[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ne buty na niskich obcasach, jeszcze nie ochłonęła. Była
wściekła na Carsona i na okoliczności, które ją zmusiły do
przebywania w jego towarzystwie. Chciała wykreślić go
ze swojego życia, zapomnieć o jego istnieniu. Prześlado-
wał ją!
Kiedy podjechał pod jej dom, serce Mandelyn zaczęło
łomotać jak oszalałe. Nie chciała go widzieć ani być blisko
niego. Poczuła mrowienie, kiedy na niego popatrzyła. Włożył
dżinsy i koszulę, a na szyi zawiązał czerwoną chustkę. Na
nogach miał jasnobrązowe kowbojki i kapelusz w identycz-
nym kolorze. Wyglądał tak ekscytująco, że ogarnęła ją tęsk-
nota i podniecenie.
PANNA Z CHARLESTONU
On również przyglądał się jej uważnie. Była ubrana w nie-
typowy dla siebie sposób. Miała rozpuszczone włosy- Wyda-
wała się jeszcze bardziej kobieca. Zacisnął zęby, ale rysy
twarzy mu złagiodniały.
- Jesteś gotowa? - zapytał szorstko.
- Wezmę tylko torebkę i szal - odpowiedziała podo-
bnym tonem. Chwyciła obie te rzeczy szybko i przekręciła
klucz w zamku.
Otworzył jej drzwi samochodu, ale w ogóle tego nie za-
uważyła. Nadal była zła na niego za jego szorstkość.
Usiadł za kierownicą i ruszyli w kierunku autostrady.
- Pędź tak, to też otrzymasz mandat - zakpiła.
- Co takiego?
- Mandat.
Uniósł brwi.
- Dostałaś mandat? Czyżby szeryf zatrudnił nowego za-
stępcę? - dziwił się Carson.
Nadal patrzyła w okno.
- Danny mi go wypisał.
- Nie żartuj! Danny nigdy nikogo nie zatrzymuje.
- Jechałam z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów
na godzinę - wyjaśniła.
Przez chwilę niemal stracił panowanie nad kierownicą.
- Sto sześćdziesiąt kilometrów na tych drogach?
- No dalej, zrób jakąś kąśliwą uwagę - rzuciła wyzywa-
jąco. Patrzyła na niego błyszczącymi oczami. - Rzucam ci
wyzwanie.
Kilka sekund patrzył jej w oczy, zanim skoncentrował się
znowu na prowadzeniu samochodu.
- Jesteś w złym humorze?
97
98
PANNA Z CHARLESTONU
- Powinieneś to wiedzieć. Ty też nie jesteś w najlepszym
nastroju.
- Ja chyba mam prawo być w złym humorze.
Zaczerwieniła się. Nie patrzyła na niego ani z nim nie
rozmawiała, ale widać nie przeszkadzało mu to, bo przez całą
drogę do domu Patty nie odezwał się do niej nawet jednym
słowem.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Carson! Mandy! Najwyższa pora! - Patty roześmiała
się, podbiegła do Carsona i ujęła go pod ramię. Wyglądała
na zdenerwowaną. Jake rozmawiał w grupie kowbojów.
Mandelyn nigdy w życiu nie odczuwała takiej potrzeby,
by kogokolwiek uderzyć. Patty, nieświadoma reakcji swojej
przyjaciółki, przysunęła się bliżej do Carsona i szeroko się
uśmiechnęła.
- Gibsonowie czekają na ciebie - kpiła z niego. - Jack
powiedział, że nie będzie grał, póki ty nie przyjedziesz.
Carson się roześmiał, a Mandelyn chciała się rozpłakać,
bo czas, kiedy się tak beztrosko zachowywał przy niej, bez-
powrotnie minął.
- W takiej sytuacji lepiej tam pójdę. Wyglądasz ślicznie,
Patty - dodał, spoglądając na niebieską sukienkę w grochy
i białe buty.
- Dziękuję - odpowiedziała Patty i dygnęła. Flirtowała
z nim. - To miło, że moje starania zostały docenione.
Ona także miała rozpuszczone włosy i nigdy nie wyglą-
dała równie uroczo. Jake zerknął na nią z ukosa i skrzywił
się. Tylko Mandelyn zauważyła to spojrzenie i przez chwilę
zastanowiła się, czy Jake przypadkiem nie jest zazdrosny. Co
za niedorzeczny pomysł! Zarządcy Carsona nigdy nie intere-
sowały kobiety.
100
PANNA Z CHARLESTONU
- Wybacz nam, Mandy - Patty powiedziała grzecznie
i pociągnęła Carsona. Poszedł za nią potulnie jak baranek.
Nawet się nie obejrzał.
Mandelyn czuła się tu obco. Nie była w nastroju do zaba-
wy. Jake to chyba wyczuł, bo przeprosił kowbojów, z który-
mi rozmawiał i przyłączył się do niej.
- Wygląda pani na zagubioną, zupełnie jak ja - powie-
dział. - Nieczęsto bywam na przyjęciach.
- Ja też nie mam nastroju do zabawy. - Westchnęła, za-
ciskając dłonie. Obserwowała Carsona. Przywitał się z czte-
rema braćmi stojącymi przy podeście dla zespołu. Chwycił
gitarę, którą wręczył mu jeden z nich. Rzucił kapelusz do
Patty i usiadł obok muzyków.
- To prawdziwa przyjemność usłyszeć, jak gra mój szef
- powiedział Jake półgłosem. - Nie robi tego zbyt często.
- Nigdy nie słyszałam, jak gra - wymamrotała.
Spojrzał na nią.
- Nie dziwi mnie to. Carson na pewno sądzi, że woli pani
muzykę klasyczną.
- Wszystkim się wydaje, że znają mnie lepiej ode mnie
samej. - Znowu westchnęła. W rzeczywistości bardzo lubiła
muzykę country.
Stroili instrumenty. Carson coś powiedział i wszyscy się
roześmieli. Tutaj z ludźmi, których znał, wydawał się zupeł-
nie inny. Był swobodny, odprężony, wesoły i otwarty. Zupeł-
nie inny. Chyba wyczuł, że Mandelyn go obserwuje, bo spo-
jrzał na nią, ale się nie uśmiechnął. Spuściła oczy, by uniknąć
jego spojrzenia.
- Pokłóciliście się? - zapytał cicho Jake. - Przez ostatnie
kilka dni był nie do wytrzymania.
PANNA Z CHARLESTONU
101
- Zauważyłam - odpowiedziała krótko.
Jake wzruszył ramionami i oparł się o drzwi, żeby posłu-
chać muzyki. Jeden z braci Gibsonów podał im rytm i zaczęli
grać szybko własną interpretację „Róży z San Antonio". Ze-
spół tworzyły dwie gitary klasyczne, gitara basowa i skrzy-
pce. Szczupłe palce Carsona przesuwały się po strunach
z wyjątkową precyzją. Mandelyn stała i gapiła się na niego.
Sądziła, że będzie dobry, ale to, co wyczyniał z instrumen-
tem, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Był mistrzem.
- Jest dobry, prawda?.- Jake uśmiechnął się szeroko. -
Strofowałem go, kiedy nie chciał zająć się tym profesjonal-
nie. On jednak twierdził, że podróżowanie z zespołem po
całym kraju nie jest dla niego. Zamiast tego wolał hodować
bydło.
Mandelyn przyglądała się Carsonowi smutnym wzrokiem.
- Jest wspaniały - powiedziała cicho, a jej ton sugero-
wał, że nie myśli tylko o jego grze.
Jake zerknął na nią z zaciekawieniem. Zdziwiła go jej
udawana obojętność i rozpalone spojrzenie. Więc to tak, po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)