[ Pobierz całość w formacie PDF ]

karz. Ale on mnie bardzo prosi, żebym tego nie robił. Dlaczego? Bo mnie prosi. Dlaczego? 
Pobędziesz ze mną, Tram? Ja miałem upływ krwi i jestem słaby. Nie wyjedziesz? I pobę-
dziesz ze mną, tak?
 Ależ naturalnie  przyrzekam wzruszony.
62
I jeszcze jedna prośba Kostka. %7łebym dziś go nie zmuszał do jedzenia. On nie może
wprost myśleć o jedzeniu. Gdzieś tu śmierdzi. Ale co? Jajecznica, prosi, żebym wyniósł. I
niech stryj Fryderyk sobie idzie.  A pamiętasz  uśmiecha się blado Szkuderlak  nasz poje-
dynek na cegły? Zaprószyłeś mi wtedy oczy. Inaczej byś nie zwyciężył.  To pamiętam, a
jakże, nawet dziś przypominałem sobie. Nie pamiętam Krysi Dańskiej, ale gruzy, pojedynek,
potem wino, szczegółowo...  Kostek zamyka oczy.
 On się nie nadaje  rzęzi stryj Fryderyk.
 Odprowadzę pana do przystanku.
 Nie nadaje się, nie nadaje się  bełkoce w złości stryj Fryderyk, ale pozwala się wypro-
wadzić, obdarza mnie ciepłym oddechem, ohyda, można się porzygać. Teraz cała paczka ta-
bletek nie wypędzi z mojej głowy bólu. Kilometry białych tkanin przepojonych zimną wodą i
łagodną wonią octu. Kilogramy cytryn! Tabuny świeżego powietrza! Oszroniony gliniany
dzban z kojącym muślinowym tańcem mleka; baletnice mroznego mleka, może to, może to by
pomogło...  Ale dlasiego?  sepleni.  Lasiego mnie prowadzicie? Wy? Czy ja się narazi-
łem? Panu się  owo  panu z pijackim patosem  naraziłem? A może wszystko jest nie tak,
jak trzeba?  Wszystko jest tak, panie Fryderyku. Wróci pan do domu i...  A może ja nie po
tej stronie walczyłem?  zatrzymuje się z tak zaskakującą w tym przegniłym rusztowaniu siłą,
że tracę równowagę, chwytam go za kołnierz i dostaję w twarz nową porcję wstrętnego odoru.
Tego już za wiele. Nie pomogą oceany zimnej wody z octem. Choćbym się miał w nich uto-
pić  głowa będzie bolała na dnie. Wszystkie ryby wokół mnie będą bolały tym samym bó-
lem.
 A może?...  stryj Fryderyk, który dostał ode mnie pięścią w kark, niech się cieszy, że
tylko pięścią w kark, bo zalewa mnie biała gorączka i za chwilę będę gryzł, będę kopał,
chwycę gnoja i będę tłukł głową w latarnię, bił w pysk, w żołądek, w jaja, niech się strzeże, ja
mam tego dość!... Stryj Fryderyk zbiera myśli, bełkoce:  Może się nie nadaję? Nie nadaję
się? A?
I ten jego przepastny, łzawy wzrok, to spojrzenie śmietnika, te wyziewy oczu, których się
boję. Którym nie mogę nie współczuć. Byłbym przed chwilą go rozdarł, zmiażdżył, ale nie
mogę nie bać się tych oczu i nie umiem im nie współczuć. Czekam w bramie, czy nie zawró-
ci. Nie, brnie dalej. Przed siebie. On dobrnie do domu, na pewno. On ma własne, jemu tylko
wiadome szlaki powrotów do domu.
 
Pierwsze strony brulionu Mawki, które czytam z wysiłkiem, każde zdanie po dwa razy,
między zimnymi łykami kawy zbożowej w kuchni Kostka, nasłuchując, czy mnie Kostek nie
woła, śpi spokojnie, zawierają przesłanie do  przygodnego czytelnika , przed którym  to
przekleństwo  przygodnego czytelnika przyjmuje bez buntu, zresztą każdy czytelnik jest
przygodnym  nie uda się tych notatek nigdzie ukryć, zawsze wpadną w czyjeś ręce, czy po-
łoży je na dnie skrzyni z rzezbionego dębu, czy będzie chciał  wszyć w siebie , pod pod-
szewkę marynarki, za pazuchę i przenieść przez życie jak skradzione zielone jabłko.
Nie jest wszakże kradzieżą jego smutna opowieść, bo nie można okraść siebie, a on pisze o
sobie. Z wielu znanych mu spraw z ogromnego terenu, który poznał (z  połowy Szczecina ),
wybrał to, co dotyczy bezpośrednio jego. Nie wie jednak, czy to jest gorsze, niż pisanie o ży-
ciu innych ludzi. Może być posądzony o zarozumialstwo. (Inne sądy krytyczne  przygodnego
czytelnika nie są w stanie go zmartwić. Wolno szydzić z jego błędów stylistycznych. Wolno
upstrzyć cały brulion czerwonymi dopiskami, jakimiś  sic! czy  ejże? , łatwo wykryć w
jego smutnej opowieści schemat. Mawka wie, że jest  słaby w piórze . Pracuje na lichym
warsztacie, w którym stół się rozpada od uderzeń, w którym młotek wyskakuje z trzonka i
bije go w palce, a imadło ma przetarty gwint, pilnik jest gładki jak papier.) Nie zarzutów
63
warsztatowych obawia się Mawka. Nie gramatyki opisowej. On drży na myśl ( ja drżę na
myśl , napisał), że czytelnik zapyta go  jakim prawem? Jakim prawem uważa swój ból za
silniejszy od innych? (To jest tak, jakby ktoś, dobrze wiedząc, że ciało każdego człowieka
zawiera porcyjkę metalu, własny metal uważał za najszlachetniejszy.)  Poszedłem na kom-
promis  pisze Mawka   Postanowiłem szereg faktów przeinaczyć. Ta opowieść jest o mnie
i  jednocześnie  nie o mnie. Uczucia są moje  przygody zmyślone. Nikogo nie okradłem z
jego uczuć, ale też każdy ma szansę rozpoznania w moich troskach  własnych trosk . (Mu-
siał być dumny z tej konkluzji. Zdanie to ma litery pogrubione, cieniowane żółtą kredką.)
Bohaterem opowieści jest inkasent Maurycy Mawczyna.
Każdego dnia o szóstej dziesięć w jego oknie na poddaszu zapala się światło. Poznajemy
go w epizodzie, gdy po wyjściu z łazienki z kroplą krwi trzepocącą na szczęce (po goleniu,
brzytwą) karmi jajkiem szczeniaka, puszystego jak grzbiet morskiej fali. Szczeniakowi na
imię Adriatyk. O godzinie szóstej czterdzieści gaśnie światło w oknie na poddaszu. Dziesiątki
tysięcy ludzi zajmuje w tym samym czasie dziesiątki tysięcy metrów kwadratowych w tram-
wajach, na przystankach i w zakładach pracy. Kucharki w barach mlecznych  w kłębach pa-
ry  szurają drewniakami po cementowych posadzkach. Drewniaki ześlizgują się z ich go-
łych, mokrych nóg. Listonosze wytrzepują z mundurów całe doniczki kurzu zebranego z ulic.
Wychodzą z wąskich bram, by od nowa wchłaniać cząstki prószącego szarym ciałem miasta.
Zimne palce czarnowłosych pielęgniarek wylewają z nocników słoneczną urynę. Czarnowło-
se szorują mydłem pierścionki na długich palcach: O godzinie szóstej czterdzieści dwie inka-
sent wychodzi z domu, ubrany w stareńki garnitur, z tabliczką czekolady w czarnej teczce.
On, inkasent, na pierwszy rzut oka niczym się z szarego tłumu nie wyróżnia. (Tak jak w sza-
rej substancji mózgu nie odróżnisz komórki dwutysięcznej siódmej od pozostałych komórek.
Trzeba specjalnych narzędzi, niesłychanie precyzyjnej aparatury, by móc wskazać, że to wła-
śnie w komórce nr 2007 narodziła się genialna myśl, podczas gdy pozostałe komórki produ- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)