[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmiany goniły jedna drugą. Jestem teraz szanowanym
kupcem. Ogromna w tym zasługa Isabelle. - Objął
swą żonę i pocałował w policzek.
Tymczasem Catherine krążyÅ‚a myÅ›lami wokół nie­
znanej Clarindy. Kimkolwiek była ta osóbka, musiała
być sprytna i odważna, skoro udało się jej wystrychnąć
Toma na dudka. Tego samego Toma, który zdawał się
bezgranicznie ufać w swoją szczęśliwą gwiazdę.
PodeszÅ‚a Isabelle i zaczęła siÄ™ zwykÅ‚a wymiana grze­
czności. Wkrótce oznajmiono, że nakryto do stołu.
Przy winie i potrawach Amos i Tom zaczÄ™li wspomi­
nać dawne bitwy i potyczki, jak również towarzyszy, któ­
rzy albo padli w boju, albo rozpierzchli się po świecie.
Catherine słyszała niedawno z ust Toma, że jedną
z podstawowych cech dobrego tajnego agenta powin­
na być cierpliwość. I oto teraz popisywał się tą cechą.
Gawędził z przyjacielem dosłownie o wszystkim,
z wyjątkiem tych spraw, które dotyczyły ich misji.
Zresztą w tej miłej domowej atmosferze, przy winie
i racuchach, które w Szkocji nosiÅ‚y nazwÄ… podpÅ‚omy­
ków, zadanie, które ich tu przywiodło, wydawało się
czymÅ› nierealnym i dalekim.
Czyżby Tom z tego, co do tej pory powiedział
mu gospodarz, zdołał już wyłuskać informacje, na
których mu zależaÅ‚o? Catherine nie umiaÅ‚a odpo­
wiedzieć sobie na to pytanie. W rozmowie mężczyzn
padało mnóstwo nazwisk. Poza tym Tom ją uprzedził,
że Amos nie ma prawdziwych przekonań i zawsze
staje po stronie tych, którzy więcej płacą.
- Republikanie czy rojaliści, chrześcijanie czy
Turcy - dla niego to ta sama klientela.
- A ty? - zapytaÅ‚a go wówczas. - Czy zdolny byÅ‚­
byś naśladować w tym Amosa?
Machnął ręką i uśmiechnął się blado.
- Przekonasz się, kiedy będziemy już mieć tę
przygodÄ™ za sobÄ….
WyÅ›lizgiwaÅ‚ siÄ™ niczym piskorz, co miaÅ‚o być rów­
nież cechÄ… dobrego agenta. Gdy wiÄ™c w tej chwili pa­
trzyła na niego, kiedy tak siedział w niedbałej pozie
z kielichem wina w dłoni i z błyskiem rozochocenia
w oku, sprawiał na niej wrażenie człowieka, którego
jedynym pragnieniem jest spędzić następną godzinę
w miłej, przyjacielskiej atmosferze.
- A William Grahame? - rzekÅ‚ nagle i byÅ‚o to ni­
czym grzmot przy pogodnym niebie. - Co z nim?
Słyszałem, że osiadł gdzieś tutaj, w Antwerpii.
Czy przywidziało się jej, czy też rzeczywiście na
łagodnej i dobrodusznej twarzy Amosa pojawił się
lekki grymas? Jakby stwardniała w swojej rozlanej
miękkości, jakby na chwilę stała się tylko maską, zza
której wyjrzał, schowany dotąd, bezwzględny żołdak.
Ale trwało to zaledwie mgnienie oka. Znikło, zanim
przybrało jakiś realny kształt.
- William Grahame, Tom? Nie myślałem, że go
znasz. To nie jest ktoś, kogo mógłbyś obdarzyć swoją
przyjazniÄ….
- Prawda. Nie znam go. Ale powiedziano mi, że
może być użyteczny jako przyjaciel.
- Bez wÄ…tpienia, bez wÄ…tpienia. Mieszka nie­
daleko. Wciąż jest w ruchu. Wędruje od miasta do
miasta, jak podejrzewam, z powodu rozlicznych inte­
resów.
Czy naprawdę Amos Shooter tak niewiele miał do
powiedzenia o Grahamie? Tom i Catherine zadali so­
bie to pytanie równocześnie. Oboje też dali sobie
identyczną odpowiedz. Wiedział dużo więcej, lecz
dla jakichś przyczyn wolał się z tym ukrywać.
Tom opróżnił kielich i zmienił temat. Pani Shooter
zaproponowała Catherine, że pokaże jej ogród. Wy-
szły tylnymi drzwiami na dziedziniec, a potem furtką
dostały się do niewielkiego ogrodu. Rosły tu zioła
i warzywa, jak również drzewa owocowe. Niestety,
musiało upłynąć jeszcze parę miesięcy, by z drzew
i grządek móc zacząć zbierać plony.
Isabelle wymieniała nazwy roślin, lecz w pewnej
chwili powiedziała:
- Pani mąż nie powinien ufać temu Grahame'owi.
Mówię to, mając na względzie przede wszystkim pani
dobro.
- Nie w peÅ‚ni rozumiem - rzekÅ‚a Catherine z nie­
winnÄ… minÄ…, co zresztÄ… dobrze odzwierciedlaÅ‚o jej ni­
kłą wiedzę o całej sprawie.
Isabelle Shooter ciężko westchnęła.
- Nie mogę powiedzieć ani słowa więcej. Proszę
zadowolić siÄ™ wyÅ‚Ä…cznie moim ostrzeżeniem. WyglÄ…­
da mi pani na osobÄ™ z gruntu dobrÄ… i szlachetnÄ…, na­
wet jeżeli pani mąż nie jest takim wesoÅ‚kiem, za ja­
kiego stara się uchodzić.
Podobnie jak i pani mąż, dodaÅ‚a Catherine w du­
chu. Wolała puścić mimo uszu tę uwagę. Mowa jest
srebrem, a milczenie złotem.
WróciÅ‚y do mężczyzn. WeszÅ‚y do pokoju, trzyma­
jąc się za ręce, a raczej to Isabelle prowadziła za rękę
Catherine.
Czas było podziękować gospodarzom za gościnę.
- Ma pan uroczÄ… żonÄ™, sir - powiedziaÅ‚a przy po­
żegnaniu pani Shooter. - Proszę dbać o nią.
- I do czego to doszło - zauważył Tom w drodze
do gospody.
Szli przodem, a za nimi kroczył Geordie. Ostatnie
godziny spędził w towarzystwie służących państwa
Shooterów, a że nie żaÅ‚owano mu piwa, wyraznie plÄ…­
tały mu się nogi.
- Co masz na myśli? - spytała Catherine.
- Widziałem na własne oczy, jak piękna żona
Amosa trzymała cię czule za rękę.
- Jej zdaniem coÅ› mi grozi ze strony Grahame'a.
Ostrzegła, żebym mu nie ufała.
- Doprawdy? Ja mam zwyczaj nie ufać nikomu,
łącznie z jej mężem.
- PowiedziaÅ‚a również, że próbujesz udawać we­
sołka, lecz że nie za bardzo ci to wychodzi.
Tom stanÄ…Å‚ jak wryty i niezbyt przytomny Geordie
wpadł prosto na niego. Posypały się przekleństwa.
Wreszcie Tom się uspokoił i rzekł do Catherine:
- Ma bystre oko, jeśli to dostrzegła. Skoro jest taka
spostrzegawcza i mądra, to dlaczego wyszła za Amosa?
Catherine wzruszyła ramionami.
- A dlaczego ludzie Å‚Ä…czÄ… siÄ™ w pary? Dla tysiÄ…ca
przyczyn. W końcu dowiedziałeś się, gdzie można
znalezć Grahame'a?
- Tak. Tyle że on mnie przed nim nie ostrzegł.
- Bo nie był z tobą szczery. My też nie byliśmy
z nim szczerzy. A więc jesteśmy kwita. Z wyjątkiem,
być może, Isabelle.
Tom wybuchnął śmiechem. Kilku przechodniów
spojrzało w ich stronę. Geordie znów nie pomiarko-
wał kroku i rozbił nos o plecy swego pana.
Tym razem Tom użył dosadniej szych przekleństw.
- Nie krzycz na niego. Sam wypiÅ‚eÅ› zapewne je­
szcze więcej.
- Ale idę jak człowiek, nie jak gamoń. Zresztą
mogę nauczyć cię sztuki prostego chodzenia po winie.
- Dziękuję, mężu, lecz nie skorzystam. Nikt nie
chce mieć żony pijaczki.
- Trudno się z tym nie zgodzić. Zgodzimy się też
chyba co do innej kwestii. Otóż musimy z góry wie­
dzieć, co powiemy i zrobimy, kiedy w koÅ„cu spotka­
my tego nieuchwytnego Williama Grahame'a. Bitwy
wygrywają ci, którzy przystępują do nich z dobrymi
planami, ci zaÅ›, którzy nie czyniÄ… żadnych zaÅ‚ożeÅ„ ta­
ktycznych, sromotnie przegrywajÄ….
- Z bitwami jest więc podobnie jak z ciastem
owocowym. Kto zna przepis, nie zrobi zakalca.
%7łartując sobie w ten sposób i przekomarzając się,
doszli do gospody. Tam jeszcze godzinę spędzili przy
Å›wiecach na rozmowie, po czym udali siÄ™ na spoczy­
nek. Tom i nieszczęsny Geordie byli skazani na
wspólne łóżko.
Zanim zasnęła, zdążyÅ‚a jeszcze pomyÅ›leć, że kim­
kolwiek był Tom Trenchard, życie z nim nie mogło
być nudne.
Następny dzień potwierdził to w całej pełni.
Tego ranka Catherine ubraÅ‚a siÄ™ dużo skromniej. Wy­
szła na miasto w starej i bardzo prostej szarej sukni,
okręcona chustą. Po drodze zatrzymali się na rynku,
gdzie Tom kupił jej ozdobny czepek z cienkiego batystu
z piękną koronką na brzegu. Boczne zaokrąglone części [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtÄ…d nie uciekÅ‚)