[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przytulnie, Alex miała rację.
Twarz Alex wykrzywiła się w bladym uśmiechu.
 W dalszym ciągu fatalnie się czuję  wydusiła.
 Nic dziwnego. Napij się jeszcze, ale nie za dużo.  Liz nalała do kubka odrobinę
wody.  Masz. Pamiętaj, powolutku.
 Nie mogę się doczekać, kiedy stąd wyjdziemy  odezwała się Frankie.  Znajdę
Martyna i oberwę mu jaja.
 Możesz liczyć na moją pomoc  zawtórował jej Mike. Wydało mu się, że jego głos
zabrzmiał fałszywie i niemrawo. Powędrował wzrokiem ku Liz, która odpowiedziała mu
promiennym, jasnym spojrzeniem. To, co zobaczył, wprawiło go w niemałe zdumienie:
mógłby przysiąc, że w jej oczach dostrzegł błysk rozbawienia.
***
Stopniowo zbliżamy się więc do finału. Determinacja, którą w sobie czułam, dodawała
mi sił, ale inni załamywali się, zapadali w sobie, jakby nie było w nich nic, w czym mogliby
znalezć oparcie. Frankie miała dobry pomysł, jednak to ja chciałam ukręcić Martynowi jaja.
Co więcej, zamierzałam dopiąć swego, nie ruszając się z tej piwnicy. Oby się tylko udało.
Zrobiłam, co mogłam, zachowując konieczne pozory... Cały czas miałam w głowie tę jedną
palącą myśl. Nie potrafiłam sobie nawet wyobrazić, że mój plan wezmie w łeb. Gdyby tak się
stało, wszyscy byśmy zginęli. Tego chyba nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić.
Pieściłam więc i podsycałam tę myśl, cierpliwie wyczekując odpowiedniej chwili.
Wiele od początku wskazywało na to, że mam rację. Tamtej nocy, kiedy zgasiliśmy światło,
by udać się na spoczynek, pozwoliłam sobie poczuć przez chwilę cień nadziei. Musi się udać.
Nie ma innego wyjścia.
I chociaż to przeświadczenie chroniło mnie niczym pancerz przed zwątpieniem, które
mogła przynieść noc, czułam się nadal jak przerażone, samotne dziecko.
ROZDZIAA 10
Gdy już oddechy reszty grupy przycichły do ledwo słyszalnego szmeru, Mike uniósł
się powoli na jednym łokciu. Plecak zostawił otwarty, więc bez trudu wsunął rękę do środka,
szukając foliowej torebki, która gdzieś tam była. Oczekiwanie na tę chwilę, kiedy inni
przewracali się z boku na bok, mamrotali pod nosem, zmieniali pozycje, wydawało się
wiecznością. Ale teraz miał pewność, że nikt go nie usłyszy.
Jak na złość nie mógł znalezć torebki. Zniecierpliwiony, zaczął nieco energiczniej
przetrząsać zawartość plecaka. Wymacał kilka zmiętych koszul i nic więcej. Gdzie się
podziały te cholerne chipsy? Przy trzecim podejściu poczuł, jak zaczyna w nim wzbierać
palący gniew. Może wypadły? Albo ktoś je zwędził?
Wreszcie przypomniał sobie, co się stało i bezwiednie zacisnął dłonie w pięści.
Przecież dał je na samym początku  najprawdopodobniej pierwszego wieczoru  Geoff owi.
Przez dłuższy czas leżał w niewygodnej pozycji, wpatrując się w otaczającą go ciemność i
przeklinając po cichu własną głupotę. Całe popołudnie upłynęło mu na oczekiwaniu chwili,
kiedy sięgnie po te zapomniane, ukryte w bezpiecznym miejscu chipsy. Wyobrażał sobie, jak
będą smakować i jakie wrażenie pozostawią na języku. Co za idiotyczna pomyłka.
Czując, jak ktoś delikatnie ociera się o jego ramię, zamarł bez ruchu.
 Kto to?
 To ja, Liz  wyszeptała.  Musimy pomówić. Dasz radę dojść do tej wnęki za
rogiem, nie budząc nikogo?
 Tak, chyba tak.
 Przyjdę za chwilę.
Mike skierował się po omacku w stronę drzwi. Przesuwając palcami po ścianie
korytarzyka, odnalazł wejście do pomieszczenia, o którym mówiła Liz. Po chwili usłyszał za
sobą jej kroki. Usiedli na podłodze w kompletnej ciemności.
 Te spotkania wchodzą nam w krew  szepnął Mike.
 Myślałam, że śpisz. Bałam się, że będę cię musiała budzić. Co robiłeś?
 Audziłem się, że zostało mi trochę jedzenia. Chciałem się do niego dobrać, kiedy
wszyscy zasną. Cholera jasna.  Potarł wierzchem dłoni zmęczone oczy. Czuł się, jakby ktoś
nasypał mu pod powieki piasku. Przed oczami zaczęły mu tańczyć chmary kolorowych
punkcików.  Wiem, jak to wygląda, ale jedynie ta myśl dodawała mi sił. A tu się okazuje, że
łudziłem się na próżno.
 Hm.
 Strasznie mi głupio, ale z drugiej strony ja też jestem głodny. I chce mi się pić.
 Nie obwiniaj się  uspokoiła go Liz.  To zupełnie normalne. Dam sobie rękę uciąć,
że wszystkim chodzą po głowie takie myśli.
 A ja się założę, że ty jesteś wyjątkiem  zaoponował posępnie Mike.  Jesteś na to
zbyt doskonała.
 Tak? No to patrz i się ucz  prychnęła Liz.  Masz.  Złapała go za ramię, wciskając
mu do rąk butelkę.
 Co to jest?
 Woda. Wypij połowę. Tamci o niej nie wiedzą, więc spokojna głowa.
Mike przypiął się łapczywie do butelki, w końcu z trudem oderwał ją od ust.
 Cholera, to zdumiewające. Czuję nawet jej zapach. Jest wspaniała. Skąd
wytrzasnęłaś tę butelkę?
 Odłożyłam ją sobie już jakiś czas temu  rzuciła beztrosko Liz.  A teraz proszę o
zwrot. Też chciałabym się napić.
 Jasne.  Mike z ciężkim sercem oddał jej butelkę.
 No, to rozumiem  zamruczała po wypiciu swojej części.
 Dlaczego się ze mną podzieliłaś?  dopytywał się Mike.
 Co?
 Słowo daję, że gdybym znalazł te chipsy, to nie sądzę... nie, jestem pewien, że z
nikim bym się nie podzielił. Dzięki.
 Nie ma sprawy. Poza tym jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)