[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie powiem, aby ta pogawędka była dla mnie miła. Magister inżynier Zegadło
reprezentował typ człowieka bezgranicznie wielbiącego technikę. Jego uwielbienie dla
techniki przypominało rodzaj kultu. Wszystko, co nie stanowiło techniki, wydawało się
inżynierowi Zegadle mało interesujące, ba, godne pogardy. Gdybym reprezentował
Muzeum Techniki, być może pan Zegadło widziałby we mnie jakąś wartość. Ponieważ
jednak nie miałem dyplomu inżyniera, tylko historyka sztuki, pan Zegadło traktował
mnie niemal jak nieszkodliwego wariata, który poświęca swój czas na nikomu
niepotrzebne i mało ważne sprawy.
Przedmiotem kultu inżyniera Zegadły były również samochody. Najmniejsza plamka
na karoserii była niemal plamą na jego honorze, każde zadrapanie na lakierze wozu
odczuwał boleśnie, jakby to zadrapano jego własne ciało. I takiemu to człowiekowi o
mało nie rozbiłem jego pięknego błękitnego opla. Teraz chyba rozumiecie istotę tej
sprawy?
Inżynier Zegadło najchętniej rozmawiał o samochodach. Własnych i cudzych, o ich
bolączkach i zaletach, o ich właściwościach i specyficznych potrzebach. Wydaje mi się,
że gdyby mu ktoś pokazał obraz van Gogha i pięknego taunusa, tylko taunus zdołałby go
zainteresować, aczkolwiek obraz van Gogha wart jest na rynku światowym sto, a może
więcej taunusów.
Inżynier Zegadło był jednak przystojnym trzydziestoletnim mężczyzną i obecność
panny Ali w jego oplu wydawała się uzasadniona. Panna Ala też chyba miała coś
wspólnego z techniką, skoro siedziała w straszliwym Asie. Widziałem jednak, jak z
ogromną ciekawością oglądała zabytki Fromborka. Osobiście nie cierpię ciasnoty
umysłowej w żadnej dziedzinie. Nie lubię humanistów, którzy nie uważają za godne
uwagi wiedzieć, czym różni się silnik czterosuwowy od dwusuwowego, i inżynierów
samochodowych, z którymi nie można porozmawiać o systemach filozoficznych. Mimo
ogromnej specjalizacji, której wymaga współczesny świat, nie wierzę, aby jakiś człowiek
specjalizujący się w jednej określonej dziedzinie mógł w niej mieć ogromne sukcesy,
jeśli nie będzie mieć otwartych oczu na pozostałe sprawy otaczającego go świata. Byłem
w willi wielkiego radzieckiego fizyka w Dubnej pod Moskwą i widziałem u niego
wspaniałą kolekcję obrazów współczesnych. O tych obrazach rozmawiał ze mną ów
fizyk z miłością i znawstwem. Znam pisarza, który potrafi robić piękne meble - strugiem
tak samo dobrze włada, jak i piórem.
Pan Zegadło reprezentował więc typ ciasnego technokraty. Panna Ala była inna. Może
dlatego, kiedy on zaczynał mówić o samochodach, na jej twarzy pojawiał się wyraz
lekkiego znudzenia, a nawet zażenowania.
A traf zdarzył, że tam, gdzie zaparkowaliśmy nasze wozy, to jest w sąsiedztwie
gospody ludowej we Fromborku, stał akurat przy krawężniku wspaniały czerwony ford
mustang.
Był to wóz typu coupe. Karoserię zaprojektował chyba bardzo utalentowany plastyk,
bo choć samochód stał nieruchomo, zdawało się, że już zrywał się do biegu. A przy tym
72
wydawał się niezwykle lekki i zwinny, na szosie rozwijał chyba zawrotną szybkość i
doskonale brał zakręty. Gdzie go porównać do ciężkiej sylwetki opla, nie mówiąc już o
moim wehikule, podobnym do rozkraczonej żaby.
- Oto jest samochód - oświadczył inżynier Zegadło, z najwyższym zachwytem patrząc
na czerwonego mustanga.
A słowa te były wypowiedziane takim tonem, jakim - wyobrażam sobie - Poncjusz
Piłat wypowiedział na widok Chrystusa słynne  Ecce homo , czyli  Oto człowiek .
Wydaje mi się, że pan Zegadło z większym zachwytem podziwiał czerwonego mustanga
niż urodę panny Ali. Odniosłem wrażenie, że ona to również zauważyła, bo stwierdziła z
odrobiną drwiny w głosie:
- Samochód zrobili ludzie i dlatego nie ma potrzeby padać przed nim na kolana.
Sądzę, że ludzie są bardziej interesujący od samochodów.
Inżynier Zegadło zamachał przecząco rękami.
- Ach, Alu, ty sobie nawet nie wyobrażasz, jak wspaniałe uczucie musi mieć człowiek
prowadzący tak piękny wóz.
- Tak - zgodziłem się z ironią - zapewne jest to wspanialsze uczucie niż prowadzić pod
rękę ładną pannę.
Inżynier Zegadło łypnął na mnie podejrzliwym okiem. Być może moja ironia dotarła
do jego świadomości. Odpowiedział zaczepnie:
- Panu trudno zrozumieć moje słowa, ponieważ zadowala się pan prowadzeniem tego
wstrętnego gruchota - wskazał mój pokraczny wehikuł.
- To zupełnie dobry samochód - stwierdziłem.
- I pan to coś nazywa samochodem? No wie pan, to są chyba wolne żarty.
- Jedzie po szosie tak samo jak inne samochody - powiedziałem. - A że nie jest piękny,
to już inna sprawa. Karoserię wykonał wujek, domorosły wynalazca. Samochód mój jest
jednak bardzo użyteczny.
- Użyteczny? - podchwycił inżynier Zegadło. - Do czego użyteczny? Chyba jako wóz
cyrkowy do wożenia kuglarzy po jarmarkach.
- Byłem nim nawet za granicą - odrzekłem.
- Co? - oburzył się Zegadło. - I może miał pan na tej pokrace przyczepione literki PL,
aby każdy wiedział, że pan jest z Polski? Panie, pan kompromituje nasz kraj, naszą
technikę. Co sobie o nas obcy pomyślą?
- Nie wszystko jest złotem, co się świeci - stwierdziłem filozoficznie. - We Francji
znalazł się nawet ktoś, kto chciał kupić ode mnie mój wehikuł i gotów był zapłacić
niezłą sumkę.
- Domyślam się, o co chodziło. Zapewne chciał pański wehikuł przekazać do muzeum
dziwactw. Słyszałem, że i takie muzea są za granicą.
- Mój wehikuł ma dużo zalet, choć nie neguję, że posiada też pewne braki... -
zacząłem wyjaśnienia.
- Panie, on składa się z samych braków. To jest jeden wielki brak. Brak taktu, brak
smaku, brak prędkości, brak... - tu inżynier urwał, bo przede wszystkim to jemu czegoś
brakowało. Brakowało fantazji, aby dalej snuć te wymysły na mój wehikuł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)