[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Przeproś.
- Odpuść, co? Pokazałeś już swoje. Dociskam.
- Przepraszam! - wrzeszczy.
- Powiedz to tak, jakbyś mówił szczerze. Bierze głęboki oddech.
- Przepraszam.
- Jesteś dupkiem, Mark! - mówi Sara i daje mu z całej siły w twarz.
On się napręża, ale cały czas go trzymam i nic nie może zrobić. Ciągnę go do wody Jego kumple są w szoku. Ten,
którego znokautowałem, siedzi, drapiąc się po głowie, jakby próbował zrozumieć, co się stało. Oddycham z ulgą, że nie
zrobiłem mu większej krzywdy
- Nikomu o tym nie piśniesz, rozumiemy się? - mówię tak niskim głosem, że tylko Mark może mnie słyszeć. -
Wszystko, co się wydarzyło tego wieczoru, zostaje pogrzebane tutaj. Przysięgam, że jeśli usłyszę o tym jedno słowo w
szkole, dzisiejsza nauczka jest małym piwem w porównaniu z tym, co się z tobą stanie. Rozumiesz? Ani słowa.
- Naprawdę myślisz, że coś bym powiedział? - pyta.
- Nie zapomnij powtórzyć tego swoim kumplom. Jeśli powiedzą komukolwiek, ja policzę się z tobą.
- Nic nie powiemy.
Daję spokój. Stawiam nogę na jego tyłku i spycham go głową naprzód do wody. Sara stoi na kamieniu z Samem u
boku. Kiedy podchodzę, rzuca mi się na szyję.
- Znasz kung-fu czy coś takiego? - pyta. Zmieję się nerwowo.
- Dużo widziałaś?
- Nie za dużo, ale i tak miałam pojęcie, co się dzieje. Powiedz, trenowałeś całe życie w górach czy co? Nie
rozumiem, jak to zrobiłeś.
- Chyba bałem się po prostu, że stanie ci się krzywda. A swoją drogą, tak, ostatnie dwanaście lat spędziłem wysoko
Himalajach, gdzie trenowałem sztuki walki.
- Jesteś niesamowity. - Zmieje się Sara. - Spadajmy stąd.
%7ładen z piłkarzy nie odzywa się ani słowem. Po paru metrach zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcia, dokąd idę,
więc daję gogle Sarze, by mogła prowadzić.
- Nie mogę w to, cholera, uwierzyć - mówi. - %7łe też można być takim dupkiem. Zobaczymy, jak będą się tłumaczyć
przed policją. Nie podaruję mu tego.
- Chcesz iść na policję? Przecież ojciec Marka jest szeryfem.
- Dlaczego miałabym nie pójść po czymś takim? To był pieprzony rozbój. Do ojca Marka należy egzekwowanie
prawa, nawet jeśli prawo łamie jego synek.
W ciemności wzruszam ramionami.
- Uważam, że już dostali za swoje.
Przygryzam wargę. Na myśl o interwencji policji przechodzą mnie ciarki. Jeśli do tego dojdzie, będę musiał uciekać,
nie ma innego wyjścia. Jak tylko dowie się Henri, w godzinę będziemy spakowani i gotowi do drogi. Wzdycham.
- Przemyśl to - mówię. - Oni stracili kilka par gogli noktowizyjnych. Będą musieli to wytłumaczyć. Nie mówiąc o
kąpieli w lodowatej wodzie.
Sara nie odpowiada. Idziemy w milczeniu i mam pobożną nadzieję, że ona rozważa sensowność moich argumentów
na to, żeby dać spokój z policją.
Wreszcie wyłania się koniec lasu i przezierają światła z parku. Kiedy się zatrzymuję, oboje, Sam i Sara, patrzą na
mnie. Sam przez cały czas milczał; mam cichą nadzieję, że po prostu nie był w stanie widzieć, co się działo - ciemność
choć raz posłużyłaby za niespodziewanego sprzymierzeńca - i że może jest tym wszystkim lekko wstrząśnięty
- Jak uważacie - mówię - ale ja jestem za tym, żeby pozwolić sprawie umrzeć. Naprawdę nie chcę rozmawiać z
policją o tym, co się stało.
Sara kręci głową. Zwiatło pada na jej sceptyczną twarz.
- Myślę, że on ma rację - przyznaje Sam. - Nie chce mi się siedzieć i pisać jakiegoś głupiego zeznania przez
najbliższe pół godziny. Będę miał straszny syf; moja mama myśli, że godzinę temu poszedłem do łóżka.
- Mieszkasz gdzieś blisko? - pytam.
- Tak, i muszę wrócić, zanim ona sprawdzi mój pokój. Cześć wam, na razie.
Bez jednego słowa więcej Sam pospiesznie odchodzi. Jest wyraznie podminowany Prawdopodobnie nigdy nie brał
udziału w bójce, a już na pewno nikt go dotąd nie porwał i nie napadł w ciemnym lesie. Spróbuję pogadać z nim jutro.
Jeśli jednak widział coś, czego nie powinien był widzieć, przekonam go, że miał omamy wzrokowe.
Sara odwraca moją twarz do swojej i kciukiem śledzi linię moich włosów, sunąc delikatnie, samą opuszką palca, po
czole. Potem przeciąga po brwiach, patrząc mi w oczy.
- Dziękuję za wszystko. Wiedziałam, że przyjdziesz. Wzruszam ramionami.
- Nie mogłem pozwolić, żeby cię straszył.
Uśmiecha się i widzę, jak w świetle księżyca błyszczą jej oczy. Przysuwa się do mnie i kiedy zdaję sobie sprawę, co
się zaraz wydarzy, oddech więznie mi w gardle. Sara przykłada swoje wargi do moich i wszystko we mnie topnieje. To
jest łagodny pocałunek. Mój pierwszy Potem ona się odsuwa i jej oczy mnie pochłaniają. Nie wiem, co powiedzieć.
Milion różnych myśli przebiega mi przez głowę. Nogi mam jak z waty i ledwie mogę ustać.
- Od pierwszej chwili, jak tylko cię zobaczyłam, wiedziałam, że jesteś niezwykły - mówi.
- Czułem to samo, kiedy zobaczyłem ciebie.
Unosi rękę i znów mnie całuje, przyciskając lekko dłoń do mojego policzka. Przez kilka pierwszych sekund
zatracam się w dotyku jej warg i w myśli, że jestem z tą piękną dziewczyną.
Ona się odsuwa i oboje się uśmiechamy, nic nie mówiąc, tylko patrząc sobie w oczy.
- Lepiej chodzmy zobaczyć, czy jest tam jeszcze Emily - mówi Sara po jakichś dziesięciu sekundach. - Jak nie, to
będę zdana na samą siebie.
- Jestem pewien, że jest.
Wracamy do pawilonu, trzymając się za ręce. Nie mogę przestać myśleć o naszych pocałunkach. Na szlak wyjeżdża
piąty traktor. Wóz jest pełen, a jeszcze z dziesięć osób czeka w kolejce. I po wszystkim, co wydarzyło się w lesie, z
ciepłą dłonią Sary w mojej dłoni, uśmiech nie schodzi mi z twarzy.
15
Dwa tygodnie pózniej spada pierwszy śnieg. Cienka warstewka, tyle, żeby pokryć furgonetkę drobnym sypkim
puchem. Tuż po Halloween, gdy tylko loryjski kryształ rozprowadził Lumen po całym moim ciele, Henri rozpoczął ze
mną prawdziwy trening. wiczymy codziennie, bez wymówek, w chłód i deszcz czy jak teraz przy śniegu. Chociaż on
tego nie mówi, czuję, że nie może się doczekać, kiedy będę gotów. Zaczęło się od pełnych niepokoju spojrzeń,
marszczenia brwi z jednoczesnym przygryzaniem dolnej wargi, potem doszły głębokie westchnienia, w końcu
bezsenne noce, skrzypienie podłogi w rytm jego kroków, kiedy leżałem z otwartymi oczami w swoim pokoju, i
wreszcie to, co mamy teraz: nieodłączna desperacja w spiętym głosie Henriego. Stoimy za domem naprzeciw siebie w
odległości trzech metrów.
- Naprawdę nie jestem dzisiaj w nastroju - mówię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)