[ Pobierz całość w formacie PDF ]go nie opuszczę.
- Ty chyba zwariowałeś! Max jest mordercą, nasłał na nas tego
osiłka Eugene'a, okradł cię, naraził na szwank twoją dobrą opinię,
posunął się nawet do tego, że ukradł cenną rzezbę z karuzeli w parku.
Jeszcze ci mało?
- Nie opuszczam w biedzie przyjaciół - powtórzył uparcie. Taylor
ni to sarknęła, ni to jęknęła w odpowiedzi.
- Posłuchaj, Taylor. Ja wiem, co to znaczy, gdy wszyscy się od
człowieka odwrócą. Postąpię tak, żeby Max nie mógł nam zaszkodzić,
ale nawet jeżeli jest winny, nie opuszczę kogoś, kogo kocham jak
ojca.
Taylor przedstawiła Nicka jako przyjaciela, który zna się trochę
na antykach, i od tej chwili Estelle zwracała się prawie wyłącznie do
niego.
W skrytce bankowej Clary rzeczywiście znajdowało się sporo
papierów. Zwiadectwa udziałowe i obligacje Estelle zostawiła na
boku, pozostałe dokumenty włożyła do teczki, po czym poszła z
Nickiem i Taylor na lunch do baru na rogu. Kiedy usiedli, Taylor
zaczęła przeglądać zawartość teczki.
- Estelle, tu jest to, czego pani potrzeba - obwieściła już po
kilkunastu sekundach, potrząsając plikiem pożółkłych kartek. - Proszę
posłuchać: serwis Lowestoft na dwanaście osób, dzbanek na
czekoladę, data powstania około tysiąc siedemset sześćdziesiąty rok.
To jest aneks do umowy ubezpieczenia.
- Co mi z tego?
- Gdy zjemy, pójdziemy do domu i porównamy zniszczone
przedmioty z tą listą. Będzie pani mogła wykazać, że zostały
potłuczone w czasie włamania i że ich nie sprzedano.
Estelle wycisnęła cząstkę cytryny do mrożonej herbaty.
- Dobrze, cieszę się - rzekła nieobecnym tonem. Taylor spojrzała
na Nicka i wzruszyła ramionami.
- Może mi się poszczęści i coś odzyskam - dodała Estelle.
Posmarowała masłem kawałek bagietki i podniosła go do ust, lecz go
nie zjadła, zupełnie jakby zapomniała, że trzyma coś w palcach.
Taylor poklepała Estelle po prawej ręce, w której dla odmiany ciągle
ściskała nóż do masła.
- Widziała pani te świadectwa udziałowe, prawda? Clary nic nie
przywróci do życia, natomiast pani, jeżeli tylko zechce, może w tej
chwili wysłać dzieci na studia do Harvardu, wyjechać w rejs
dalekomorski, odnowić dom, bo ja wiem co jeszcze.
Estelle odłożyła bagietkę na stół.
- Nie, nie mogę. Mój mąż zainwestuje wszystkie te pieniądze i
będzie ich pilnował jak kwoka piskląt.
- Przecież należą do pani, nie do niego.
- On będzie miał w tej sprawie odmienne zdanie.
Taylor poczuła się tak, jakby to wbrew jej woli ktoś chciał podjąć
decyzję.
- Najważniejsze, jak pani do tego podejdzie - zacietrzewiła się.
Widząc puste spojrzenie Estelle, postanowiła jednak zostawić ten
temat, ale jednocześnie poprzysięgła sobie, że zrobi wszystko, by
wszelkie pieniądze, jakie pozostaną po spłaceniu ewentualnego
odszkodowania dla Rounders, trafiły do tej kobiety. Choćby nawet
miała sobie nimi opłacić żigolaka i wycieczkę dookoła świata. Dodała
więc pocieszająco: - Proszę się teraz tym nie martwić i coś zjeść.
Wygląda pani na wyczerpaną.
Estelle uśmiechnęła się blado, ale nie do niej, tylko do Nicka. On
odwzajemnił uśmiech. Taylor podniosła oczy do nieba i z powrotem
pogrążyła się w studiowaniu papierów. Znalazła akt ślubu Clary i
Helmuta Eberhardtów, a także polisę na życie wystawioną tylko na
niego. Dzięki tej polisie Estelle, jako spadkobierczyni, powinna
otrzymać ćwierć miliona dolarów - niezle jak na dawną hippiskę.
Taylor zastanowiła się, ile spośród wrednych wydr doszło do takiej
fortuny.
Spojrzała uważnie na Estelle.
W końcu nic nie wie o tej kobiecie. Ktoś wynajął Eugene'a.
Dlaczego nie Estelle? Po siostrze i jej mężu odziedziczy fortunę.
Zyska na ich śmierci znacznie więcej, niż złodziej rzezb zyskał na
kradzieży.
Postanowiła, że musi potem sprawdzić alibi Estelle na
poniedziałkowy wieczór. Lot z Chicago trwa trochę ponad godzinę.
Clara mogła odebrać ją z lotniska, a potem pojechać z nią do
Rounders swoim samochodem. Mogła, owszem, ale wydaje się to
mało prawdopodobne. Mimo wszystko Estelle nie wygląda na kogoś,
kto potrafiłby zabić, i sprawia wrażenie szczerze zrozpaczonej.
Może jednak pan Grierson wcale zrozpaczony nie jest...
Im głębiej zastanawiała się nad sprawą, tym więcej znajdowała
podejrzanych.
Kelner przyniósł sałatkę z roszponki i bliżej nie
zidentyfikowanych płatków kwiatowych. Nick zmarszczył nos, ale
odważnie pochwycił widelec i zanurzył go w efektownej kompozycji.
Taylor odsunęła się, żeby zrobić mu więcej miejsca.
- Bingo! To jest spis rzeczy, które były w galerii - oznajmiła,
przebiegając wzrokiem pierwszą stronę komputerowego wydruku. -
Zrobiony w tym miesiącu, pierwszego, więc powinien być zgodny ze
stanem faktycznym. Nie sądzę, żeby Eberhardt sprzedał zbyt wiele w
ciągu zaledwie kilku dni.
Spis miał dziesięć gęsto zadrukowanych stron. W pierwszej
kolumnie figurowała nazwa przedmiotu i data powstania, w drugiej
cena i data zakupu. Trzecia i czwarta kolumna zawierały nową nazwę,
pod jaką Eberhardt wystawiał przedmiot na sprzedaż, a także cenę,
jakiej żądał. Należało sądzić, że gdzieś istnieje inna lista, zawierająca
dane o sprzedaży.
- Ohoho. Posłuchajcie tylko! - rzekła Taylor. - Serwantka,
Pensylwania, rok tysiąc dziewięćset dwudziesty, pięćdziesiąt dolarów.
Do sprzedania jako kredens, przykład ludowej sztuki Amiszów,
schyłek dziewiętnastego wieku, pięć tysięcy dolarów. Sprytne, co?
- Przecież mówiłam, że oszukiwał ludzi - skomentowała Estelle i
lekki uśmieszek zaigrał na jej wargach. - Zawsze mówił, że jeżeli się
nie znają na antykach, a chcą je mieć, to tym gorzej dla nich.
Taylor spojrzała na Nicka. Już się nie uśmiechał. Obserwował coś
przez szybę.
- Nick? - powiedziała, a gdy nie zareagował, powtórzyła: - Nick!
- Przepraszam. - Drgnął, jakby się obudził.
- Zerknij na to.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl