[ Pobierz całość w formacie PDF ]za mnie chwyciła, zwłaszcza na widok głowy jednego pacholęcia lat może
siedemnastu, które nad miarę było piękne. Kazałem żołnierzom pogrześć
przystojnie ciała pod tym samym krzyżem i odtąd byłem już nie ten.
Z początku, bywało, myślałem sobie: sen mara! Ale przecie tkwił on mi w
pamięci i jakoby jestestwo całe coraz bardziej ogarniał. Nie śmiałem supo-
nować, żeby sam Pan ze mną gadał, bo jakom już rzekł nie czułem się
godnym, ale mogło być to, że sumienie, które się było czasu wojny przytaiło
w duszy jako Tatar w trawach, teraz ozwało się nagle wolę mi boską oznaj-
mując. Poszedłem do spowiedzi: ksiądz potwierdził to mniemanie. Jawna
(powiada) wola i przestroga Boża, słuchaj ich, bo będzie z tobą zle .
Odtąd począłem głosić miłość.
Ale towarzystwo i oficyjerowie śmieli mi się w oczy. A coś to (prawią)
ksiądz, żebyś nam nauki dawał? Małoż to owi psubratowie dyzgustów Bogu
naczynili, mało napalili kościołów, mało nahańbili krzyżów? Mamy się za to
w nich kochać? Słowem, nikt mnie nie słuchał.
Więc po beresteckiej wdziałem te oto szatki duchowne, aby z większą po-
wagą słowo i wolę bożą ogłaszać.
Od dwudziestu przeszło lat czynię to bez spoczynku. Już mi włosy pobie-
lały... Bóg miłościw nie ukarze mnie za to, że głos mój był dotychczas głosem
wołającego na puszczy.
Mości panowie, miłujcie nieprzyjaciół waszych, karzcie ich, jako ojciec ka-
rze, karćcie, jako brat starszy karci, inaczej gorze im, ale gorze i wam, gorze
całej Rzeczypospolitej!
78
LEGENDA %7łEGLARSKA
Był okręt, który zwał się Purpura , tak wielki i silny, że się nie bał wi-
chrów ani bałwanów, choćby najstraszniejszych.
I płynął ciągle z rozpiętymi żaglami, wspinał się na spiętrzone wały, kru-
szył potężną piersią podwodne haki, na których rozbijały się inne statki i
płynął w dal, z żaglami w słońcu, tak szybko, że aż piana warczała mu po
bokach, a za nim ciągnęła się szeroka i długa droga świetlista.
To pyszny statek! mówili żeglarze z innych okrętów. Rzekłbyś: lewia-
tan fale porze!
A czasem pytali załogę Purpury :
Hej, ludzie! dokąd jedziecie?
Dokąd wiatr żenie! odpowiadali majtkowie.
Ostrożnie! tam wiry i skały!
W odpowiedzi na przestrogę wiatr tylko odnosił słowa pieśni, tak szumnej
jak burza sama:
Wesoło płyńmy, wesoło!
Szczęśliwe było życie załogi na tym statku. Majtkowie, zaufani w jego
wielkość i dzielność, drwili z niebezpieczeństw. Sroga panowała karność na
innych okrętach, ale na Purpurze każdy robił, co chciał.
%7łycie tam było ustawicznym świętem. Szczęśliwie przebyte burze i pokru-
szone skały zwiększyły jeszcze zaufanie. Nie ma mówiono takich raf ni
takich burz, które by Purpurę" rozbić mogły. Niech huragan przewraca mo-
rze Purpura popłynie dalej.
I Purpura płynęła istotnie, dumna, wspaniała. Przechodziły lata całe a
ona nie tylko sama zdawała się być niezłomną, ale ratowała jeszcze inne
statki i przygarniała rozbitków na swój pokład.
Zlepa wiara w jej siłę zwiększała się z dniem każdym w sercach załogi. %7łe-
glarze zleniwieli w szczęściu i zapomnieli sztuki żeglarskiej.
Purpura" sama popłynie mówili.
Po co pracować, po co baczyć na statek, pilnować steru, masztów, żagli,
lin? Po co żyć w trudzie i pocie czoła, gdy statek, jak bóstwo nieśmiertelny?
Wesoło płyńmy, wesoło!
I płynęli jeszcze długie lata. Aż wreszcie z upływem czasu załoga zniewie-
ściała zupełnie, zaniedbała obowiązków i nikt nie wiedział, że statek począł
79
się psować. Słona woda przeżarła belki, potężne wiązania rozluzniły się, fale
poobdzierały burty, maszty popróchniały, a żagle zetliły się na powietrzu.
Wszelako głosy rozsądku poczęły się podnosić.
Strzeżcie się! mówili niektórzy majtkowie.
Nic to! płyniemy z falą! odpowiadała większość marynarzy.
Tymczasem pewnego razu wybuchła taka burza, jakiej dotychczas nie by-
wało na morzu. Wichry zmieszały ocean z chmurami w jeden piekielny za-
męt. Wstały słupy wodne, i leciały z hukiem na Purpurę , straszne, spie-
nione, wrzące. Dopadłszy statku wbiły go aż na dno morza, potem rzuciły ku
chmurom, potem zwaliły znów na dno. Pękły zwątlałe wiązania statku i na-
gle krzyk straszny rozległ się na pokładzie:
Purpura tonie!
I Purpura tonęła naprawdę, a załoga, odwykła od trudów i żeglugi, nie
wiedziała, jak ją ratować!
Lecz po pierwszej chwili przerażenia wściekłość zawrzała w sercach, bo
kochali jednak swój statek ci marynarze.
Więc zerwali się wszyscy i poczęli bić z dział do wichrów i fal spienionych,
a potem chwyciwszy, co kto miał pod ręką, poczęli chłostać morze, które
chciało zatopić Purpurę .
Wspaniała była walka tej rozpaczy ludzkiej z tym żywiołem. Lecz fale były
silniejsze od żeglarzy. Działa zalane umilkły. Olbrzymie wiry porwały wielu
walczących i uniosły w odmęt wodny. Załoga zmniejszała się z każdą chwilą
ale walczyła jeszcze. Zalani, na wpół oślepli, pokryci górą pian, żeglarze
walczyli do upadłego.
Chwilami sił im brakło, ale po krótkim spoczynku znów zrywali się do
walki.
Na koniec ręce im opadły. Poczuli, że śmierć nadchodzi.
I nastała chwila głuchej rozpaczy. I poglądali na się ci żeglarze jak obłą-
kani.
Wtem te same głosy, które poprzednio ostrzegały już o niebezpieczeństwie,
podniosły się znowu, silniejsze, tak silne, że ryk fal nie mógł ich zagłuszyć.
Głosy te mówiły:
O, zaślepieni! Nie z dział wam bić do burzy, nie fale chłostać, ale statek
naprawiać! Zstąpcie na dno. Tam pracujcie. Purpura jeszcze nie zginęła!
Na owe słowa drgnęli ci na wpół umarli i rzucili się wszyscy na spód i roz-
poczęli pracę od spodu.
I pracowali od rana do nocy, w trudzie i pocie czoła, chcąc dawną bez-
czynność i zaślepienie wynagrodzić...
80
H.K.T.
BAJKA
Leci sobie drapieżny sęp, leci, leci, wreszcie siada wśród skał przy sokolim
gniezdzie i poczyna krakać na sokoła:
W imieniu moich praw, słuchaj mnie!
Czego chcesz? pyta sokół.
Chcę cię zabić i pożreć powiada sęp.
A cóż ci po mojej zgubie?
Co za głupie pytanie i co za brak wykształcenia! Ciasno mi jest w ro-
dzinnym gniezdzie, więc chcę zabrać twoje, abym miał gdzie umieścić moich
młodszych synów; po wtóre, mam swoją sępią politykę, której twoje istnienie
zawadza; a po trzecie, kraczesz innym głosem niż ja i, nie kochasz mnie.
Co do mego głosu, odzywam się takim, jaki mi Bóg dał, a co do mych
uczuć, za cóż ja mam cię kochać?
Mniejsza o to. Wiem tylko, że mam prawo zabić i pożreć każdego, kto
mnie nie kocha.
Więc gdybym cię kochał, nie zabijałbyś mnie?
Ach! rzecze sęp gdybyś mnie kochał, oddałbyś mi dobrowolnie swoje
gniazdo, a również dobrowolnie dałbyś mi się pożreć, aby moja osoba mogła
nieco zaokrąglić się i utyć.
W każdym razie nie uniknąłbym zguby?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkajaszek.htw.pl