[ Pobierz całość w formacie PDF ] Szybciej! Szybciej! nawoływał Nataniel.
Lód na kałużach rozpryskiwał się pod naszymi nogami, bryzgała woda i błoto. To nic, to
nieważne!
Jeszcze kilkadziesiąt kroków i teraz okrągłe okienko ubikacji zasłaniał przed naszym
wzrokiem mur wieży pałacowej. Od tej chwili nie wiedzieliśmy błyszczy, mruga czy
zgasło?
Prędzej! Prędzej! dyszał mistrz.
Szybciej! Szybciej! pomrukiwałem porwany jego zapałem.
Uff, przebyliśmy dopiero połowę odległości. Nie dobiegniemy na czas złodziej
spokojnie opuści ubikację!
Jako młodszy od Nataniela wyprzedziłem go. Już odsądziłem się od niego o kilka
kroków. Głucho dudniła ścięta chłodem ziemia.
Nareszcie koniec stawu. Skróciłem drogę przebiegając na skos szeroki trawnik. Noga
uwięzła mi w kopcu starych liści, potem potknąłem się o pieniek. Za plecami tętent kroków
Nataniela...
Frontowe drzwi do pałacu. Zamknięte! Co za dureń je zamknął? Przecież wiedzieli, że
wychodzimy na spacer?
Biłem w drzwi pięściami, gorączkowo naciskałem dzwonek.
Do diaska, tylko tego brakowało sapał przy mnie Nataniel.
Spojrzałem na zegarek. Zmiesznie podrygując wskazówka sekundnika przemierzała
kółko. Potem drugie.
Psiakrew! Zwieje nam i ze złości aż zatupałem.
Od chwili, gdy dojrzeliśmy sygnalizację upłynęło co najmniej pięć minut. Jeszcze minuta
oczekiwania i Walenty otworzył drzwi. Odepchnąłem go, wpadłem do szatni, z szatni na
schody. Na półpiętrze tarasował nam drogę redaktor Horyzontów Filozofii schodzący na dół
w towarzystwie prozaika Niemka i Stokrotki.
Pochyliłem się i dałem nurka między nich, potrącając ramieniem dziewczynę, która omal
nie spadła ze stopni. Na szczęście z drugiej strony potrącił ją Nataniel i w ten sposób
Stokrotka odzyskała równowagę.
Dwa ogromne susy i byłem na piętrze. Pięć długich kroków i osiągnąłem drugie piętro.
Zlizgając się po wypastowanej posadzce zajechałem pod drzwi ubikacji...
Szarpnąłem klamkę. Zamknięte! Zamknięte na haczyk!
Otwierać! Otwierać natychmiast! wrzasnąłem.
Po drugiej stronie drzwi zaszemrał czyjś niewyrazny głos.
Ooootwieeerać! ryknąłem.
Milczenie. Cisza... Załomotałem klamką. Nataniel odsunął mnie, przykląkł, zajrzał przez
dziurkę od klucza.
Z sąsiedniego pokoju wyszły wywabione naszymi krzykami Eleonora z Kraszewskich i
Katarzyna Rokoko. Eleonora zobaczyła Nataniela zazierającego do ubikacji i aż usta
rozdziawiła.
Zasłonięte, psiakrew! zaklął mistrz.
Stuk, stuk, stuk, stuk usłyszałem ostre kroki za drzwiami. Zadzwięczał odmykany
haczyk, drzwi uchyliły się ostrożnie. Na progu ubikacji stanęła... Joanna Dark.
A więc to pani? Mamy panią? Co pani tam robiła?
Co... ja tam... robiłam? Nic... no, nic.
Zadrwiłem:
Nic? Patrzcie państwo, ona tam nic nie robiła?
Nnnno... robiłam. To, co wszyscy... dziewczę zarumieniło się.
Ha, to, co wszyscy? Nie, zacna niewiasto. My wszyscy tego nie robimy! Tylko pani to
robiła.
Dziewczyna patrzyła na nas z rosnącym strachem. Potem spojrzała na Katarzynę Rokoko
wzrokiem tak błagalnym, że aktorka dramatyczna podniosła głos:
Panowie powiedziała potępiająco nie róbcie z tej panienki wariatki. Nawet
mistrzowie skinęła Natanielowi to robią.
Rzekłem oburzony:
Nie. Nikt z nas nie nadaje z ubikacji sygnałów świetlnych. A tej panience to się przed
chwilą zdarzyło, do diabła!
Mnie? Joanna błagalnie złożyła ręce.
Mistrz Nataniel wyjaśnił:
Spacerując po parku zauważyliśmy, że z ubikacji na drugim piętrze ktoś sygnalizuje.
Kto? Oczywiście ów nieuchwytny złodziej. Przybiegliśmy tutaj co sił. I co się okazało? W
ubikacji pani Joanna.
Schwytaliśmy panią na gorącym uczynku. Jest pani zdemaskowana. Ha, ha, ha. A tak
niewinnie wyglądała zawołałem patetycznie, byłem bowiem z siebie niezwykle zadowolony.
Na Boga, panowie! Czy to wszystko prawda? zdziwiła się Pani z Wydawnictwa.
Joanna Dark rozpłakała się. Oczywiście, rozpłakała się!
Ja, nic. Naprawdę nic. Ja nie nadawałam żadnych sygnałów. Ja tam dopiero co
weszłam... i... i... Przysięgam, żadnych sygnałów. Przysięgam powtarzała.
Katarzyna Rokoko wzruszyła ramionami:
Nic z tego nie rozumiem. Przecież przed sekundą Joanna była u mnie w pokoju. Na
chwilę wyszła do ubikacji. A panowie potem wpadli tu z hałasem i zaczęli się dobijać do
drzwi. Nie rozumiem...
Mistrz stropił się. Ja również.
A może... ktoś inny nadawał te sygnały? Ktoś, kto był w ubikacji przed panią?
zapytałem.
Zawołała radośnie:
Tak, zauważyłam!
Co? Co? Proszę mówić.
Zwiatło w ubikacji zastałam zapalone. I dym był. Z papierosa. Smuga dymu wisiała pod
lampą.
A więc jednak na krótko przed panią ktoś korzystał z ubikacji. Och, gdybyśmy
wiedzieli, któż to taki. Albowiem był to zły duch Nieborowa! powiedziałem uroczyście.
Chyba naprawdę musimy stąd wyjechać szepnął skonfudowany mistrz.
Chyba nie. Przecież nadal w pałacu mieszka ktoś, kto sygnalizował. A na zewnątrz
czyha odbiorca sygnałów... powiedziałem równie cicho.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Dręczyła mnie tajemnica rysunku Biblioteka w
Nieborowie . W pewnej chwili podniosłem się z łóżka, zapaliłem światło i zasiadłem w fotelu
przed nim. I chociaż zastanawiałem się nad każdym szczegółem, przecież nie odkryłem
przyczyny niepokoju! Wreszcie złość na siebie i niewinny rysunek wygnały mnie z pokoju na
mroczne korytarze. Tym razem jednak nie marzyło mi się spotkanie z duchem, mnichem czy
złodziejem. Po prostu chciałem pochodzić, ot tak sobie, bez celu.
Dowędrowałem tak do schodów i zszedłem nimi na pierwsze piętro. Zatrzymałem się.
Przy jednym z okien stał wpatrzony w ciemność za szybą mężczyzna i palił papierosa.
Komisarz Kolec!
Nieśmiało podszedłem do niego. Bez słowa wyciągnął z kieszeni paczkę carmenów,
pstryknął zapalniczką. Zaciągnąłem się o nałogu! głęboko. Paliliśmy w milczeniu i
dziwnym porozumieniu.
Wreszcie komisarz westchnął:
A niech to wszystko! I kto by pomyślał?...
Co mianowicie, komisarzu?
Tajemnica służbowa uśmiechnął się ze zwykłym dla niego smutkiem. Odwrócił się do
mnie:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl