[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czas wam pomagał?
— Od śniadania bez minuty przerwy — prawdomównie stwierdziła Dina.
Bill Smith z ciężkim westchnieniem zwrócił się do zatroskanego młodego policjan-
ta.
— Może któryś z tych chłopców... — rzekł i wyszedł na podwórko. Za nim ruszył
O’Hare i McCafferty. Dina zaś i April śledziły rozwój akcji z progu kuchni.
McCafferty długą chwilę przyglądał się członkom Bandy, wreszcie, krzywiąc się
smutnie, rzekł:
— Wszyscy kubek w kubek do siebie podobni. Bo ja wiem, może ten? — I palcem
wskazał Slukeya.
Bill Smith zmierzył Slukeya srogim wzrokiem i spytał.
— Czy to ty?
— Słowo daję, nie ja! — odparł Slukey. Niedawno postradał frontowy ząb w chlub-
nej walce, wskutek czego seplenił mocno. — Zrestą syba była jus pęknięta, zanim zuci-
łem kamień.
— Zdaje się, że to rzeczywiście nie on — powiedział McCafferty i zaczął bacznie
przyglądać się Admirałowi.
— Gdzie byłeś przez ostatnią godzinę? — zagadnął Admirała Bill Smith.
Admirał zbladł i odmówił wszelkich zeznań. Wreszcie sierżant O’Hare, odprowa-
dziwszy go na stronę i przyparłszy do muru, wydobył zwierzenie. Admirał nie miał
sióstr, matka jego nie miała żadnej pomocy, ktoś więc musiał zmywać po śniadaniu ta-
lerze, gdyby jednak Banda dowiedziała się o tej hańbie...
111
Sierżant O’Hare przyrzekł solennie, że Banda nigdy nie pozna kompromitującej
prawdy.
Goony, jak się okazało, załatwiał sprawunki dla babci. Pinhead strzygł trawnik pani
Cherington. Flashlight grał gamy na fortepianie. Wormly podlewał ogródek. Cała Ban-
da jak jeden mąż wykazała się solidnym, niewzruszonym alibi. Najmłodszy i najmniej-
szy spośród jej członków zamknął śledztwo pytaniem:
— Czy panowie są naprawdę policjanci? Bo ja zbieram autografy...
— Wszyscy kubek w kubek do siebie podobni — powtarzał McCafferty.
— Dajmy temu wreszcie spokój — powiedział znużony Bill Smith. — Chodźmy do
roboty.
Wszyscy trzej policjanci ruszyli ścieżką pod oknami kuchni. Lecz w tym samym mo-
mencie z czeluści piwnicy wyłonił się zasapany Archie taszcząc olbrzymi kosz, do poło-
wy napełniony popiołem drzewnym. Popiół gęstą chmurą unosił się nad koszem i oble-
piał twarz oraz włosy chłopca.
— Halo! — zawołał Archie, zdyszany, lecz wesoły.
Na widok sierżanta O’Hare wspomniał chytry podstęp, jakim ten grubas usiłował
skłonić go do zdrady sekretów rodzinnych, i postanowił odpłacić mu z nawiązką. Ener-
gicznie stuknął koszem o ziemię tuż u stóp sierżanta. Obłok pyłu wystrzelił gwałtownie
w powietrze, tak że piękny granatowy garnitur sierżanta posiwiał w mgnieniu oka.
— Ojej! — krzyknął Archie. — Strasznie przepraszam! — I pędem, wymijając poli-
cjantów, wpadł między Bandę krzycząc: — Hura!
Wormly zorientował się momentalnie w sytuacji i spytał głośno:
— Długo jeszcze będziesz siedział w tej piwnicy?
— Licho wie — odparł Archie. — Popiołu do diabła i troszkę. Jeszcze chyba potrwa
drugą godzinę.
Nie wyjaśnił oczywiście, że pierwszą godzinę spędził na wynoszeniu popiołu tydzień
temu. Z tym drobnym zastrzeżeniem słowa jego nie mijały się z prawdą.
— Bubrurawuwo bubruracucie! — cichym głosem wyraziła mu uznanie April.
Sierżant O’Hare chwycił Archiego za kołnierz i przywlókł przed oblicze McCaffer-
ty’ego.
— Czy to ten? — spytał.
McCafferty w skupieniu przyjrzał się umazanej popiołem twarzy, skudlonej czupry-
nie i strzępom swetra, który Archie wskrzesił w piwnicy ze skrzyni na szmaty.
— Nie — oświadczył po namyśle. — Wcale niepodobny do tamtego.
— No, to chodźmy — rzekł O’Hare. — Szkoda czasu na głupstwa. Nie przejmuj się
na przyszłość wybrykami dzieciaków. Możesz mi wierzyć, wychowałem własnych dzie-
więcioro.
Po czym oddalili się wraz z nieszczęsnym McCaffertym w stronę sąsiedniej willi.
112
— Ciekawam, jak się najstarszy z tej dziewiątki uchował — powiedziała April.
Dina zaśmiała się i wezwała Bandę na ganek.
— Ej, chłopaki, macie tu resztkę lodów i pół tortu z wczorajszego przyjęcia. Ale jeść
musicie tu, na ganku.
Banda w mig rozsiadła się na kuchennymi ganku.
— To się opłaciło — wyjaśniła Dina siostrze, rozdzieliwszy lody między chłopców.
— Inaczej Archie poszedłby do więzienia.
— Poczciwa stara Banda! — westchnęła April wieszając ścierkę na kołku. — A tute-
rurazuz dudo dzudziełuła! Zbadajmy sekrety prywatnego życia nieboszczki Flory San-
ford, zanim się na nowo pupiekukłuło rurozuzpupętuta.
Dina wypłukała zmywak i rozwiesiła go porządnie na kołku nad zlewem.
— Rurozuzpupętuta się na pewno — powiedziała w zadumie — jak policjanci za-
uważą lewe oko wuja Herberta.
ROZDZIAŁ 13
Zamknęły się na klucz w swoim pokoju i wysypały na łóżko Diny zawartość grubej
płóciennej koperty: listy, notatki, dokumenty, wycinki z gazet. April na chybił-trafił wy-
brała jakiś wycinek.
— Spójrz, Dino, na tę fotografię! — zawołała.
Fotografia przedstawiała mężczyznę w średnim wieku, bardzo przystojnego, w mun-
durze wojskowym. Nad fotografią nagłówek brzmiał:
„Skazany przez sąd wojskowy”.
Pod fotografią nazwisko: pułkownik Charles Chandler. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)