[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Bo\e, jacyśmy niewinni! - zakpił Massingham.
Nagle w jego oczach zapaliło się demoniczne światełko. Poniewa\ wyglądał na
człowieka, który chętnie udowadnia własne teorie, postąpił dwa kroki do przodu i
wyciągnął w jej stronę ramiona.
Nikt nigdy nie całował Leith w ten sposób. Być mo\e, z powodu cię\kiej pracy, która
nie zostawiała jej wiele czasu - ani chęci - by zajmować się takimi rozrywkami,
całowała się rzadko i nigdy a\ tak! Walczyła jak oszalała, pojęła jego zamiary od
pierwszej chwili. Oplatające ją ramiona były jednak silne jak \elazna obręcz. Nie
było od nich ucieczki, podobnie jak nie było ucieczki od bliskości jego ciała. Wkrótce
odkryła te\, \e nie mo\na uciec od jego ust.
- Nie! - udało jej się krzyknąć, kiedy na moment uwolniła się spod władzy jego warg.
To było wszystko, co udało jej się powiedzieć, poniewa\ znowu wziął w posiadanie jej
wargi i całował ją jeszcze namiętniej. Czuła, jak mocniej przyciąga ją do siebie... i
nagle, gdzieś wewnątrz jej ciała, odezwało się dziwne uczucie mrowienia. Usiłowała
go odepchnąć, ale zaskoczona poczuła, \e tak naprawdę wcale nie ma na to ochoty.
Dłonie Naylora pieściły jej plecy, zsunęły się do talii, potem dosięgły bioder.
- Och... - westchnęła, czując, jak rozpalają się w niej iskierki po\ądania. Uniosła
ramiona, oplotła nimi jego szyję i ju\ z własnej woli oddała pocałunek.
Pogrą\yła się w nieświadomości, zapomniała, po co do niej przyszedł, jeszcze pół
godziny temu uznawała go za najohydniejsze z męskich stworzeń.
I wtedy nagle, niespodziewanie, znieruchomiał. W następnej chwili odepchnął ją od
siebie.
Gapiła się na niego, powoli wracając do przytomności, nie wiedziała, co właściwie
dzieje się wokół. Chwiała się jeszcze od niespodziewanej siły, z jaką działały na nią
jego pocałunki, kiedy oznajmił drwiąco:
- Mów mi dalej, \e nie nale\ysz do ka\dego, kto tego zechce.
Słowa te podziałały na nią jak zimny prysznic. W jednej chwili odzyskała
przytomność umysłu i, choć wcią\ jeszcze miała na uwadze swoją posadę, zaprag-
nęła nagle go udusić.
- Wiec dlaczego tu przyszedłeś?-syknęła gwałtownie. - Bo chyba nie po to, aby
udowodnić niszczącą moc swego sex appealu?
Kipiała wściekłością i nie była pewna, czy nie rzuci się na niego z pazurami. I naraz
jej świe\o nabyta skłonność do rękoczynów została skutecznie ostudzona: usta jej
gościa wykrzywiły się leciutko, jakby jej sarkazm go rozbawił.
Wkrótce przekonała się, \e była w błędzie. Naylor Massingham nie wyglądał na
rozbawionego, wręcz przeciwnie.
- Chciałem powiedzieć pani, panno Everett, \e jeśli pani stosunek do pracy nie
ulegnie zmianie, zostanie pani wylana! - rzucił ostro, mierząc ją mrocznym
spojrzeniem.
- Wylana? - poderwała się Leith, gotowa walczyć o swą opinię. Wiedziała, \e pracuje
bardzo dobrze, a on usiłował jej wmówić coś wręcz przeciwnego.
- Co jest nie w porządku z moją pracą? - rzuciła wyzywająco.
Nie odpowiedział od razu, niewzruszenie spoglądając w jej rozwścieczone, zielone
oczy. A potem zapytał miękko:
- A co powiesz o kontrakcie Norwood & Chambers?
- To nieuczciwe! - wybuchnęła Leith. - Prace nad kontraktem Norwood & Chambers
zostały rozpoczęte na długo przed moim przyjściem do firmy. Ja tylko...
- Dokończyłam go - wpadł jej w słowo i Leith wiedziała ju\, \e przerzucił ka\dy
papierek, aby tylko znalezć jakiś błąd.
- Ale nie mogę brać odpowiedzialności za... - zaczęła i natychmiast dostała nauczkę.
- Jedną z zasad, jakie musi zaakceptować urzędnik, zajmujący tak eksponowane
stanowisko - wycedził - jest ta, \e kiedy sypią się gromy, bierzesz odpowiedzialność
za wszystko, co opuszcza twoje biuro, czy podpisałaś to, czy nie!
Zadowolony z udzielonej lekcji dodał:
- Ponieśliśmy straty w transakcji Norwood & Chambers - wyjaśnił, po czym
uprzejmie, zbyt uprzejmie, uzupełnił: - Zakończ znajomość z Travisem, a postaram
się o tym zapomnieć.
- To szanta\! - oskar\yła go gniewnie i od razu stwierdziła, \e nie przyjął tego
najlepiej.
- Nazwij to jak chcesz, do diabła! - prychnął. Leith stoczyła krótką, wewnętrzną
walkę. Była ju\
bliska wyjawienia, \e Travis nie jest i nigdy nie był jej kochankiem, ale rzuciła
przelotne spojrzenie w stronę Massinghama. Z jego twardej, wojowniczej postawy
wywnioskowała, \e jej nie uwierzy. Przynajmniej dopóki nie opowie mu wszystkiego
o Rosemary.
Po chwili wzięła się w garść. Do licha, przecie\ lubiła Rosemary i Travisa, uwa\ała
ich za swych przyjaciół, a jednak znalazła się o krok od zdrady.
Po drugim spojrzeniu na pracodawcę zdołała się opanować i znalazła dość sił, by
wyjaśnić chłodno:
- Rozumiem, \e chce mi pan dać do wyboru: albo zostawię Travisa, albo, o ile nie
zdoła mnie pan dosięgnąć kontraktem Norwood & Chambers, będzie pan tak długo
grzebał w umowach, w których miałam choćby minimalny udział, a\ udowodni mi
pan zaniedbania w pracy!
Nienawidziła kąśliwości, która znowu pojawiła się w jego głosie, gdy stwierdził: [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)