[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wydało, iż poprawia ją do zdjęć. Figa, bratku. Wreszcie Terese dała
znak, że jest gotowa.
— Gdzie mam usiąść? — spytał Englehardt.
— Najlepiej przy biurku — odparła. — Prawda, Malachi?
— Otóż to. Tak jest, przy biurku — potwierdził Myron.
Rozpoczął się wywiad. Terese utkwiła wzrok w lekarzu.
Oślepiony jej promiennym uśmiechem, musiał patrzyć na nią.
Myron — wykapany Richard Avedon, fachman nad fachmany —
przyłożył oko do kamery.
Dla rozluźnienia rozmówcy, tak by poczuł się swobodnie i
bezpiecznie, Terese zastosowała metodę podobną to tej, jakiej
Myron użył wobec doktor Singh. Zapytała Englehardta, w jaki
sposób trafił do zawodu, o pochodzenie — same ogólniki i banały.
Zachowywała się jak na antenie. Głos miała inny, oczy mniej
ruchliwe.
— Państwowy bank szpiku w Waszyngtonie przechowuje
dane wszystkich dawców? — spytała.
— Tak.
— Ale pan ma do nich dostęp?
Englehardt stuknął w klawiaturę. Monitor stał tyłem do nich,
ekranem do niego. A więc z siecią połączony był komputer na
biurku. Utrudniało to Myronowi zadanie, ale go nie przekreślało.
— Zrób ujęcie od tyłu, Malachi, dobrze? — powiedziała
Terese. — Jeśli można — zwróciła się do Englehardta.
— Żaden problem — odparł.
Myron ruszył, by zająć pozycję. Monitor był wyłączony. Nic
dziwnego.
— Wszyscy w ośrodku mają dostęp do komputera w
państwowym banku dawców? — spytała Terese, cały czas
skupiając na sobie wzrok lekarza.
Englehardt stanowczo potrząsnął głową.
— Tylko ja.
— Dlaczego?
— Informacje o dawcach są poufne. Przestrzegamy tego
bezwarunkowo.
— Rozumiem.
Myron zajął pozycję.
— Ale co powstrzyma zainteresowanego przed wejściem tu
pod pana nieobecność?
— Zawsze zamykam drzwi na klucz — odparł służalczo
Englehardt. — Poza tym, żeby wejść do sieci, trzeba znać hasło.
— A hasło zna tylko pan?
Englehardt starał się nie spęcznieć z dumy, ale trochę go
rozdęło.
— Owszem.
Kto widział w programach „Dateline” lub „20/20” filmy
nakręcone ukrytą kamerą? Zdjęcia są zawsze czarno-białe i
zrobione pod dziwnym kątem. A przecież taką kamerę może kupić
każdy amator, a tym bardziej filmującą w kolorze. Na Manhattanie
sprzedają je sklepy „szpiegowskie”, które bez trudu znajdzie się w
Internecie. Są tam kamery ukryte w zegarach, piórach, teczkach, a
przede wszystkim w wykrywaczach dymu — dostępne każdemu z
odpowiednią kasą. Myron miał kamerę, która udawała kasetę z
taśmą. Położył ją na parapecie okna i wycelował obiektyw w ekran
komputera.
Kiedy ją ustawił, stuknął się palcem w nos jak Redford w
Żądle. Tak się umówili. Jestem Bolitar. Myron Bolitar. Yoo-hoo.
Wstrząśnięte, niemieszane. Terese odebrała sygnał i uśmiech spadł
z jej twarzy jak kafar.
— Pani Collins? — przestraszył się Englehardt. — Dobrze
się pani czuje?
Przez chwilę nie mogła mu spojrzeć w oczy.
— Panie Englehardt — przemówiła wreszcie, głosem
poważnym jak podczas wojny w Zatoce. — Muszę coś wyznać.
— Słucham?
— Wywiad z panem jest poniekąd pretekstem.
Englehardt zmieszał się. Terese grała tak świetnie, że Myron
też o mało co się nie zmieszał.
— Święcie wierzę, że wykonuje pan ważną pracę —
ciągnęła. — Ale inni mają pewne wątpliwości.
Englehardt zrobił duże oczy.
— Nie rozumiem.
— Potrzebuję pańskiej pomocy, panie Englehardt.
— Na imię mam Billy.
— Ktoś próbuje panu nabruździć, Billy — dodała
niezwłocznie.
— Mnie?
— I państwowemu rejestrowi dawców.
— Doprawdy nie bardzo wiem…
— Znana jest panu sprawa Jeremy’ego Downinga?
Englehardt potrząsnął głową.
— Nie znam nazwisk pacjentów — odparł.
— To syn Grega Downinga, gwiazdy koszykówki.
— A tak, zaraz, słyszałem. Jego syn ma anemię Fanconiego.
Terese potwierdziła skinieniem głowy.
— Zgadza się.
— Czy pan Downing nie zwołał na dziś konferencji
prasowej? W celu znalezienia dawcy?
— Otóż to, Billy. I w tym właśnie problem.
— Jaki?
— Pan Downing znalazł dawcę.
— I to ma być problem? — spytał zdezorientowany lekarz.
— Nie. O ile ta osoba rzeczywiście jest dawcą. Jeżeli nie
kłamie.
Englehardt spojrzał na „kamerzystę”. Myron wzruszył
ramionami i powrócił przed biurko. Kasetę zostawił na parapecie.
— Nie bardzo rozumiem, pani Collins.
— Proszę mi mówić po imieniu. Zgłosił się pewien
mężczyzna. Twierdzi, że ma odpowiedni szpik.
— Podejrzewacie, że kłamie?
— Pozwoli pan, że dokończę. Podaje też powód, dlaczego
odmówił oddania szpiku. Oskarża ten ośrodek o skandaliczne
potraktowanie.
Englehardt o mało nie spadł z fotela.
— Słucham?!
— Twierdzi, że potraktowano go niegodziwie, a personel był
tak grubiański, iż rozważał, czy nie podać was do sądu.
— To absurd.
— Pewnie tak.
— Kłamie!
— Pewnie tak — powtórzyła Terese.
— Znajdziemy go — dodał Englehardt. — Zbadamy mu
krew i udowodnimy oszustwo.
— Tylko kiedy?
— Słucham?
— Kiedy to zrobicie? Jutro? Za tydzień? Miesiąc? Do tego
czasu zdąży wam zaszkodzić. Dziś pojawi się na konferencji
prasowej Grega Downinga. Opadną was hurmem media. Nawet
jeśli pomówienia okażą się fałszywe, nikt nie będzie pamiętał, że
je wycofano. Pamiętać się będzie tylko zarzuty.
— Boże!
Englehardt usiadł prosto.
— Będę szczera, Billy. Część moich kolegów mu wierzy. Ja
nie. Ten człowiek szuka rozgłosu. Zagoniłam moich najlepszych [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)