[ Pobierz całość w formacie PDF ]

upragnione.
Szliśmy już po schodach.
 A jaką właściwie ma pan do mnie sprawę?  zapytałem.
 To sprawa z walizką.
 Za pół godziny  powiedziałem.  I proszę, niech mnie pan puści. Pan mi przeszkadza.
 Tak  zgodził się.  Przeszkadzam. Chcę przeszkadzać. Moja rozmowa jest pilna.
 Jaka tam pilna  zlekceważyłem go.  Zdążymy. Za pół godziny. Albo lepiej za godzinę.
 Nie, nie, bardzo proszę, natychmiast. Dużo zależy. I to szybko. Ja  panu. Pan  mnie.
Koniec.
Byliśmy już na korytarzu pierwszego piętra i ogarnęła mnie litość.
 Dobrze, chodzmy do mnie. Tylko niech się pan streszcza.
 Tak, tak, to będzie szybko.
Zaprowadziłem Loirevica do siebie, przysiadłem na skraju zbezczeszczonego stołu
i powiedziałem:
 Niech pan mówi.
Ale Loirevic nie zaczął od razu. Najpierw się rozejrzał, widocznie mając nadzieję, że walizka
leży gdzieś tutaj, na widoku.
 Walizki tu nie ma  powiedziałem.  Niech się pan pospieszy.
 To ja usiądę  powiedział i usiadł w moim fotelu.  Walizka bardzo mi potrzebna. Co pan
chce za?
 Nic nie chcę. Niech pan udowodni, że ma pan do niej prawo, że należy do pana.
Loirevic L. LoireVic pokręcił głową i powiedział:  Nie. Walizka nie moja. Mnie kazano
znalezć Olafa i powiedzieć:  Oddaj coś zabrał. Komendant dwieście dwadzieścia cztery . Ja nie
wiem, co to znaczy. Nie wiedziałem, co on zabrał. A poza tym pan mówi ciągle  walizka. To
mnie omyliło. Nie walizka. Futerał. W środku  aparat. Przedtem nie wiedziałem. Kiedy
zobaczyłem Olafa, domyśliłem się. Teraz wiem  Olaf nie zabity. Olaf umarł. Od aparatu. Aparat
bardzo niebezpieczny. Grozba dla wszystkich. Wszyscy będą jak Olaf, albo może być wybuch.
Wtedy wszyscy będą jeszcze gorzej. Pan rozumie, dlaczego trzeba szybko? Olaf  głupi, on
umarł. My mądrzy, my nie umrzemy. Niech pan szybko daje walizkę.
To wszystko wytrajkotał swoim bezbarwnym głosem, patrząc na mnie po kolei to lewym, to
prawym okiem i niemiłosiernie tłamsząc pusty rękaw. Twarz jego pozostawała nieruchoma, tylko
od czasu do czasu wznosiły się i opadały rzadziutkie brwi. Patrzyłem na niego i myślałem, że
jego maniery i gramatyka nie uległy zmianie, ale zapas słów przez ostatnie pół godziny znacznie
się zwiększył. Loirevic L. Loirevic stał się bardzo rozmowny.
 Kim pan jest?  zapytałem.
 Emigrant. Wygnaniec. Ofiara polityki.
Tak, rozgadał się Loirevic. I skąd mu się to wzięło?
 Emigrant z jakiego kraju?  zapytałem.
 Nie trzeba takich pytań. Nie mogę powiedzieć. Honor. Nie szkodzi waszemu krajowi.
 Skąd pan przyjechał do nas? Z jakiego miasta?
 Z miasta obok. Nie znam nazwy. Przywieziono mnie.
 Kto?
 Nie wiem. Tajne. Też wygnańcy.
 Pan chce powiedzieć, że jest pan członkiem tajnej organizacji?
 Nie mogę powiedzieć. Honor. Trzeba szybciej. Można zginąć.
Im bardziej mnie poganiał, tym mniej byłem skłonny spieszyć się. Dla mnie wszystko było
jasne  Loirevic kłamał i kłamał nadzwyczaj nieumiejętnie.
 Czym pan jechał do nas?
 Samochód.
 Jakiej marki?
 Marki... Czarny, wielki.
 Nie zna pan marki swojego samochodu?
 Nie znam. Nie mój.
 Ale przecież pan jest mechanikiem  powiedziałem złośliwie.  Jaki z pana, u diabła,
mechanik, i do tego jeszcze kierowca, jeżeli pan się nie zna na samochodach?
 Niech pan mi da walizkę, inaczej będzie nieszczęście.
 A co pan zrobi z tą walizką?
 Szybko odwiozę.
 Dokąd? Przecież lawina zawaliła drogę.
 To Wszystko jedno. Zawiozę gdzieś daleko. Spróbuję rozbroić. Jeśli nie potrafię, ucieknę.
Niech leży sama.
 Dobrze  powiedziałem i zeskoczyłem ze stołu.  Jedziemy.
 Jak?
 Moim samochodem. Mam dobry samochód. Wezmiemy walizkę, zawieziemy gdzieś
daleko i zobaczymy.
Loirevic nie ruszył się z miejsca.
 Dlaczego pan siedzi?  zapytałem.  Przecież grozi nam niebezpieczeństwo, trzeba
szybko...
 Na nic  powiedział wreszcie.  Spróbujemy inaczej. Nie chce pan oddać walizki, niech
pan mi ją sprzeda. Co?
 To znaczy?  zapytałem znowu przysiadając na krawędzi stołu.
 Ja daję pieniądze, dużo pieniędzy. Pan nie jest w pracy, pan jest na urlopie. Pan znalazł
walizkę, ja ją kupiłem. Koniec.
 No, a ile pan da?  zapytałem.
 Dużo. Ile pan chce. Tak.
Sięgnął za pazuchę i wyciągnął grubą paczkę banknotów. Takie paczki widziałem tylko raz 
w Banku Państwowym, kiedy prowadziłem śledztwo w sprawie fałszerstwa.
 Ile tu jest?  zapytałem.
 Mało? To jeszcze mam.
Z bocznej (kieszeni wyciągnął jeszcze jedną taką paczkę i też rzucił na stół przede mną.
 Ile tu jest?  zapytałem.
 Co za różnica?  zdziwił się Loirevic.  Wszystko pana.
 Zasadnicza różnica. Pan wie, ile tu jest pieniędzy?
Loirevic milczał, a jego oczy zbiegały się i rozbiegały. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)