[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obserwują oba gabinety Lamberta i jego prywatne mieszkanie. - Objął Mac, żeby
dodać jej otuchy. - %7ładne dziecko nie zostanie wywiezione czy przeniesione tak, żeby
on o tym nie wiedział.
- 100 -
S
R
Drzwi otworzyły się. Mac wysiadła z windy. W głowie jej się kręciło.
- Przecież Redhawk mówił, że nie może...
- Nieoficjalnie - przerwał jej Cade. Rozejrzał się wokoło, po czym ruszył w
stronę samochodu. - Jego ludzie pracują nad tym po godzinach. Robią to dla niego, a
on dla Kane'a.
Czyli było dokładnie tak, jak przypuszczała. Mieli dług wdzięczności w
stosunku do tak wielu ludzi.
Szli wolno w stronę wynajętego wozu. Wokół nich krążyły samochody, usiłując
znalezć wolne miejsce na zatłoczonym parkingu. Cade zaczął się zastanawiać, czy
któryś z nich został wyznaczony do tego, żeby ich śledzić. Wystarczyła krótka chwila,
żeby zawiadomić kogo trzeba, a przypomniał sobie, że Lambert wyszedł z pokoju,
kiedy wypełniali kwestionariusze.
Mac przystanęła przy samochodzie.
- Nie możemy kontaktować się z Redhawkiem? Cade otworzył przed nią drzwi.
- Fizycznie nie, ale możemy do niego dzwonić z publicznych automatów.
Mac wsiadła i spojrzała na Cade'a, który właśnie sadowił się za kierownicą.
- Przecież to chyba niemożliwe, żeby miał podsłuch w telefonie komórkowym?
Cade nigdy dotąd nie popełnił błędu, polegającego na niedocenianiu wroga. Po
tym, co się stało z Darinem, nauczył się mieć oczy szeroko otwarte.
Roześmiał się cicho.
- Podsłuchać sygnały z telefonu komórkowego jest znacznie łatwiej, niż
myślisz.
Mac potrząsnęła głową.
- W obliczu tych wszystkich intryg moje życie dentystki zaczyna mi się jawić
jako oaza bezpieczeństwa.
Cade roześmiał się.
- Nie byłbym tego taki pewny. Pamiętam czasy, kiedy wizyty u dentysty były
dla mnie dramatycznym przeżyciem.
- Kiedy to było?
- Dawno temu - przyznał. - Wiesz co, mam pomysł. Gdy już będzie po
wszystkim, przyjdę do ciebie na przegląd. W ramach mojego honorarium.
- 101 -
S
R
Teraz z kolei Mac roześmiała się na myśl o tym, że Cade mógłby wystąpić w
roli jej pacjenta. Na ścianach gabinetu wisiały kolorowe plakaty z bohaterami
kreskówek, miała też całą półkę kaset wideo z filmami dla dzieci.
- Pomóż mi znalezć Heather, a zapewnię ci bezpłatne leczenie stomatologiczne
do końca życia.
Już miał jej powiedzieć, że żartował, ale się rozmyślił. Może to wcale nie taki
zły pomysł, żeby się z nią zobaczyć, kiedy już będzie po wszystkim. W sumie byłby to
całkiem niezły pretekst.
- Umowa stoi.
Nagle Mac odwróciła się, spojrzała przez okno i zapytała:
- Myślisz, że jesteśmy śledzeni? Był tego więcej niż pewny.
- Obejrzyj się, tylko ostrożnie.
- Ten niebieski wóz?
To byłoby zbyt oczywiste. Nie mieli do czynienia z amatorami. On sam także
zresztą nie był amatorem.
- Nie, ten beżowy, za niebieskim. Jedzie za nami, odkąd opuściliśmy parking. -
Zauważył go wśród innych samochodów, okrążających parking. - Jestem pewny, że
ani Lambert, ani jego przyjaciel adwokat nie zechcą ryzykować.
- A porwanie? Wydaje mi się, że porywanie dziecka to wielkie ryzyko.
Cade podejrzewał, że jeśli chodzi o uprowadzenie Heather, coś w ostatniej
chwili musiało pokrzyżować plany porywaczy.
- To wkalkulowane ryzyko - stwierdził - a to duża różnica.
Zerknął we wsteczne lusterko. Beżowy samochód wciąż jechał za nimi w
pewnej odległości. Cade zmienił pas ruchu. Po chwili beżowy samochód zrobił to
samo.
Czyli wyszło na moje, pomyślał Cade.
- Poproszę żonę Sama, żeby to dla nas sprawdziła, ale jestem pewny, że
większość adopcji w kancelarii Taylora przeprowadzono legalnie. - Jeżeli nie
większość, to przynajmniej połowę, dodał w duchu. - Może z początku wszystkie były
legalne, ale jest olbrzymie zapotrzebowanie na dzieci do adopcji. Pewnie to właśnie po
- 102 -
S
R
jakimś czasie skusiło Taylora i Lamberta. Trudno oprzeć się pokusie, mając przed
oczami tak lukratywny interes.
Mac ogarnął gniew na samą myśl o tym, że życie wielu dzieci oraz ich rodzin
można traktować jak interes. Po chwili opanowała się i zapytała:
- Dlaczego akurat żonę Sama?
- Savannah Walters, jeżeli się uprze, potrafi się włamać do każdego systemu
komputerowego w tym kraju.
Mac nie była pewna, czy to ma być dobra rekomendacja. Znalezli się jednak w
takim punkcie, w którym każdy rodzaj pomocy mógł się okazać przydamy.
- Czyli ona jest zawodową złodziejką?
Złodziejką? - było to ostatnie słowo, jakie przyszłoby mu do głowy w związku
z Savannah. Gdyby już musiał ją jakoś określić, użyłby słowa  dama". Miała to
wypisane na twarzy.
- Nie, jest geniuszem komputerowym. Jest nawet lepsza niż Megan, co mnie
dziwi. - Chylił czoło przed każdym, kto potrafił poruszać się w tym tajemniczym
świecie. - Moja znajomość komputera ogranicza się do jednego systemu. Czasami
potrafię też pobuszować w Internecie, ale najwyżej przez dziesięć minut. - Spojrzał na
nią z uśmiechem. - Niektórzy pewnie nazwaliby mnie dinozaurem.
- Gdyby się chociaż raz z tobą całowali, na pewno zmieniliby zdanie -
powiedziała cicho Mac, odwracając głowę.
Mimo to Cade ją usłyszał. Uśmiechnął się.
Cade odwiesił słuchawkę i spojrzał na telefon, z którego przed chwilą dzwonił.
Patrzył na chromowaną płytkę u dołu aparatu. Widział w niej kierowcę beżowego
wozu, który szedł za nimi wzdłuż pasażu handlowego.
- Jest tak, jak przypuszczałem - szepnął i otoczył Mac ramieniem. - Taylor ma
prywatnego detektywa na każde wezwanie. Założę się, że jesteśmy jego najnowszym
zleceniem. - Zadzwonił do Savannah, powiedział jej o swoich podejrzeniach i podał
numery rejestracyjne beżowego samochodu, a potem zaczekał, aż sprawdzi dane. Po
chwili przekazała mu zwięzły rysopis człowieka z fotografii na dokumencie
rejestracyjnym. Udając, że pieści Mac, Cade ciągnął: - Sądząc po tym, co mi
powiedziała, to pewnie ten wysoki facet, który popija koszmarnie drogą kawę.
- 103 -
S
R
Mac zerknęła ukradkiem we wskazanym kierunku. Mężczyzna, o którym była
mowa, siedział przy stoliku przed Cafe Delicja. Wydawał się nie widzieć świata poza
swoją gazetą, ale Mac nie wątpiła, że Cade ma rację.
- Widzę z tego, że nie przywiązujesz specjalnej wagi do gatunku kawy -
powiedziała z uśmiechem.
Cade wzruszył ramionami.
- Ja znam tylko dwa gatunki kawy - dobrą i złą.
- A jaka powinna być dobra?
- Gorąca. Czarna. Mocna. W przeciwnym wypadku nie ma po co jej pić. - Taką
właśnie kawę pił, odkąd skończył czternaście lat, i nie widział powodu, żeby zmieniać
swoje przyzwyczajenia.
- Nie chciałbyś spróbować kiedyś czegoś innego? - zapytała Mac. W końcu w
życiu ważny jest też urok nowości.
- Nie. Moja musi być gorąca i mocna.
Czemu mówiąc to, wpatrywał się w Mac? Nagle go olśniło. To dlatego, że te
dwa przymiotniki można było odnieść do niej.
Wolał o tym nie myśleć. Potrząsnął głową i skinął w stronę wejścia do pasażu.
- Chodzmy.
Pomyślała, że zaczyna lubić jego ramię, otaczające ją w tak opiekuńczy sposób.
Szli obok siebie równym, zgranym krokiem. Właściwie nie powinna sobie zaprzątać
myśli takimi głupstwami, ale jak to zrobić?
Skup się na przyczynie, dla której tu jesteśmy, nakazała sobie surowo.
Kiedy się odwróciła do Cade'a, żeby go o coś zapytać, odkryła, że ich twarze
znajdują się krępująco blisko siebie, a usta jeszcze bliżej.
Pomyślała o obserwującym ich człowieku. Czy udało im się go oszukać? Może
tak, skoro sama omal się nie nabrała na to przedstawienie.
- Co teraz zrobimy? - zapytała.
- Musimy się zachowywać naturalnie. Trzeba będzie przejść
przez wszystkie stadia stojące przed kochającą się parą, tęskniącą za dzieckiem.
- Przechodzili właśnie obok sklepu z ubrankami dla małych dzieci. Cade przystanął. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)