[ Pobierz całość w formacie PDF ]MAGAZYNY " ZMIERTELNE STARCIE " ZAGADKA STADELMANNA "
PO%7łEGNANIE JUANITY
Zapikał mi w kieszeni telefon komórkowy. SMS od Batury:
Stadelmann znowu pojawił się na Pradze. Przelazł mur jednostki wojskowej przy 11
Listopada. Udanego polowania.
Michaił w zadumie dopił łyk herbaty.
- Pora - powiedział wstając. Przeładował pistolet.
- %7ładnych trupów - zapowiedziałem ostro.
Kiwnął niechętnie głową. Wskoczyliśmy do samochodu i pomknęliśmy na wschód.
Minęliśmy most na Wiśle, a potem cerkiew. Michaił przeżegnał się.
- Przyda nam się odrobina szczęścia - westchnął.
Zakręciłem w ulicę 11 Listopada i niebawem po lewej stronie wyrosły pierwsze
budynki wojskowe, leżące obecnie poza obrębem jednostki. Wysoki parkan z siatki...
- Batura pisał o murze - mruknąłem parkując przed bramą.
Na wartowni nikogo nie było. Nacisnąłem kilka razy dzwonek.
- Może od drugiej strony? - zapytał Michaił.
- Coś mi tu śmierdzi - zmarszczyłem brwi. - Jednostka jest opuszczona, ale ktoś musi
jej pilnować...
Wbiłem palce w siatkę i przelazłem górą. Michaił poszedł w moje ślady. Wartownik
leżał w budce związany i zakneblowany. Uwolniłem go pospiesznie.
- Kim jesteście? - wykrztusił.
- Paweł Daniec, Ministerstwo Kultury i Sztuki - przedstawiłem się. - Szukamy gościa,
który cię zaskoczył... Wezwij jednostki żandarmerii, a my w tym czasie poszukamy go -
pokazałem mu upoważnienie od generała Kozłowskiego.
Zasalutował w milczeniu. Telefon był zniszczony, ale Michaił pożyczył mu telefon
komórkowy.
- Uważajcie, zabrał mojego kałasznikowa... - ostrzegł nas wartownik.
Przed bramę z piskiem opon zajechał volkswagen Skorlińskiego. Nadkomisarz i
jeszcze dwaj policjanci wyskoczyli ze środka.
- Jest gdzieś na terenie - powiedziałem. - Ma karabin... Wojsko już w drodze.
- Tu jest kilkanaście hektarów powierzchni - mruknął nasz przyjaciel. - Trzeba
ograniczyć obszar poszukiwań.
- Czy są tu jakieś magazyny ze starymi meblami? - zwróciłem się do strażnika.
- W piwnicach leży masa gratów - wyjaśnił. - Są pod wszystkimi budynkami.
Nadjechała taksówka z panem Tomaszem.
- Podzielimy się na dwa zespoły - zadecydował Skorliński. - Trzeba obejrzeć
wszystkie budynki, któreś drzwi muszą być wyłamane. Chyba że do piwnic są jeszcze jakieś
inne wejścia?
- Klapy do wrzucania węgla - odparł wartownik - ale blaszane i dobrze zamknięte...
Ruszyliśmy szybkim krokiem.
- Tobie trochę za bardzo palce skaczą koło spustu - Skorliński zwrócił się do Michaiła.
- Pójdziesz ze mną. Sebastian - wskazał gestem jednego z podwładnych - z wami.
Rozdzieliliśmy się.
Policjant był małomówny, ale i tak musieliśmy zachowywać się cicho. Obeszliśmy
budynek mieszczący niegdyś koszary. Kratka zabezpieczająca okno prowadzące do piwnic
była przepiłowana. Szyby wycięto diamentem.
- Mamy trop - zameldowałem przez telefon.
- My też - opowiedział Skorliński. - Sprawdzajcie.
Szybko zeskoczyliśmy do środka. W piwnicy było ciemno, że oko wykol. Chcąc nie
chcąc musieliśmy zapalić latarki. Naszym oczom ukazały się szafy i zwalone byle jak na stos
stare mundury. Drzwi prowadzące w głąb były rozwalone. Niemiec użył zapewne siekiery.
Długi ciąg pomieszczeń położonych po prawej i lewej stronie korytarza; drzwi były
zabezpieczone zasuwami, na niektórych wisiały kłódki. Cicho, martwo i tylko na grubej
warstwie kurzu na podłodze niewyrazne ślady stóp.
On też błądził. Nie wiedział, gdzie może być to, czego szuka. Kto skierował go do
tego ponurego lochu? Kto powiedział mu, że pod starymi koszarowymi budynkami,
pamiętającymi jeszcze czasy rosyjskie, znajdują się magazyny? Dotarliśmy do ściany
zewnętrznej, ale nie był to koniec niespodzianek. Wąska klatka schodowa prowadziła w dół.
Pod magazynami była jeszcze jedna kondygnacja lochów...
Zeszliśmy. Tunele były niższe i węższe, cegły ziały chłodną wilgocią. Zlady Niemca
urywały się. Włączyłem wshipera i wsłuchałem się w ciemność. Nie było słychać jego
kroków, w zasadzie żaden szmer nie mącił ciszy podziemia. Nie było nawet szczurów... Bo i
faktycznie, co mogłyby jeść w miejscu, gdzie od dawna nie było człowieka?
- Jeśli gdzieś się przyczaił, wybije nas do nogi - mruknął policjant.
- Idzmy szykiem ubezpieczonym.
Wysunął się na prowadzenie. Ja szedłem z tyłu. Boczne galerie były zawalone
połamanymi meblami, tysiącami drewnianych kolb. Drewniane schodki, będące zapewne
częścią składanej trybuny, koła samochodów i wszelakie inne śmieci, które zmagazynowano z
nadzieją, że kiedyś się przydadzą... Stare telewizory, wielka jak szafa wojskowa radiostacja,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl