[ Pobierz całość w formacie PDF ]

raz pierwszy w życiu przeciwstawiła się komuś sprawujące-
mu nad nią władzę. A jednak wspomnienie wyrazu twarzy
Dubcheka, kiedy wyrzucał ją z gabinetu, napawało ją stra-
chem. Nie wiedziała, co dalej począć. Była jednak przeko-
nana, że jej kariera wywiadowcy epidemiologicznego legła
w gruzach. Kiedy wyszła z budynku CKE, przez jakiś czas
jezdziła bez celu po mieście, zanim przypomniała sobie
o Ralphie i postanowiła się go poradzić. Złapała go w prze-
rwie między dwoma operacjami i namówiła na wspólny
obiad.
Bufet w Szpitalu Uniwersyteckim prezentował się bardzo
schludnie. Podłoga z białych płytek ceramicznych i stoły
o żółtych blatach stwarzały przyjemny nastrój. Ralph sie-
dział w rogu sali. Na widok Marissy pomachał ręką.
Kiedy podeszła bliżej, podniósł się od stołu i podsunął
jej krzesło. To było w jego stylu i Marissa, choć bliska łez,
uśmiechnęła się. Wytworne maniery nie bardzo pasowały
do wysłużonego ubrania, które miał na sobie.
 Dziękuję, że znalazłeś dla mnie wolną chwilę - za-
częła. - Wiem, jak bardzo jesteś zajęty.
 Nonsens - odparł Ralph. - Dla ciebie zawsze mam
czas. Powiedz, co się stało. Przez telefon wydawałaś się wy-
jątkowo zmartwiona.
 Najpierw coś zjedzmy - zaproponowała.
Chwila wytchnienia dobrze jej zrobiła. Panowała teraz
nad emocjami. Kiedy wrócili do stołu, niosąc tace z jedze-
niem, wyznała:
- Mam kłopoty w pracy.
Opowiedziała Ralphowi o zachowaniu Dubcheka w ho-
telu w Los Angeles.
149

Od tego czasu zaczęły się nieporozumienia. Może mo-
głam się zachować nieco inaczej, ale z pewnością nie czuję
się winna. W końcu był to pewien rodzaj seksualnej napaści.
 To nie w stylu Dubcheka - zauważył Ralph, marsz-
cząc brwi.
 Nie wierzysz mi, prawda? - spytała Marissa.
 Wierzę ci bez zastrzeżeń - zapewnił ją Ralph. - Ale
zarazem nie wydaje mi się, że można przypisać twoje wszys-
tkie kłopoty jednemu niezręcznemu zdarzeniu. Musisz pa-
miętać, że CKE jest agencją rządową, chociaż wszyscy wy-
dają się ten fakt ignorować. - Przerwał i ugryzł kanapkę.
- Pozwól, że o coś zapytam.
 Proszę cię bardzo - odparła Marissa.
 Czy uważasz mnie za swojego przyjaciela i wierzysz,
że twoje dobro leży mi na sercu?
Marissa skinęła głową, wiedząc, co zaraz nastąpi.
- Wobec tego mogę mówić otwarcie - stwierdził
Ralph. - Obiło mi się o uszy, że pewni ludzie z CKE patrzą
niechętnym okiem na twoje poczynania, ponieważ "nie trzy-
masz się oficjalnej wersji". Wiem, że nie interesuje cię moje
zdanie na ten temat, ale i tak je usłyszysz. W zbiurokraty-
zowanym systemie trzeba zachować własne opinie dla siebie,
dopóki nie nadejdzie właściwy czas na ich ujawnienie. Mó-
wiąc bez ogródek: musisz nauczyć się trzymać buzię na kłód-
kę. Wiem, co mówię, bo byłem przez jakiś czas w wojsku.
 Masz na myśli moje stanowisko w sprawie Eboli -
stwierdziła Marissa, przyjmując postawę obronną. Wiedzia-
ła, że w zasadzie Ralph ma rację, a jednak to, co przed chwilą
powiedział, dotknęło ją. Wydawało jej się dotychczas, że wy-
konuje pożyteczną pracę.
 Twoje stanowisko w sprawie Eboli jest tylko częścią
bardziej złożonego problemu. Ty po prostu nie zachowujesz
się jak członek zespołu.
 Kto to powiedział? - rzuciła Marissa wyzywająco.
 Nawet jeśli się dowiesz, i tak niczego to nie zmieni -
odrzekł Ralph.
 Podobnie jak moje milczenie. Nie zgadzam się z ofic-
jalną wersją CKE w sprawie Eboli. Zbyt wiele w niej nie-
150
ścisłości i pytań pozostawionych bez odpowiedzi. Jedną
z nich znalazłam dopiero dziś w nocy, podczas nielegalnej
wizyty w głównym laboratorium.
 Co takiego mianowicie odkryłaś?
 Wiadomo powszechnie, że wirus Ebola podlega nie-
ustannym mutacjom. A tu nagle okazuje się, że wszystkie
trzy epidemie na terenie Stanów wywołane zostały przez je-
den szczep wirusa, na dodatek identyczny z tym, który
w 1976 roku pojawił się w Zairze. Dla mnie jest oczywiste,
że choroba nie rozprzestrzenia się naturalnie.
 Być może masz rację - przyznał Ralph. - Ale musisz
też wziąć pod uwagę realia. Ponadto, nawet jeśli mielibyśmy
doświadczyć kolejnej epidemii, co, mam nadzieję, nie nastą-
pi, w pełni ufam, że uda wam się ją zahamować.
 To właśnie jest jeden z wielkich znaków zapytania -
odparła Marissa. - Statystyki z Phoenix nie dają podstaw
do optymizmu. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że zmarło
trzysta czterdzieści siedem osób, a przeżyło jedynie trzynaś-
cie?
 Znam te dane - odrzekł Ralph. - Ale uważam, że
biorąc pod uwagę liczbę osiemdziesięciu czterech przypad-
ków wyjściowych, i tak spisaliście się na medal.
 Nie wiem, czy powiedziałbyś to samo, gdyby epidemia
wybuchła w twoim szpitalu - zauważyła Marissa.
 Z pewnością masz rację - zgodził się Ralph. - Prze-
raża mnie perspektywa kolejnych wybuchów epidemii. Mo-
że dlatego bardzo pragnę uwierzyć w oficjalną wersję wy-
darzeń. Jeśli jest prawdziwa, niebezpieczeństwo mamy już
za sobą.
 Do diabła-zaklęła Marissa z nagłą złością. - Byłam
tak bardzo zajęta sobą, że nie pomyślałam o Tadzie. Dub-
chek z pewnością dowiedział się, że to Tad wprowadził mnie
do laboratorium. Muszę zobaczyć, co się z nim dzieje.
 Puszczę cię pod jednym warunkiem - zastrzegł
Ralph. - Jutro jest sobota. Zabieram cię na kolację.
- Jesteś kochany. Kolacja z pewnością będzie wspaniała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)