[ Pobierz całość w formacie PDF ]

S
R
wsiadłem do taksówki. Z lotniska do szpitala jedzie się szybko,
kiedy nie ma korków.
- Skąd wiedziałeś, że teraz tu będę?
- Zadzwoniłem na twój oddział z samolotu. Rozmawiałem
z Brooke Peters. Nie powiedziałem jej, skąd dzwonię i po co,
zapytałem tylko, kto jest na dyżurze.
- Telefonowałeś z samolotu?
- Teraz jest to możliwe, chociaż wcale nie takie tanie.
- Z pewnością.
Caitlin zrobiło się przyjemnie na myśl o tym, że ktoś jest
w stanie wydać mnóstwo pieniędzy na najdroższe bilety lotni-
cze i satelitarne rozmowy telefoniczne tylko po to, by cieszyć
się jej towarzystwem.
- Muszę wrócić jutro wieczorem - dodał z ciężkim sercem.
- Mam samolot o siódmej.
- Tak szybko!
- Caitie, i tak z trudem udało mi się wyrwać.
- W takim razie chyba najlepiej będzie, jeśli poproszę o ur-
lop od razu w poniedziałek - odparła słabym głosem.
- Myślisz, że dostaniesz go w lutym?
- Spróbuję.
- Przez następne dwa tygodnie możemy dzwonić do siebie
i zastanawiać się, jak spędzimy czas. Chociaż ja mam już parę
pomysłów... - rzekł uwodzicielskim tonem.
- Ale teraz bardziej mnie interesuje, jak chcesz spędzić na-
stępne osiemnaście godzin.
- Prawdę mówiąc, moja wyobraznia jest teraz trochę ogra-
niczona. Myślę tylko o tym, żeby cię całować, zjeść coś, potem
znowu cię całować, leżeć obok ciebie i... - odwrócił głowę
i ziewnął, zasłaniając usta grzbietem dłoni - zasnąć.
S
R
- W takiej kolejności?
- Najpierw w takiej, a potem w odwrotnej.
- Szkoda, że nie mamy dla siebie osiemnastu dni...
- Może wtedy mielibyśmy czas, żeby spotkać się z twoją
rodziną lub moją i powiedzieć im o nas. Co o tym myślisz?
- Lepiej jeszcze nie mówmy.
- Nawet Rachel?
- Nawet jej. Chociaż ona pewnie już wie, jak zareagowałeś
na jej kartkę, i może powiedziała o wszystkim rodzicom. Kto
wie, czy nie planują już ślubu.
- Masz rację. Czy twoja mama lubi huczne wesela?
- Myślę, że jeśli o nią chodzi, moglibyśmy włożyć na siebie
plastikowe torby i wejść razem do pojemnika na śmieci, jeżeli
tylko kupimy obrączki i będziemy ślubowali sobie wierność...
Roześmiał się.
- Urządzimy wszystko tak, jak będziesz chciała. I nie mam
nic przeciwko temu, żeby kupić ci pierścionek zaręczynowy.
Możemy wybrać go jutro.
- Nie musimy tego robić od razu. Wydałeś przecież ostatnio
tyle pieniędzy...
Spoglądała na ocean, opierając się plecami o jego pierś, i wy-
obrażała sobie, że są już razem w Los Angeles. Perspektywa
czekania w samotności przez dwa tygodnie na wyjazd trocheja
przerażała. Odegnała jednak od siebie takie myśli. Mają przecież
teraz przed sobą osiemnaście godzin. Każda minuta jest cenna.
Caitlin nie chciała tracić ani sekundy na niepotrzebne martwie-
nie się o to, że potem znowu się rozstaną.
Odwróciła się, ujęła w dłonie zmęczoną twarz Angusa i prze-
sunęła palcami po pięknie wykrojonych ustach. Mruknął z roz-
koszą. W tej samej chwili usłyszeli za sobą dyskretne pokasły-
S
R
wanie. Był to pracownik szpitala, który chciał zamknąć drzwi
na dach.
- A więc dokąd teraz pójdziemy? - spytał Angus.
Caitlin była w stanie uniesienia. Miała obok siebie człowie-
ka, którego kochała, rozkoszowała się jego bliskością, brzmie-
niem jego głosu. Była szczęśliwa.
- Przepraszam, Angusie - odparła z błogim uśmiechem -
ale w tej chwili nie sięgam myślami aż tak daleko...
S
R [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)