[ Pobierz całość w formacie PDF ]zostaną, dopóki nie zjawią się władze, by spisać protokół.
Już ja przypilnuję tego zbója tak, by nie mógł uciec!
Dobrze, ale niech pan będzie bardzo ostrożny. Jeden morderca uciekł. Być może wróci z
innym, aby odbić towarzysza.
Aby odbić towarzysza? powtórzył trwożnie Alimpo. A ja mam przy nim pozostać?
Może będą jeszcze strzelać albo kłuć nożami? O, gdyby wiedziała o tym moja biedna Elvira!
Uważam pana za człowieka niezwykłej odwagi, senior Alimpo rzekł Sternau.
48
Odwagi? To za mało. Jestem nie tylko odważny, lecz także dzielny, a przede wszystkim
zuchwały, bezgranicznie zuchwały, zwłaszcza w momencie niebezpieczeństwa. Ale sztylet to
rzecz niemiła, a strzał może się skończyć jeszcze gorzej.
Zostawiam panu moją strzelbę, poza tym ma pan do dyspozycji sztylety zabitych. To
wystarczy dla obrony.
Sternau nabił strzelbę i chciał ją podać Juanowi, ale ten cofnął się gwałtownie.
Niech mi senior tego nie daje błagał. Nie znoszę broni palnej, może eksplodować,
można się samemu postrzelić. Niech strzelbę wezmie któryś z ogrodników. Obydwie lufy są
naładowane, więc w razie czego na każdego z nich wypadnie po strzale. Ja zaś biorę sztylety
pokonanych opryszków. Można nimi od biedy zabić czterech wrogów.
Spełniono życzenie don Alimpa, po czym Sternau poszedł z hrabianką do zamku. Prosił ją,
żeby sama opowiedziała hrabiemu o wypadku. Bał się, że wiadomość ta przekazana przez
kogo innego wpłynie ujemnie na stan zdrowia chorego. Posławszy ludzi na miejsce, na któ-
rym pozostał Alimpo wraz z ogrodnikami, zmierzał do swego pokoju, by zrobić sobie opatru-
nek.
Na schodach spotkał panią Clarisę. Zobaczywszy przewiązane ramię doktora, zapytała:
Co się panu stało, doktorze?
Zdumiał się, że osoba, która ignorowała go od dnia jego przybycia na zamek, raczyła się
odezwać. Mimo to odparł grzecznie:
Jestem ranny.
Ranny? Czy to możliwe? Kto pana zranił?
Nieznani sprawcy. Chcieli mnie zamordować.
Zwięta Laureto, a więc nie jest się pewnym życia nawet na zamku Rodrigandów! Powie-
dział pan, że sprawcy są nieznani. Czy widział ich ktoś oprócz pana?
Tak, rządca Alimpo i dwaj pomocnicy ogrodnika.
Uciekli?
Jeden na pewno, ale trzech zabiłem, czwartego zaś ujęliśmy. Rządca przyprowadzi go
wkrótce.
Clarisa zbladła. Drżąc na całym ciele, powiedziała niepewnym głosem:
To przerażające! Planowane morderstwo! Oby Bóg pomógł wykryć zbrodniarzy i ukarać
winnych. Czuję się tak słabo, że muszę zrezygnować ze spaceru, który właśnie miałam odbyć.
Czy mogę pani służyć ramieniem i odprowadzić do mieszkania? spytał Sternau.
Skinęła głową. Lęk, że cała sprawa wyjdzie na jaw, odebrał jej wszystkie siły, Sternau od-
prowadził ją do drzwi i pożegnał ukłonem. Był zadowolony, że się pozbył tej starej bigotki,
do której czuł dziwną niechęć.
W swoim pokoju Clarisa bezsilnie padła na kanapę. Po chwili poleciła służącej, żeby na-
tychmiast poprosiła notariusza Corteja.
Posłałaś po mnie. Co masz aż tak pilnego? spytał wchodząc.
Stało się nieszczęście, wielkie nieszczęście! zawołała. Nie wiem wprost, jak ci o tym
powiedzieć.
Zwyczajnie, bez ogródek zachęcał, nie spodziewając się niczego złego.
Stało się coś strasznego, coś, co może nas diabelnie drogo kosztować!
Mówże wreszcie zamiast rozpaczać! No, szybko!
Dziś w parku urządzono zasadzkę na doktora Sternaua...
Drapieżna twarz notariusza rozjaśniła się uśmiechem. Pewny, że plan jego się udał, powie-
dział spokojnie:
I co z tego? Nie widzę w tym żadnego nieszczęścia. Kto ci powiedział o napadzie?
W tym właśnie sęk! O Boże, o Boże! Co my poczniemy?
Przestań już jęczeć, do diabła! Więc kto ci powiedział?
Sam Sternau!
49
Cortejo skoczył jak oparzony.
Sternau? To niemożliwe!
A jednak to prawda. Tak mnie to przeraziło, że pozwoliłam, by ten wstrętny przybłęda
odprowadził mnie do mieszkania.
Więc nic mu się nie stało?
Jest tylko lekko ranny w ramię.
Będę musiał nauczyć tych łajdaków, jak obchodzić się ze sztyletem.
Przyjdzie ci to niełatwo, bo trzech Sternau zabił, czwartego zaś ujął
Psiakrew! zaklął Gasparino. Umarli nie przemówią, ale ten jeden...
Czy może cię zdradzić?
Oczywiście. Widzieli mnie przecież wszyscy, rozmawiałem z nimi.
Byłeś nieostrożny. Biada nam!
Daj pokój krzykom i lamentom! Trzeba pomyśleć o wyjściu z tej okropnej sytuacji.
Jedynym wyjściem będzie uwolnić jeńca.
Otóż to. Ale z tym trzeba poczekać na odpowiedni moment, a kto wie, czy ten człowiek
będzie milczał do tego czasu. Komisja sądowa nie może przybyć wcześniej niż jutro, jeniec
pozostanie więc przez dzisiejszą noc na zamku. Będziemy musieli uwolnić go w nocy. %7łeby
się tylko przedtem nie wygadał.
Trzeba mu dać jakiś znak.
Masz rację. Zupełnie straciłem głowę. Pójdę do parku, może coś da się zrobić. Ale to si-
łacz z tego Sternaua. Z czterema się uporał! Można go będzie sprzątnąć tylko podstępem.
Masz już gotowy plan?
Jeszcze nie.
W każdym razie Sternau musi umrzeć.
Ja też tak uważam. No, a teraz idę do parku.
Zebrała się tam większość mieszkańców zamku, poruszona wypadkiem, jaki się nigdy
jeszcze w Rodrigandzie nie zdarzył. Cortejo miał szczęście. W tym momencie, gdy podcho-
dził do miejsca napadu, jeńca odtransportowywano do zamku. Odzyskał już przytomność.
Był to ten sam człowiek, z którym notariusz rozmawiał przed zamachem. Oczy ich spotkały
się na chwilę. Cortejo położył palec na ustach, rozbójnik odpowiedział skinieniem głowy.
Usłyszawszy o zamachu na gościa, hrabia zdenerwował się bardzo. Roseta z wielkim tru-
dem zdołała go uspokoić. Polecił, aby śledztwo w tej sprawie przeprowadzono z największą
skrupulatnością.
Trzej lekarze, domyślając się sprawcy zbrodni, odjechali wieczorem. Ponieważ zamach się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl