[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dziki, do którego się zwrócono, milczał. Pewnie odpowiedział gestem. Teraz
odezwał się Roger:
145
 Jeżeli nas oszukujesz. . .
Natychmiast po tych słowach rozległo się syknięcie i okrzyk bólu. Ralf skulił
się instynktownie. To jeden z blizniaków z Jackiem i Rogerem.
 Jesteś pewien, że to tu?
Chłopiec jęknął cichutko i zaraz znów wrzasnął z bólu.
 Mówił, że skryje się tutaj?
 Tak. . . tak. . . och!. . .
Wśród drzew zabrzmiał srebrzysty śmiech.
Więc wiedzą.
Ralf chwycił kij i przygotował się do ataku. Ale co mu tutaj mogą zrobić?
Musieliby stracić tydzień, żeby wyciąć w tym gąszczu przejście; a każdy, kto
spróbuje się tu wśliznąć, będzie stracony. Dotknął kciukiem ostrza swojej włóczni
i uśmiechnął się ponuro. Każdy, kto spróbuje, nadzieje się na nią kwicząc jak
świnia.
Wycofywali się na skalną wieżę. Słyszał oddalające się kroki i czyjś chichot.
Rozległ się znów wysoki ptasi krzyk i przebiegł przez całą linię. Więc jedni go
jeszcze szukają; a drudzy?. . .
Nastąpiła długa, niezmącona cisza. Ralf stwierdził, że ma w ustach korę
z włóczni, którą machinalnie gryzł. Wstał i popatrzył w górę na Skalny Zamek.
Kiedy to robił, usłyszał głos Jacka ze szczytu skalnej wieży.
 Heeej, raz! Heeej, raz! Heeej, raz!
Czerwona skała znikła nagle jak kurtyna i na tle błękitnego nieba ujrzał stojące
sylwetki. W chwilę pózniej ziemia drgnęła, w powietrzu rozległ się świst i jakby
gigantyczna dłoń wyrżnęła w wierzchołek gęstwiny. Skała potoczyła się z łosko-
tem ku plaży, druzgocąc po drodze drzewa, a na Ralfa spadł deszcz połamanych
gałęzi i liści. Nie opodal gęstwiny rozbrzmiewały radosne okrzyki.
Znów cisza.
Ralf gryzł palce.
Na szczycie pozostała tylko jedna skała, którą mogliby poruszyć. Była jednak
wielka jak pół domu, wielka jak samochód, jak czołg. Wyobraził sobie jej upa-
dek z bolesną wyrazistością  zacznie spadać powoli, odbijając się od występów
skalnych, gruchnie w pomost i potoczy się jak walec parowy.
 Heeej, raz! Heeej, raz! Heeej, raz!
Ralf położył włócznię, a potem znowu podniósł. Odgarnął nerwowo włosy,
zrobił dwa spieszne kroki przez strzaskaną roślinność i wrócił na miejsce. Stał,
patrząc na połamane gałęzie.
Ciągle cisza.
Spostrzegł wznoszenie się i opadanie własnej przepony i zdziwił się, że ma tak
przyśpieszony oddech. Z lewej strony wyraznie łomotało serce. Znowu położył
włócznię na ziemi.
 Heeej, raz! Heeej, raz! Heeej, raz!
146
Długi, przenikliwy krzyk.
Coś łupnęło na czerwonych skałach, potem targnęło ziemią i trzęsło nią przy
wtórze wciąż wzmagającego się łoskotu. Ralf wyleciał w powietrze i spadł ciśnię-
ty o gałęzie. Po prawej stronie, zaledwie parę stóp od niego, całe zarośla spłasz-
czyły się wydzierane z ziemi z korzeniami. Ujrzał, jak coś czerwonego obraca się
wolno niby koło młyńskie, potem mija go i toczy się ciężko ku morzu.
Klęczał na zoranym pasie i czekał, aż ziemia przestanie mu się kręcić pod
nogami. Wkrótce zobaczył znów białe potrzaskane pnie, pogruchotane gałęzie
i gąszcza. Czuł jakiś ucisk w miejscu, gdzie widział bicie własnego serca.
Znowu cisza.
Tym razem niezupełna. Dzicy szeptali z sobą i nagle gałęzie zatrzęsły się gwał-
townie z prawej strony Ralfa. Ukazał się ostry koniec kija. W przerażeniu Ralf
uniósł swoją włócznię i pchnął z całej siły.
 Aaaaaaa!
Włócznia okręciła mu się nieco w dłoniach. Wyszarpnął ją.
 Oooch. . .
Ktoś jęczał w zaroślach i podniósł się bełkot głosów. Toczono jakąś zażartą
kłótnię, a ranny dzikus wciąż jęczał. Potem, gdy się uciszyło, przemówił jakiś
głos, ale to nie był głos Jacka.
 Widzisz? Mówiłem ci. . . on jest niebezpieczny.
Ranny dzikus znów jęknął.
Co jeszcze? Co teraz?
Ralf zacisnął dłonie na obgryzionej włóczni i włosy opadły mu na oczy. Ktoś
coś mamrotał niezrozumiale niedaleko Skalnego Zamku. Ralf słyszał, jak jakiś
dziki wykrzyknął:  Nie!  tonem zgorszenia, a potem rozległ się stłumiony
śmiech. Przysiadł na piętach i wyszczerzył zaciśnięte zęby w stronę ściany splą-
tanych gałęzi. Uniósł włócznię, warknął cicho i czekał.
Znowu niewidoczni dzicy zachichotali. Usłyszał jakieś kapanie, a potem suchy
szelest, jakby ktoś rozwijał wielkie arkusze celofanu. Trzasnęła gałązka i Ralf
zdusił w gardle kaszel. Przez gałęzie sączyły się białe i żółte pasemka dymu.
Plama błękitnego nieba w górze przybrała barwę chmury deszczowej. Dym zaczął
zewsząd walić kłębami.
Ktoś roześmiał się nerwowo, ktoś inny krzyknął:
 Dym!
Ralf przedarł się przez gąszcza w stronę lasu, cały czas starając się kryć w dy-
mie. Niebawem dojrzał otwartą przestrzeń i zielone liście drzew. Drogi do lasu
strzegł jeden z mniejszych dzikich, pomalowany w białe i czerwone pasy i dzier-
żący włócznię w ręku. Dziki kaszlał i usiłując przebić wzrokiem gęstniejący dym,
rozcierał wierzchem dłoni farbę pod oczami. Ralf rzucił się w skoku jak kot,
warknął i dzgnął włócznią, a dziki zgiął się we dwoje. Wśród gąszczy rozległ
147
się okrzyk i Ralf pomknął na skrzydłach strachu przez poszycie. Trafił na świń-
ską ścieżkę i gnał nią ze sto jardów, po czym skręcił w bok. Za jego plecami krzyk
jeszcze raz przebiegł w poprzek wyspy, a potem rozległ się trzykrotnie pojedynczy
głos. Ralf domyślił się, że to znak natarcia, i przyśpieszył kroku, aż w końcu po-
czuł w płucach jakby ogień. Wówczas rzucił się pod krzak, żeby odpocząć chwilę
i nabrać sil. Zwilżył językiem zęby i wargi i nasłuchiwał odległych krzyków ści-
gających.
Mógłby zrobić wiele rzeczy. Mógłby się wdrapać na drzewo  ale to byłoby
postawieniem wszystkiego na jedną kartę.
Gdyby go wyśledzono, starczyłoby tylko, żeby usiedli pod drzewem i trochę
poczekali.
%7łeby mieć czas na zastanowienie!
Drugi podwójny okrzyk w tej samej odległości dał mu klucz do zagadki. Każ-
dy dziki, który natrafia na jakąś przeszkodę w lesie, wydaje podwójny okrzyk
i póki jej nie pokona, powstrzymuje całą linię. W ten sposób mogą być pewni, że
zachowają nierozerwany kordon w poprzek wyspy. Ralf pomyślał o odyńcu, któ-
ry się przebił przez nich z taką łatwością. W razie potrzeby, gdy pościg znajdzie
się zbyt blisko, natrze na nich, póki jeszcze będą rozproszeni, przebije się i pobie-
gnie w przeciwnym kierunku. Ale dokąd? Kordon zawróci i znów ruszy w pościg.
Wcześniej czy pózniej będzie musiał zasnąć  a wtedy zbudzą go szarpiące dło-
nie i polowanie zamieni się w katownię.
Co wobec tego ma wybrać? Drzewo? Czy przebicie się przez kordon, jak ody-
niec? I jedno, i drugie było straszne.
Serce skoczyło w nim, gdy usłyszał pojedynczy okrzyk. Zerwał się i pognał
w stronę oceanu, gdzie rosła gęsta dżungla, i biegł, póki nie utknął wśród pnączy.
Stał tak przez chwilę zaplątany, z trzęsącymi się udami. Gdyby tak móc powie-
dzieć:
 Zamawiam  i odpocząć, pomyśleć!
Znowu w poprzek wyspy przebiegł krzyk, przenikliwy i nieunikniony. Na ten [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)