy innym razem, dobrze? Obiecuję. Ale teraz muszę koń-
czyć. Szef idzie.
- Kolacja dziś wieczorem?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl