[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bywało, że i przyjeżdżał raz na kilka lat.
Młodszy o prawie dwadzieścia lat drugi syn Ernesta - ojciec Hermana - Egon,
został leśniczym grafa. Herman poszedł w jego ślady. Las stał się dla niego nie tylko
miejscem pracy, ale i największym umiłowaniem, prawdziwą życiową pasją. Kochał
ten las tak, jak kochał i swoją żonę, z którą miał syna - właśnie dziadka Jasia i
Małgosi.
W obrębie leśniczówki - na podwórzu, w ogrodzonym okólniku, a nawet i w
domu jak rok długi panował ożywiony ruch. Za ogrodzeniem z żerdzi pasły się sarny i
pochrząkiwał potężny odyniec, przyniesiony kiedyś z lasu ze złamaną nogą - był
wówczas maleńkim, pasiastym warchlakiem i można go było zmieścić w torbie. Po
podwórzu przechadzał się bocian - również odratowany w leśniczówce, na sągach
drewna wylegiwały się koty, domem zawładnęły psy. Ktoś, kto pierwszy raz zawitał
do leśniczówki, pewnie by się ich nie doliczył, bo choć były  zaledwie cztery: dwa
wyżły, wodołaz i jamnik, rzadko leżały gdzieś po kątach, lecz szwendały się z pokoju
do pokoju, wybiegały z domu - czasami oknem, czasami drzwiami, a potrafiły narobić
zamieszania za całą psiarnię...
Siedzieliśmy i słuchaliśmy opowieści pana Hermana pod potężnym klonem; w
ogrodzie bieliły się pierwsze jabłka - papierówki.
Pan Herman przyniósł ze sobą wyśmienitą nalewkę - bo nie uchodzi iść w
gości bez gościńca, jak zaznaczył - którą to z namaszczeniem i pomlaskiwaniem
raczył się ukontentowany nasz doktor, znawca nie tylko chorób, ale i wszelkich
nalewek spirytusowych na ziołach, które nazywał zdrowymi ingrediencjami homo
sapiens - czyli składnikami myślącego człowieka - bez których życie nie miałoby
blasku.
- Bo - tu zwrócił się do Zośki - czy Zosieńka Soplicówna nie jest właśnie tym
blaskiem młodości, blaskiem życia jako takiego? - zapytał nas filozoficznie, a
siostrzenica pana Tomasza tylko lekko spłonęła i sięgnęła szybko po szklaneczkę z
colÄ….
Pan Herman był wniebowzięty.
- Ma pan całkowitą rację - wyrecytował. - Jak dwoje moich prawnuczków !
Chodziło oczywiście o Jasia i Małgosię.
- To są - kontynuował pan Herman - najmilsze w świecie blizniaki! - No, to za
ich zdrowie - przypomniał się pan doktor.
Pito maleńkimi kieliszkami, wręcz naparstkami, aby - jak powiedział Kulwieć
- przyswoić organizmowi jak najlepsze składniki tej piołunówki.
Popatrzyłem na swego szefa. Również umoczył usta w tym naparstku i
powiedział rzeczowo:
- Arteraisia absinthium, czyli ulubiony absynt naszych zdziwaczałych
impresjonistów i postimpresjonistów.
- Czemu zdziwaczałych? - zaprzeczyłem. - To oni zniweczyli zrudziałe palety
akademików i poszli w kolorowy świat płócien, a za nimi następni, aż po kolorową
abstrakcjÄ™.
- Nie przeczę, nie przeczę - odpowiedział pan Tomasz. - Masz rację: po to jest
paleta z kolorami, aby ją wykorzystać. I ją wykorzystali. Stąd mamy nowe dzieje
malarstwa od połowy XIX stulecia. Ale również absynt niemało uczynił
spustoszenia...
- Co za dużo, to niezdrowo - odpowiedziałem. Nie piłem, więc byłem dumny z
tego i trochę dworowałem sobie z pozostałych.
- A lekarstwa pan nigdy nie pił? - zdziwił się doktor. - Wszak bez spirytusu nie
udałoby się wszelkich ingrediencji leczniczych zachować!
Wzruszyłem tylko ramionami; rzeczywiście byłem zdrowy jak przysłowiowy
koń, i to od dzieciństwa.
- To nie jest dziki absynt, ale specjalnie destylowany, kropelkami dodawany. A
ta nalewka - przechwalał się pradziadek Jasia i Małgosi - leczy znakomicie wszystkie
dolegliwości żołądkowe...
- Jak i duszę skołataną dzisiejszym wypadkiem - dokończył pan doktor.
I tu opowiedziano panu Hermanowi rannÄ… przygodÄ™ naszego lekarza.
Wysłuchawszy opowieści pan Herman rzekł:
- Ileż razy - tu wskazał palcem na siedzącą grzecznie siostrzenicę pana
Tomasza - ileż razy my chodzili z kolegami w te dziwne tunele i labirynty. Były po
pierwszej wojnie światowej jako kryte bunkry. Ale już przed wojną, kiedy Hitler
szykował się do napaści na Polskę, cały park ogrodzono wysokim płotem, ze nawet
szczur by siÄ™ nie przecisnÄ…Å‚. Tak, tak. Ówczesny graf von Bolck, inaczej zwany
Bielchem, był dość srogi dla okolicznych mieszkańców, a zwłaszcza podczas wojny,
gdyż zapisał się do partii hitlerowskiej NSDAP, zaś jego dwaj synowie, moi
rówieśnicy, no, może jeden był młodszy - zapisali się do Hitlerjugend, niemieckiej
organizacji młodzieżowej, i już żaden z nich nie był mi kompanem...
Tu pan Herman ciężko westchnął.
Mówił pięknym, zarchaizowanym nieco językiem, z ledwo uchwytnym,
twardym akcentem - naleciałością z niemieckiego, którym władał również biegle co
polszczyznÄ….
- Na czym to ja skończyłem? - zastanowił się po chwili milczenia.
- Jak synowie grafa zapisali się do Hitlerjugend - przypomniał pan Tomasz.
- Prawda. Otóż, jak wstąpili do tej hitlerowskiej młodzieżówki, również i mnie
namawiali, jako syna leśniczego. Ale jakoś od tego się wymigałem, nie zapisałem się.
Może dlatego, że ciężko zachorowałem na tyfus, ale medykamenty mego dziadka
znachora tu chyba pomogły, bo wyzdrowiałem...
- A nie mówiłem - wtrącił się żywo doktor. - Odpowiednie ingrediencje na
spirytusie podawane doustnie i wcierane - są niezastąpione. Doktor Kulwieć znowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtÄ…d nie uciekÅ‚)