[ Pobierz całość w formacie PDF ]pierwszym ciosem, ale drugi trafił mnie w szczękę. Przed oczyma rozbłysły setki gwiazd i
ogarnęła mnie ciemność.
Obudził mnie ból szczęki i szum w głowie.
Choć związany, siedziałem na miękkim, najprawdopodobniej samochodowym fotelu.
- Nie wygłupiajcie się, tylko pryskajcie stąd póki czas! Gliny zaraz tu będą!
Ku swemu zdumieniu usłyszałem głos Batury. Otworzyłem oczy.
Siedziałem na fotelu obok kierowcy w Rosynancie. Przed autem stali baziakowcy i
facet w kominiarce, który nie mógł być nikim innym jak tylko Jerzym Baturą.
- Pan tu rozkazuje, panie Zero - odezwał się Baziak. - Chłopaki, zmywamy się.
Baziakowcy niezgrabnie uścisnęli dłoń Jerzego i podreptali do stojącego opodal
merca. Po chwili odjechali.
Jerzy wsiadł do Rosynanta na miejsce kierowcy i zdjął kominiarkę. Popatrzył na mnie.
Nasze spojrzenia się spotkały.
- Ty draniu - powiedziałem z całym spokojem, na jaki w tej sytuacji było mnie stać.
Jerzy wzruszył ramionami i spokojnie zapalił papierosa.
- Oj, co ja robię - zmartwił się - jeszcze wylecimy w powietrze. Nachlapałem tu i tam
trochę benzyny.
- Pociągnąłem nosem. Rzeczywiście czuć było benzynę.
- Ty podły draniu - warknąłem.
- To tak nazywasz swego zbawcę? Przed chwilą uratowałem tobie i to po raz drugi tej
nocy, życie.
- Gdzie są chłopcy? - szarpnąłem się w więzach. - Co z nimi zrobiłeś?!
- Są w Rosynancie. Leżą cicho na tylnym siedzeniu. Zakneblowałem ich. Teraz to
niepotrzebne, ale w przyzamkowym parku mogli narobić wrzasku, który mógłby ściągnąć
nam kogoś na głowy, na przykład patrol.
- A tamtych łotrów wypuściłeś z bronią!
Ziewnął.
- Został im tylko jeden P-64. Dwa, które znalazłem przy tobie, zaraz ci wręczę, a przy
okazji uwolnię z więzów. Dogadywaliśmy się już nie raz, dogadamy się i tym razem. Ten
sierpowy, którym cię zwaliłem, wybacz, ale nie było czasu na dyskusje. Teraz możemy
porozmawiać.
- Porozmawiać? Przecież policja...
- Czyś ty naprawdę tak zgłupiał, że myślisz, iż serio wzywałbym policję? A propos,
masz tu telefon komórkowy, który znalazłem przy jednym z twoich muszkieterów. Zaraz...
Błysnął sprężynowym nożem i poczułem, jak spadają ze mnie krępujące mnie sznury.
- Uwolnij i chłopców.
- Pod jednym warunkiem, że nie będą wrzeszczeć!
Odwróciłem się. Chłopcy już odzyskali przytomność, o czym dali znać gwałtownym
szamotaniem.
- Będziecie cicho?
Pokiwali głowami.
- Możesz ich uwolnić - powiedziałem do Jerzego.
Raz jeszcze błysnął sprężynowiec i chłopcy już byli wolni.
- Proszę pana - zaczął Aukasz - nie dało się. Od tyłu nas zachodził. Po kolei.
- Inaczej bym się nie dał - dodał Andrzej.
Zaśmiałem się.
- Przegrać na pięści z Baturą, to żaden wstyd. Spójrzcie, czy ja wyglądam na
zawstydzonego?
- No nie, ale...
- Dość. %7ładnych ale . Macie siedzieć cicho. Sądzę, że nasz poskromiciel i wybawca
w jednej osobie ma nam dużo do powiedzenia. Musiały się tu dziać rzeczy ciekawe, podczas
gdy my leżeliśmy nieprzytomni. Interesuje mnie na przykład, jak to się stało, że oto trzymam
dwa pistolety bandytów. Czyżby Baziak oddał je z dobrej woli?
- Skądże - zaśmiał się Jerzy - po prostu powiedziałem mu, gdy o nie pytał, że leżą już
na dnie Ayny, gdzie ty je wyrzuciłeś, zanim cię uspokoiłem . Jesteście tu cali i żywi dlatego,
że w pewnym momencie ingerencja Pawła w zaplanowaną przeze mnie akcję Wystawa
doprowadziła do tego, że moi - wstyd tak powiedzieć, ale trudno - podwładni postanowili was
zabić, co mnie zmusiło do działania na waszą rzecz. Niech cię, Pawle, nie zmyli obrona
twojej osoby przez Krystynę. Nie wiem, dlaczego cię broniła, ale kto zrozumie kobietę. Tutaj
z kolei ona była najgorętszą zwolenniczką zlikwidowania ciebie i tych młodych ludzi.
Motywowała to zagrożeniem nas wszystkich i koniecznością uwolnienia speca. Nie dziwne
to, Pawle? Bo u Baziaka pogodziła się ponoć z wpadką speca, czyli Witolda (choć jakie jest
jego prawdziwe imię, nikt nie wie).
- Skończyło się jego szczęście - mruknąłem.
- Wątpię. Na zbyt długo zostawiliście go samego bez opieki. A to zdolny człowiek -
zaśmiał się Jerzy cicho - bardzo zdolny... Ale wracając do tematu. Wierz mi, Pawle, że
dopiero dzisiaj dowiedziałem się od Baziaka, że jesteś zamieszany w naszą akcję. A że za
uratowanie Kindze życia byłem ci winien wiele, słysząc o zagrożeniu życia twojego i
chłopców, postanowiłem was ratować. Ale ratując was skazywałem jednocześnie siebie na
utratę wolności. Jedynym wyjściem było odwołanie włamania do zamku. Dopiero wtedy
uratowanie was niczym nie groziło, a i to jeszcze zależało od waszej dobrej woli. Tak, tylko
wy stanowiliście dla mnie zagrożenie. Bo nikt z baziakowców ani Krystyna nie zna mego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl