[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Idiotko, pamiÄ™taj, że stoisz w tej nieskazitelnie czystej kuch­
ni tylko po to, żeby wyprowadzić w pole amerykański urząd
imigracyjny. Koniec. Kropka. To nie wina Mitcha, że się w nim
zakochaÅ‚aÅ›. Nie obiecywaÅ‚ ci niczego poza fikcyjnym małżeÅ„­
stwem. Jeśli będziesz myśleć o wspólnej z nim przyszłości, zle
skończysz.
Stali tak, rozdzieleni całą długością stołu, próbując ukryć
przed sobą własne uczucia.
- Powinnaś się rozpakować - wskazał ręką walizkę. - Mam
jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Desperacka próba ucieczki. Oboje dobrze o tym wiedzie­
li. Sasza opuściła wzrok i zajęła się poprawianiem kwiatów
w wazonie.
- Wrócisz na kolacjÄ™? - PożaÅ‚owaÅ‚a tych słów, jeszcze za­
nim wypowiedziała pytanie do końca.
O Boże! Weszła już w rolę żony, jęknął w duchu Mitch.
Jeszcze tego mu brakowaÅ‚o! MusiaÅ‚ raz na zawsze ustalić sto­
sunki między nimi. Natychmiast. Zanim sytuacja wymknie się
spod kontroli.
- Nie mam pojÄ™cia. Ale lepiej na mnie nie czekaj - powie­
dział najobojętniej, jak umiał.
Nie mówił jeszcze do niej takim tonem. To było nie do
zniesienia. Nie chciała, żeby dostrzegł, jak bardzo ją to dotknęło,
więc podnosząc dumnie głowę, rzuciła zimno:
- W porzÄ…dku. I tak zwykle jem sama. Niech ci siÄ™ nie
wydaje, że ciÄ™ kontrolujÄ™. - Jej arystokratyczni rosyjscy przod­
kowie byliby z niej dumni.
66 ORAZ %7Å‚E CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL
- To dobrze. A tak dla porządku - były takie, co próbowały.
%7ładnej się nie udało.
Warczeli na siebie jak zaprawiona w bojach para. Mitch po­
myślał, że ich miesiąc miodowy był prawdopodobnie najkrótszy
w historii związków małżeńskich.
- Szafa i komoda są w sypialni. Rozgość się - wycedził przez
zęby i wyszedł, z trudem powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami.
Sasza opadła na krzesło. Nie płakała. Nie mogła. W ciągu
ostatniego tygodnia wylaÅ‚a wiÄ™cej Å‚ez niż w caÅ‚ym dwudziesto­
czteroletnim życiu. Ale była zdruzgotana.
- Witaj, kochany. Nie spodziewałam się ciebie dzisiaj. -
Meredith uśmiechnęła się, otwierając drzwi swojego domu.
- Musimy porozmawiać.
- To coś poważnego?
- Nie. Tak. Tak, w pewnym sensie to poważna sprawa - plÄ…­
tał się Mitch. - Czy mogę wejść? Wolałbym nie rozmawiać
w obecności widzów.
- Jasne. - Meredith przepuściła go przez próg i machając
ręką swojej sąsiadce, która właśnie wyprowadzała na spacer
wiekowego sznaucera, zawołała: - Dobry wieczór pani. Jak się
dziÅ› czuje Petey?
- Niezle. Jego artretyzm ustąpił. Nie skakał tak od czasu,
kiedy byÅ‚ szczeniakiem. Ta nowa karma, o której mówiÅ‚aÅ›, ko­
chanie, w ostatniej audycji, działa cuda. Naprawdę.
- Miło mi to słyszeć. - Meredith uśmiechnęła się szerokim,
przyjaznym uśmiechem, który skruszyłby nawet kamień. - Dziś
wieczór pokazujÄ™ materiaÅ‚ o luksusowych restauracjach, w któ­
rych gotują dla psów. Proszę koniecznie oglądać.
- Oczywiście. Petey i ja nie opuściliśmy jeszcze żadnego
twojego programu, kochanie. - Starsza pani oddaliła się, by
kontynuować spacer.
ORAZ %7Å‚E CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL 67
Wszystko u Meredith byÅ‚o szczytem perfekcji: wyglÄ…d, dy­
kcja, uÅ›miech, i oczywiÅ›cie mieszkanie: od Å›cian, poprzez meb­
le, na najdrobniejszych ozdobach koÅ„czÄ…c - biaÅ‚e. Podczas pier­
wszych wizyt Mitch nie mógł oprzeć się wrażeniu, że znalazł
się w sali operacyjnej. Albo na biegunie północnym podczas
śnieżnej zamieci.
- Czy tak właśnie zdobywa się widzów? - Rzucił się na
bielutkÄ…, obitÄ… jedwabiem kanapÄ™.
- Możesz się śmiać, mój drogi, ale badania opinii publicznej
wykazujÄ…, że jestem najpopularniejszÄ… prezenterkÄ… w naszej te­
lewizji.
- Zawsze myślałem, że to z powodu tych wspaniałych nóg.
- Przesunął dłonią po jej gładkich udach, dobrze widocznych
w rozcięciu krótkiego szlafroczka.
- Cudahy, czy ktoÅ› ci już powiedziaÅ‚, że jesteÅ› mÄ™skim szo­
winistÄ…?
- Oczywiście. Słyszałem to setki razy. I zawsze uznawałem
za największy komplement.
- Można się było spodziewać. - Pokiwała głową z udaną
powagą. - I stwierdzam, że jesteś jedynym facetem, któremu
z tym do twarzy.
Przysiadła mu na kolanach i pocałowała w usta - gorąco, długo
i precyzyjnie, bo w tej dziedzinie także była perfekcjonistką.
- Brakowało mi ciebie w nocy - powiedziała.
- Musiałem wyjechać z miasta.
- Wiem. Jake mi powiedziaÅ‚. A wiÄ™c, czy ten niespodziewa­
ny wyjazd ma coś wspólnego z twoim dzisiejszym pojawieniem
siÄ™ u mnie?
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Masz strasznie ponurÄ… minÄ™. DomyÅ›lam siÄ™, że nie wpad­
łeś tu na szybki numerek przed moim wieczornym wyjściem do
telewizji.
68 ORAZ %7Å‚E CI NIE OPUSZCZ... PRZEZ CHWIL
- Nie.
- A widzisz. Czy nie będzie ci przeszkadzać, że zrobię sobie
makijaż, kiedy będziesz mówić? Nie mam zbyt wiele czasu.
Muszę być w studiu o szóstej.
Powędrował za nią do sypialni, której chłodna biel mogłaby
sugerować komuś nie wtajemniczonemu, że mieszkanka tego
pokoju jest osoba oziębłą i ascetyczną. Mitch spędził tu jednak
zbyt wiele szalonych nocy, żeby dać się nabrać. Nie, Meredith
nie była osobą powściągliwą.
- Tylko nie zacznij niczym rzucać, zanim usłyszysz całą
historię - mruknął, gdy ona opuszkami palców nakładała krem
na twarz.
- Chyba rzeczywiÅ›cie zanosi siÄ™ na coÅ› poważnego. - Spoj­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtÄ…d nie uciekÅ‚)