[ Pobierz całość w formacie PDF ]momencie zauważył latarkę, którą zaciskała w drugiej ręce: latarka błyskała cały czas
włączona, a jej światło tańczyło dokładnie przed nimi doskonale wskazując Sławkowi i jego
bandzie kierunek ich ucieczki. Dopiero teraz uzmysłowił sobie jak bardzo sam musi być
przerażony, skoro do tej pory tego nie dostrzegł.
- Helena! - krzyknął.
Nie przerywając biegu, z piersiami podanymi do przodu niczym zderzaki
wyścigowej limuzyny, z blond włosami ciągnącymi się za nią jak sieć za trawlerem,
trzymając się kurczowo jego ręki, Helena spojrzała z ukosa na Jessiego.
- Latarka!
Nie zrozumiała o co mu chodzi.
- Wyrzuć latarkę!
Dziewczyna podniosła do góry dłoń z latarką, zwalniając tempo ucieczki i tym
samym zmuszając i jego do przyhamowania biegu, popatrzyła ze zdziwieniem na trzymany
przyrząd i dopiero po chwili zorientowała się, co Jessie miał na myśli. Bez namysłu cisnęła
latarkę w prawo, jakby, w tym właśnie momencie nagle zaczęła ją parzyć, snop światła
wykręcił zwariowanego młyńca niczym lanca baśniowego rycerza odcinająca kromki
ciemności z bochenka nocy, po czym oświetlił z bliska jakiś nagrobek, zadrżał i zgasł.
Ponownie nabrali szybkości, pędząc co tchu w piersiach po zdradziecko wilgotnej
murawie cmentarza.
A jednak zza pleców ciągle dobiegał ich łopot skrzydeł i jeżące włos na głowie piski
wielu maleńkich stworzeń - nietoperzy.
W przodzie Brutus zatrzymał się gwałtownie z długim ogonem uniesionym do góry,
ze szpiczastymi uszami nastawionymi czujnie do przodu, ze zjeżoną sierścią.
W kilka sekund znalezli się obok niego.
- Co jest? - wysapał Jessie. Serce w piersi waliło mu tak głośno, że ledwie sam siebie
słyszał.
- Czarownik - warknął ochryple pies.
- Gdzie?
Brutus pokazał czubkiem swego pyska.
Czarownik był stary, dość wysoki i chudy jak tyczka; stał dokładnie na wprost
głównej bramy cmentarza z wyciągniętymi przed siebie rękami i rozczapierzonymi palcami
jakby właśnie miał rzucić urok albo zaklęcie, a długa kędzierzawa broda sięgająca mu niemal
do pasa falowała lekko w podmuchach nocnej bryzy. Otaczała go kula niezwykłego
kobaltowo niebieskiego światła, które zdawało się wydobywać z niego samego.
Ubrany był w długie czarne szaty udekorowane szkarłatnymi półksiężycami i
srebrnymi gwiazdami. Na głowie miał szpiczasty kapelusz tego samego koloru i w te same
wzory.
- On jest niebezpieczny dla nas wszystkich - warknął Brutus. - Na was dwoje mógłby
rzucić jakiś urok a mnie - gdyby chciał i gdyby miał w nosie prawo - mógłby unicestwić. -
Najwyrazniej brytanowi stanął w pamięci sposób w jaki potraktował kilka zaledwie godzin
wcześniej Zeke Kanastorousa i chyba teraz zaczął tego odrobinę żałować.
No to nie wychodzimy główną bramą - powiedział Jessie.
- Wszystko jedno którędy, ale wychodzimy, i to, cholera szybko! -zawołała Helena
zwracając ich uwagę z powrotem na alejkę, którą właśnie przybiegli. - Sławek dopadnie nas
lada chwila!
I tak się też stało.
Z ciemności za ich plecami wyprysnęło stadko piszczących nietoperzy - małych,
ruchliwych cieni, które błyskawicznie przekształciły się w na wpół bezpostaciowe stwory z
ogromnymi skrzydłami stanowiące znacznie większe zagrożenie niż ich poprzednie drobne
wcielenie. Ich ciemne, pomarszczone twarze, niegdyś ściągnięte i występne, rozdęły się
gwałtownie, zrobiły najpierw żółte, a potem białe, śmiertelnie białe jak nadmuchiwane balony
tracące swą głęboką barwę. Szpony zmieniły im się w ręce, ludzkie ręce z drapieżnymi
paznokciami migocącymi odbitym światłem księżyca. Na koniec kościste nogi wydłużyły im
się do ziemi i przeobrażenie w ludzką postać zostało zakończone.
W powietrzu zawirował tuman zimnej mgły, jakby wessany przez wampiry, a Helena
przysunęła się bliżej Jessiego.
- Tędy! - zawołał Jessie.
Odwrócił się i przebiegł w kierunku dolinki z której wypłynęła mgła, między dwa krągłe
pagórki, na których znajdowała się większość maseńskich grobów.
- Ale tam jest za ciemno! - zaprotestowała Helena, biegnąc o pół kroku za Jessiem i z
każdym oddechem wyrzucając przed siebie obłoczki pary.
- Wiem - odkrzyknął Jessie.
Mgła stawała się coraz gęstsza i już po kilku chwilach otuliła ich szczelnie
nieprzeniknionym kłębem waty.
- A wampiry widzą lepiej niż wy - dodał Brutus - zwłaszcza w ciemności.
- Wiem - powtórzył Jessie.
We mgle za ich plecami ponownie rozległy się piski nietoperzy - wampiry znów
wzbiły się w powietrze.
- Ale jeżeli się pośpieszymy - ciągnął detektyw - to może uda nam się dopaść tylnej
bramy. Może jej nie obstawili.
Pobożne życzenie - warknął Brutus, ale powstrzymał się od dalszych sarkastycznych
uwag. Pomknął do przodu w nieprzeniknioną ciemność i zimną mgłę, która pokryła granitowe
nagrobki jak śmiertelny całun.
koniec rozdziału jedenastego, cdn.
12
Groby wyłaniały się z mgły jak zepsute zęby żujące owocową landrynkę. Jessie i
Helena nadal kurczowo trzymając się za ręce, uskakiwali na prawo i lewo, by ominąć
pojawiające się przeszkody, ślizgając się przy tym niebezpiecznie na zdradliwie mokrej
trawie. Nie słyszeli już za sobą pisków i nieludzkich wrzasków wampirów-nietoperzy, lecz
pewnie tylko dlatego, że ich własne oddechy stały się tak głośne, iż skutecznie głuszyły
wszystkie inne dzwięki nocy.
U podnóża pagórka po raz niewiadomo który zaryli piętami, by nie wpaść na rząd
kamiennych płyt wyłaniających się znienacka wprost przed nimi i wtedy Helena powiedziała:
- Jessie, poczekaj.
- O co chodzi?
- Muszę odpocząć.
- Tak właśnie myślałem - odezwał się Brutus, majacząc w płynnej, gęstej jak syrop mgle,
w której tylko jego oczy były wyraznie widoczne, płonąc w ciemności niczym dwie kałuże
fluoryzującej krwi. - Znalazłem tu niedaleko kilka wielkich płyt pamiątkowych. Powinny was
zabezpieczyć przed wypatrzeniem z powietrza.
- Jesteś cudowny - westchnęła Helena.
- Wiem - odparł ogar.
Odwrócił się i poprowadził ich na drugą stronę dolinki, do miejsca gdzie wznosiła
się grupa siedmiostopowych nagrobków i ponad-naturalnej wielkości rzezb rzucających, na
smoliste ściany nocy - cienie, jeszcze o ton ciemniejsze.
Helena podeszła do największego pomnika pokrytego głęboko kutymi maseńskimi
literami i ciężko się o niego oparła. Pochyliła się do przodu i z grymasem bólu zaczęła
rozmasowywać sforsowane uda.
- Nie dość że będę miała potężne bicepsy od rozkopywania tamtego pustego grobu -
stwierdziła - to jeszcze od tego pieprzonego biegania w kółko, porobią mi się muskuły i
żylaki na nogach.
- I tak cię będziemy kochać - zapewnił Jessie.
- Lubię kobiety z krzepą - dodał Brutus.
Wysoko w górze, poza zasięgiem wzroku, ciszę nocy rozdarło zwierzęce
zawodzenie. Spadło ono na pokryty całunem mgły cmentarz jak sygnał precyzyjnie
obrobionego, maleńkiego srebrnego rogu.
- Przelecieli prosto nad nami - mruknął Brutus.
- Tym razem się udało - szepnął Jessie. - Ale nie na długo.
Helena wyprostowała się i odeszła kilka kroków od granitowej rzezby,
przytrzymując każdą ręką jeden ze swoich pośladków jakby wypróbowywała nowy sposób
chodzenia i nie była pewna, czy pozostaną na swoim miejscu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl