[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niemieckiego barona, który zrobił fortunę na tartakach. Cały czas padał
śnieg. Zapaliłam papierosa i odważnie zajrzałam do gabinetu Morleya.
Wuj wyciągnął się wygodnie na sofie Morleya. Ciotka siedziała z
robótką w fotelu. Oglądali mecz hokejowy. W kominku migotał ogień.
Wujek spojrzał raz czy dwa w moją stronę, ale chyba mnie nie
zauważył. Odsunęłam się trochę, żeby lodowaty oddech nie zostawiał
śladów na szybie. Wróciłam na ulicę i rzuciłam śnieżką w okno
państwa Buck. Lyall wyjrzał i pogroził mi pięścią. Poszłam do domu
rozwódki i przewróciłam kosz na śmieci. Potem wróciłam do domu.
39
Dwa dni po Nowym Roku Billy Bugle przyniósł nam puste pudła ze
sklepu spożywczego. Billy to miejscowy włóczęga, pozostał u nas po
Wielkim Kryzysie. Położył kartony w gabinecie Morleya, rozglądając
się smutno. Nawet on go kochał. Sal zdążyła już zdjąć kalendarz
Morleya z dziwolągami o wyłupiastych oczach i czułkach
zakończonych kulkami wielkości piłki do golfa. Lubiłam ich. Czułam,
że są jakoś związani ze mną, a nie z Morleyem. Dziwiło mnie, że
podobał mu się ten ich głupkowaty wygląd. Zdjęła też tabliczkę z
napisem:  Wreszcie, gdy trzeba dokonać zapłaty, spogląda (pacjent) z
przerażeniem. Do diaska! Jestem dla niego jak diabeł rogaty z
najgłębszych czeluści piekła". Stwierdziła, że nie wie, co zrobić z
prezentami od pacjentów. Zamierzała urządzić w naszym domu
pensjonat. Usiadła na krześle z filiżanką wzmocnionej dżinem kawy i
mówiła mi, jak mam pakować rzeczy.
Weszłam na taboret lekarski i zabrałam się do wyjmowania z
przeszklonych szafek niechcianych książek. Do pierwszego pudła
włożyłam powieść Mortona Thompsona  %7ładen obcy". Z okładki
patrzył na mnie surowo lekarz w maseczce. Następnie książkę Thora
Heyerdahla o wyprawie Kon Tiki i powieść Thomasa B. Costaina
 Tontyna".
 Chciał to wszystko przeczytać  Sal była w nastroju  B", na wpół
realnym.  Nie zdążył. Nigdy nie miał na nic czasu, prawda, Myszko?
Nie odpowiedziałam. Dalej wkładałam rzeczy Morleya do pudeł.
Niemiecki podręcznik lekarski, który Morley czytywał, by rozumieć
niemieckich imigrantów opisujących swoje dolegliwości. Starą
książkę do geometrii (Morley rozwiązywał zadania dla rozrywki) i
tabliczkę od ministra obrony narodowej z nominacją na kadeta
morskiego w stopniu porucznika. Nie miałam pojęcia, że był kadetem
morskim.
Sal podniosła głowę znad ogłoszenia do  Medical Post" o sprzedaży
gabinetu Morleya, które właśnie układała.   Urocze miasteczko nad
Great Lake". Dobrze brzmi, Myszko?
 Osobiście nie użyłabym słowa  urocze".
Na chwilę przerwałam pakowanie, by spojrzeć na stary raport z sekcji
zwłok nabazgrany na recepcie. Morley przeprowadzał czasami sekcje,
kiedy miejscowy koroner potrzebował pomocy, na przykład gdy po
wypadku łódki lub rodzinnym samobójstwie miał zbyt wiele ciał do
zbadania. Ten mężczyzna został zastrzelony na polowaniu na jelenie,
więc Morley napisał, że zrobił w skórze głowy nacięcie od szwu
wieńcowego do wyrostka sutkowatego, by wyciągnąć kulę.
 Myszko, nie uważasz. Chcę, żeby z ogłoszenia wynikało, że nowy
doktor będzie zarabiać mnóstwo pieniędzy jak Morley.
 Intratna praktyka lekarska  rzuciłam.
Teraz Morley pisał, że rozciął klatkę piersiową w kształcie litery Y, a
nie prosto. Taką właśnie metodę preferował, ponieważ potem łatwiej
było zszyć ciało, by pokazać je krewnym.
 Urocze miasteczko nad Great Lake. Intratna praktyka lekarska. To
chyba przyciągnie klientów, Myszko, jak myślisz?
 Przyciągnie.
Gdy odkładałam raport Morleya, zdawało mi się, że zaraz zemdleję.
Tymczasem Sal zaczęła zdejmować zdjęcia. Zostawiła portret
Morleya z czasów, gdy miał dwadzieścia lat. Gęste włosy układały się
w mocno przetłuszczone fale. W dłoni trzymał fajkę, do której
uśmiechał się czule, jakby był to ktoś znany i kochany.
Szybkim ruchem zdjęła portrety Morleya i Alicji, mojej mamy, w
togach absolwentów. Na zdjęciu Morley spoglądał w lewo, jakby
wiedział, że obok wisi portret mamy. Mama nie patrzyła na niego.
Wpatrywała się prosto przed siebie, troszkę nadąsana, jakby miała
dosyć siedzenia w gorącym świetle lamp w atelier. Miała jaśniuteńkie
włosy, mięciutkie jak bawełniana wata, a usta leciutko otwarte, jakby
chciała coś powiedzieć. Wyglądała, jak ktoś bardzo delikatny,
nieśmiały, kto zrobi wszystko, byle tylko nie zranić czyichś uczuć.
Sal powiedziała, że mama nie miała wystarczającej siły charakteru,
by być żoną lekarza. Nie do tego była stworzona. Była po prostu
przestraszoną uczennicą, która nie potrafiła zaprzyjaznić się z
mieszkańcami Madoc's Landing. Trzeba należeć do specjalnego
rodzaju ludzi, takich jak Sal, by znieść samotność, jaka wiąże się z
byciem żoną wspaniałego Morleya Bradforda. Nazywała moją zmarłą
matkę  blond pięknością Morleya", jakby była jego kucykiem.
Wiedziałam, że nie podoba jej się, iż w korytarzu wisi zdjęcie mamy.
Ani to, że oczy Morleya są na nią skierowane. Na jej miejscu zawiesiła
zdjęcie swoje i Morleya zrobione trzydzieści lat pózniej. Patrzył prosto
w aparat. Włosy i oczy miał takie, jakie zapamiętałam. Siedzieli z Sal i
parą znajomych, których poznali na Bahamach. Morley ubrany w
koszulkę polo z krótkimi rękawami, zbyt wysoko zapiętą pod szyją.
Zwróciłam uwagę na to, że bardzo zle wyglądał. Pod miłymi, ciepło
patrzącymi oczyma miał błyszczące ciemne sińce, jakby ktoś go
uderzył. Zęby długie i żółte, wręcz zaniedbane. Morley po prostu
umierał na naszych oczach, a Sal i ja byłyśmy bezradne. Morley
pracował dwanaście godzin dziennie z godzinną przerwą na posiłki, po
czym jechał wraz z Sal na południe i pozował do zdjęcia takiego jak to.
Wszyscy uśmiechali się do aparatu i udawali, że nie widzą, iż jest z nim
coraz gorzej. Wzięłam do ręki podręcznik patologii. Bezmyślnie
przewracałam kartki, aż coś przyciągnęło mój wzrok. Zatrzymałam się
na zdjęciu niemowlęcia z poparzeniami wielkości
dwudziestopięciocentówki na twarzy. Jego matka brała bromki.
Dziecko patrzyło na mnie ze złością, jakby miało zaraz się rozpłakać.
To był świat Morleya  świat nerek, chorych krtani i wrzeszczących,
poparzonych dzieciaków. Podziemny świat dziwnych, oszpeconych
pacjentów, pokazujących swe choroby, które w podręcznikach
opisywano jako ostre, podostre i chroniczne, tak by lekarze tacy jak
Morley wiedzieli, które z nich traktować poważnie. Tutaj Morley czuł
się u siebie. Mógł zanurzyć się w tej krainie zniekształconych ciał i
poszukiwać objawów z małą, zakładaną na głowę lampką podobną do
światełka górnika. Mógł położyć swe duże dłonie chirurga na
rozkrzyczanym bachorze i ostrożnie opatrzyć ranki, by nie naruszyć
skóry. Zdejmować delikatnie bandaże, nie jak ten twardy, nieczuły
ksiądz z Hemingwayowskich opowieści Nicka Adamsa, który kroił
ciężarne Indianki, nie przejmując się ich krzykiem tak
głośnym, że ich mężczyzni, leżący na górze piętrowego łóżka,
popełniali samobójstwo.
Morley był milszy. I bardziej beznadziejny. Za bardzo godził się z
losem. Uprawiał swą sztukę, jakby sam był półżywy. Troszczący się o
chorych trup, z którego życie ucieka przy każdym ruchu. Był w stanie
kroczyć ciemnym korytarzem chorób i bólu i bez słowa przykładać
stetoskop do chorego serca tylko dlatego, że ktoś musiał to zrobić, a on
wiedział jak i sprawiało mu to satysfakcję. A ja nie mogłam pójść za
nim. Nie mogłam pójść tam, gdzie on szedł na swych powolnych
umierających nogach. Nie ja. Nie Myszka Bradford. Nie mogłam być
taka jak on ani uratować go przed nim samym.
Robi mi się niedobrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)