[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jęcie gości przygotowano długi stół. Dekorację tworzyły świece w srebrnych świeczni-
kach, kryształy i jasne kielichy plumerii przeplatane zielonymi łodygami.
Na widok przepięknej kobiety w czarnej, obcisłej sukience, która zerkała ukrad-
kiem na Cade'a, Taryn poczuła gniew. Dorośnij, upomniała się w duchu. Przecież nic jej
nie łączyło z tym mężczyzną. Nie mogła rościć sobie do niego żadnych praw.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Kiedy Cade ponownie wziął ją pod ramię, zdołała stłumić emocje. Kosztowało ją
to jednak tyle wysiłku, że chyba coś wyczuł, ponieważ szepnął:
- Odpręż się. To tylko ludzie, dobrzy, źli albo nijacy. Czasem łączą wszystkie te
cechy. - Zamilkł na moment, po czym dodał: - Poprosiłem Fleur, żeby posadziła nas
obok siebie. W ten sposób nie będziesz otoczona wyłącznie nieznajomymi.
Najwyraźniej dawał jej do zrozumienia, że jest nowicjuszką i potrzebuje pomocy.
Niestety, musiała się z nim zgodzić.
- Jestem przekonany, że w normalnych okolicznościach doskonale poradziłabyś
sobie sama - dodał, jakby czytał w jej myślach.
- Jak ty to robisz? - zapytała zdumiona.
Uśmiechnął się do niej.
- Masz bardzo ekspresyjną mimikę twarzy.
On z kolei doskonale ukrywał emocje - zawsze zachowywał pokerową twarz.
Po chwili podszedł do nich kelner, niosąc szal. Cade zarzucił go Taryn na ramiona,
a ona się nim opatuliła. Delikatne muśnięcie jego długich palców wywołało w niej roz-
koszny dreszcz.
Nie patrząc na niego, zajęła miejsce przy stole i pospiesznie przedstawiła się miłe-
mu Indonezyjczykowi w średnim wieku, który siedział obok. Dostrzegła jednak kątem
oka, że na wolnym krześle przy Cade'u usiadła seksowna blondynka. Ku irytacji Taryn
kusicielka niezwłocznie zaczęła zabiegać o jego uwagę.
Kilka godzin później, gdy wieczór dobiegł końca, odetchnęła z ulgą. Po wymianie
pożegnań i podziękowań blondynka w obcisłej sukience zarzuciła Cade'owi ręce na szyję
i pocałowała go. Chociaż nie zaprotestował, odwrócił głowę tak, że jej usta ledwie mu-
snęły jego policzek, po czym delikatnie, lecz zdecydowanie odsunął ją od siebie.
- Chętnie porozmawiam o twojej propozycji. Zadzwoń do mnie jutro - zagruchała
kobieta, spoglądając mu prosto w oczy. Najwyraźniej nie czuła się ani trochę skrępowa-
na.
Taryn z trudem panowała nad emocjami, chociaż w ogóle nie rozumiała, dlaczego
cała ta sytuacja tak bardzo ją zabolała. Powstrzymała złośliwe komentarze cisnące jej się
na usta. W milczeniu ruszyła za Cade'em.
Wzdłuż białej ścieżki, którą przemierzali, rosły palmy kokosowe. Ciepła bryza de-
likatnie poruszała liśćmi.
- Czytałam kiedyś, że bez kokosów życie człowieka na wyspach byłoby niemożli-
we - odezwała się po chwili.
Musiała rozpocząć rozmowę, żeby przestać myśleć o trawiącej ją zazdrości.
- Masz na myśli wyspy Polinezji? - zapytał spokojnie.
Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z jej podenerwowania.
- Tak. Palmy rosły tutaj jeszcze przed przybyciem pierwszego człowieka. Ich owo-
ce mogą unosić się na wodzie latami i pokonywać tysiące kilometrów, żeby ostatecznie
puścić korzenie i pędy.
Gdy nie odpowiedział, spojrzała w górę. Jednak nim odszukała jego wzrok, do-
strzegła ciemny cień poruszający się z ogromną prędkością. Krzyknęła, chowając głowę
w ramiona, a potem poczuła silne pchnięcie. Potknęła się i w ostatniej chwili złapała pień
pobliskiego drzewa.
Cade także zdążył uniknąć zderzenia z tajemniczym napastnikiem. Gdy tylko
upewnił się, że zagrożenie minęło, przyciągnął ją do siebie. Z bijącym sercem wtuliła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)