[ Pobierz całość w formacie PDF ]świetnie zachowana, bo najpierw przejęli ją Rzymianie, a potem chrześcijanie zamienili
ją w swoją świątynię.
- Czyli teraz to kościół?
- Z tego co wiem, nigdy nie odprawiano tam nabożeństw. Ale Maria mówi, że ko-
chankowie wciąż składają tam kwiaty w nadziei, że bogini zapewni im szczęście.
Ofiara dla bogini miłości. Może warto spróbować, pomyślała Rosie.
- Chętnie ją obejrzę - zgodziła się.
- To chodzmy - powiedział Gerd.
Jacht okazał się niewielki, do obsługi wystarczyły dwie osoby. Ku zaskoczeniu
Rosie nie był przesadnie luksusowy. W salonie znajdował się niewielki stolik i wygodne
miejsca, do siedzenia. Kolejne drzwi prowadziły do pomieszczenia, gdzie, jak podejrze-
wała Rosie, znajdowało się łóżko.
- Tutaj chyba nie potrzebujesz ochrony? - zapytała, gdy przypomniał jej się milczą-
cy mężczyzna, który pilnował jego bezpieczeństwa, gdy jechali razem na kolację w stoli-
cy.
Spojrzał na nią poważnie.
- Nie, tu nie - odparł.
- Cieszę się - powiedziała radośnie. - Dziwnie się czułam wtedy w aucie. Rozma-
wialiśmy ze sobą, zupełnie ich ignorując. Wiem, że to może śmieszne, ale choć moja
matka przywiązuje dużą wagę do odpowiedniego zachowania, nigdy nie mówiła mi, co
jest właściwe w obecności ochroniarzy.
R
L
T
- To bardzo proste, Rosemary. Wystarczy pozwolić im wykonywać swoją pracę. I
tyle. Podaj mi moje okulary przeciwsłoneczne, położyłem je chyba na stole - powiedział,
stawiając żagiel.
Rosie obejrzała jeszcze raz dokładnie jego niewielki jacht. Zaintrygowało ją, że
Gerd, który stworzył własną światową korporację, i to jeszcze przed trzydziestką, wybrał
właśnie taki jacht zamiast czegoś potężnego i wystawnego. Podzieliła się z nim swoimi
wątpliwościami, ale on tylko wzruszył ramionami.
- Lubię żeglować - powiedział, jakby to wszystko tłumaczyło.
Rosie uznała, że najwyrazniej ważny jest dla niego fizyczny wysiłek, kontrolowa-
nie lin i żagli, wyścigi z wiatrem i falami wzdłuż skalistego wybrzeża.
- Mogę ci pomóc - zaproponowała w pewnej chwili, wybierając mocno szot.
Przyglądał jej się, jak wybierała linę, aż żagiel przestał łopotać.
- Dzięki - powiedział. - Ale nie musisz tego robić. Do prowadzenia tego jachtu wy-
starczy jedna osoba.
Co znaczyło, że chciał żeglować sam.
A może inne kobiety, które przede mną zabierał do świątyni bogini miłości, nie
znały się na żeglowaniu, pomyślała Rosie prozaicznie. Zabolało ją to, ale postanowiła
zignorować to uczucie.
Carpe diem - to było jej nowe motto. Nie zamierzała przejmować się tym, co było
wcześniej, ani martwić tym, co miało dopiero nastąpić.
Nawet jeżeli oznaczałoby to, że w jej życiu pojawi się ryzyko i niebezpieczeństwo.
Przez lata żyłam rozsądnie, pomyślała. I co mi to dało poza pustką?
R
L
T
ROZDZIAA SZÓSTY
Zwiątynia była przepiękna. Idealne proporcje i elegancka prosta konstrukcja dwa
tysiące lat temu musiały być równie zachwycające, jak obecnie.
- Jest niesamowita - powiedziała Rosie, siedząc na dziobie jachtu.
Wiatr rozwiewał jej bujne loki. Gerd pomyślał, że sama wygląda jak Afrodyta.
Tak bardzo pragnął bliskości jej ciała. Czyżby bogini stroiła sobie z nich żarty?
- Zbudowano świątynię w tym miejscu, bo Afrodyta narodziła się z morskiej piany
- powiedział, próbując zapanować nad swoim pożądaniem.
- Z całą pewnością roztacza się stamtąd niesamowity widok. Możemy się tam
wspiąć?
- Jeżeli masz dość siły - powiedział z troską w głosie.
- Nie wiem tylko, czy mam odpowiednie buty - zmartwiła się Rosie.
Gerd z zachwytem przyjrzał się jej drobnym stopom.
- Dasz sobie radę - powiedział krzepiąco.
Zcieżka prowadziła stromo pod górę, ale na szczęście ocieniały ją srebrzyste liście
starych drzew oliwnych.
- Jeżeli wolisz, możemy przyjechać tu autem z drugiej strony - powiedział, zanim
zaczęli się wspinać.
- Nie - odparła, rozbawiona. - Zakładam, że jeżeli się zmęczę, wezmiesz mnie na
ręce i zaniesiesz na górę. Choć może oczekuję od ciebie zbyt wiele.
- To będzie przyjemność - powiedział rozmarzony.
Rosie rzuciła mu czułe spojrzenie przez ramię.
- Nie martw się, nie spadnę ani nie zemdleję. Nie musisz iść tuż za mną. W domu
często chodzę na długie spacery.
- Myślałaś kiedykolwiek, żeby wyjechać na stałe z Nowej Zelandii? - zapytał.
- Jeżeli będę miała wystarczająco dobry powód, czemu nie? - odparła. - Ale dobrze
mi tam. Uwielbiam Auckland.
Bo tam mieszka Kelt, pomyślał Gerd.
R
L
T
Wkrótce Rosie z zachwytem oglądała kremowobiałą, kamienną świątynię. Gerd
starał się odpowiedzieć na wszystkie jej szczegółowe pytania. Cieszyła go jej ciekawość i
zadziwiały jej wszechstronne zainteresowania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl