[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stracił dystansu. Niech tam sobie plecie, co chce. I raptem ogarnął mnie strach. Przypomniał mi się ten zimny,
szyderczy głos... "Twoja żona, córka i ty". Cały czas to we mnie tkwiło, ta potworna grozba, i zrozumiałem, że
to dlatego mój umysł wpadł w tę ogłupiającą panikę i wyrzucał z siebie strzępki rozkojarzone. Rozejrzałem
się w trwodze i zobaczyłem przy placu Na Rozdrożu budkę telefoniczną. Pobiegłem tam co tchu. Ogarnęła
mnie rozpacz, że telefon się nie odezwie. Nigdy więcej się nie odezwie. Trzęsącymi się palcami wykręciłem
numer. I nie mogłem uwierzyć, tak byłem zaskoczony, gdy usłyszałem znajome "halo".
- To ja - wykrztusiłem.
- Krzysiek! Gdzie ty się podziewasz? Obiad wystygł. Czekałam do tej pory na ciebie.
- Nic ci się nie stało? Nic ci nie jest?
- A co mi się miało stać? Głodna jestem i zła.
- A Jo? - pytałem w niepokoju.
- Jo siedzi w domu i gra na gitarze.
- Pamiętaj, nie otwieraj nikomu, aż ja wrócę. Obiecaj mi, że pod żadnym pozorem nikomu nie otworzysz
drzwi.
- Przestań się wygłupiać. Co ty do tej pory robisz w mieście?
- Miałem bardzo ciężki dzień.
- Czy ty wiesz, że dochodzi siódma?
- Paskudny dzień. Chciała mnie otruć.
- Co?
- Otruć mnie chciała.
- O czym ty mówisz?
- Mówię, że chciała mnie otruć.
- Kto chciał cię otruć?...
- Jedna taka. Barmanka.
- Piłeś... Piłeś i bredzisz.
- Kropelkę.
- Twoje kropelki do rozpaczy człowieka mogą doprowadzić. A ja czekałam jak głupia... A mój mąż
tymczasem pił i zalecał się do barmanki. Mam tego dość. Rób sobie, co chcesz... - i odłożyła słuchawkę.
- Poczekaj! - wołałem. - Nic nie rozumiesz! Poczekaj!...
Lecz przyszło mi na myśl, że przez telefon nie potrafię tego wyjaśnić. Zrobię to w cztery oczy. Opowiem jej
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 98 z 142
wszystko, o nieudanych zamachach na moje życie na schodach Górnośląskiej i na skrzyżowaniu Alej, o
aniołach centurionach, o kolejarzu szatanie, o trwogach, jakie przeżyłem, wszystko, wszystko. Zawsze starała
się i potrafiła mnie zrozumieć. Miałem w niej prawdziwego przyjaciela.
W domu na razie wszystko w porządku, ale to znaczy, że nie zdążyli jeszcze wykonać swoich zamiarów. Oni
pewnie używają określenia "zlikwidować". Poleca się zlikwidować Krzysztofa B. i jego rodzinę. Niechaj
spróbują. Pewnie, że się boję, ale boję się na tyle, że mi to dodaje odwagi. Jeśli mają pistolety laserowe... Ale
nie ma takich pistoletów. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek ich używał. Niechby mieli Bóg wie co, choć dusza
we mnie cierpnie, znajdę dość determinacji, żeby im się przeciwstawić. Tylko muszę się spieszyć, każda
minuta ma swoją wagę, bo nuż czyhają w pobliżu mojego mieszkania. Dobrze, że ostrzegłem żonę, aby
nikomu nie otwierała drzwi. Jak najszybciej muszę być w domu. I choć pośpiech mnie gnał, nie przyszło mi
na myśl, żeby wskoczyć w autobus albo złapać taksówkę, tylko szedłem szybkim krokiem aleją Szucha.
Rozsądek, rozwaga i zimna kalkulacja, to najlepiej świadczyło o mnie, że potrafię nie stracić głowy w
chwilach zagrożenia. I tylko to dodawało mi otuch. Skupiłem się, przyczaiłem w samym sobie i taki
przyczajony szedłem śledząc bacznie, co się wokół mnie dzieje.
Lecz aleja Szucha była pusta o tej porze i mało kto tędy przechodził. Minąłem dawne kazamaty gestapo
zachowane w podziemiach, gdzie teraz było muzeum i świeciła czerwona lampka, znicz. Grube mury tłumiły
każdy jęk. Ilu tu ludzi zakatowano? Zdejmowałem beret przechodząc tamtędy. Nie miałem już natłoku myśli,
karkołomnej galopady, mój umysł skupił się na jednym - na czyhającym zagrożeniu. Miałem do czynienia z
nieobliczalną, fatalną i tajemną siłą. Ale przez to nie mniej rzeczywistą. Obecną i wyczuwalną choćby w
powietrzu, które mnie otaczało. W lęku, który we mnie wywoływała, powodującym to okropne zasychanie w
ustach. Obawę, że stanie się coś potwornego, czemu zapobiec nie zdołam. Miałem do czynienia ze
sprzysiężeniem, którego tajników, choćbym roił Bóg wie co, poznać nie potrafię. Siła tego sprzysiężenia była
tak wielka, aż niewymierna, i tak niepospolicie złowroga, że mogła budzić tylko paniczny lęk. I robiłem
wszystko, co w mojej mocy, aby nie ulec panice.
Lecz jeśli zemsta, to - za co? To był ciemny punkt, ale takich ciemnych punktów w tej historii było znacznie
więcej. I dlatego - niepojęte - budziły grozę. Najgorsze, że były tajemnicze, nie wyjaśnione, lecz wcale nie
znajdowały się poza zdrowym rozsądkiem. Stanowiły rzeczywistą i przerażającą grozbę. Musiałem mieć na
sumieniu coś, o czym sam nie wiem. ale im jest to wiadome, dla nich jest to jasne i oczywiste. Działałem tyle
lat, zadzierając z różnymi instytucjami i ludzmi, mogłem więc narazić się do tego stopnia, że chcą mnie
sprzątnąć. Miałem zawsze niebezpieczne poglądy i uważałem, iż za poglądy nie wolno nikogo prześladować,
ale to ja tak uważałem w swojej naiwności... Może już wiedzieli o moim ostatnim artykule, który czekał na
druk w redakcji, pisałem w nim o poszanowaniu słowa, ale to był pretekst, bo artykuł roił się od zjadliwych
aluzji do wierutnej głupoty możnych tego świata. I doigrałem się. Przebrała się miarka. nosił wilk razy kilka,
ponieśli i wilka. Cóż z tego, że uważałem, iż spełniam służbę społeczną. Inni też tak uważali i zupełnie
inaczej pojmowali tę służbę. Musiałem im paskudnie zawadzać. Pogrzebią wraz ze mną wiele nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)