[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Obawiam się, że naszego małżeństwa nic już nie uratuje.
- Ale to nie ma sensu. Twój mąż cię przecież kocha.
- Kiedyś mnie kochał, Analise.
- Nonsens. SpÄ™dziÅ‚am z wami caÅ‚y wieczór. Wiem, co wi­
działam. Nie mógł oderwać od ciebie oczu.
- Bo podejrzewaÅ‚, że miaÅ‚am coÅ› wspólnego z twojÄ… wi­
zytą. Obie wiemy, że te podejrzenia były uzasadnione.
- Więc wróć do domu i zrób coś! Są sposoby na mężczyzn,
jeśli wiesz, co mam na myśli. - Jej oczy rozbłysły.
Kellie wzięła głęboki oddech.
- Tak wÅ‚aÅ›nie zrobiÄ™. DziÄ™kujÄ™ za radÄ™. ZadzwoniÄ™ do cie­
bie wkrótce.
Poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. To był Honore.
- Chodz. Niech Philippe jeszcze sobie porozmawia z do­
ktorem Bruchardem, ja odprowadzÄ™ ciÄ™ do limuzyny.
Wyszli z sali.
- Dziękuję, że pomogłeś Philippe'owi - powiedziała ze
Å‚zami w oczach. - Na pewno docenia wszystko, co dla niego
zrobiłeś.
- Zrobiłem to dla was obojga.
- Wiesz, co mam na myśli.
- Ale ty chyba nie wiesz, co ja mam na myśli.
- Nie rozumiem.
- Kellie, Philippe nigdy nie miał szansy wygrać tej sprawy.
Nie pomogłyby mu żadne pieniądze. Nawet kochająca żona
nie miała na to wpływu.
Kellie nie od razu zrozumiała, o co mu chodzi.
- To znaczy, że...
- Jesteś inteligentną kobietą. Sama się domyśl. Wierzę
w ciebie, ma chere.
Pochylił się i pocałował ją w policzek, a potem wsiadł do
swego auta. Wciąż jeszcze oszoÅ‚omiona obserwowaÅ‚a zbliża­
jącego się szybkim krokiem męża. Zjawił się w samą porę.
ROZDZIAA DZIEWITY
Philippe robił wrażenie równie odprężonego jak na sali
sądowej, ale nie powiedział jeszcze ani słowa. Kellie wiedziała,
że oddanie chłopca biologicznemu ojcu złamało mu serce, nie
chce jednak, by dostrzegÅ‚a jego cierpienie. Co kryje siÄ™ za nie­
przeniknionym wyrazem jego twarzy? Zorientowała się, że nie
jadą do domu. Szkoda, chciała mu tam obwieścić nowinę, która
odmieniÅ‚aby jego życie. Kiedy znalezli siÄ™ przed bramÄ… do po­
siadłości Mertierów, pomyślała, że widać Lee i Raoul zaprosili
ją i Philippa na lunch po procesie. To miło z ich strony, ale
akurat teraz wolałaby być z mężem sam na sam.
Od czasu gdy Philippe kupił zamek, odwiedziła Chateau
kilka razy w towarzystwie Lee, ale nie miała okazji obejrzeć
rozległych terenów książęcej posiadłości. Słyszała, że były tu
stajnie koni wierzchowych, bÄ™dÄ…cych prawdziwÄ… pasjÄ… Mer­
tierów. Lee i Raoul niemal co rano odbywali przejażdżki po
należącym do nich pobliskim lesie.
Ku jej zaskoczeniu nie skręcili na podjazd prowadzący do
głównego wejścia, tylko wysadzaną drzewami aleją wjechali
w las u stóp pagórka. Po minucie dotarli do ukrytego pomiędzy
drzewami budynku. Philippe zatrzymał samochód. Spojrzała
na niego zaskoczona.
- Co to za miejsce?
- Książęca psiarnia.
- Psiarnia?
- Skoro masz mieszkać w zamku sama, potrzebujesz do­
brego psa obronnego. Niedawno ulubiona czarna labradorka
Raoula oszczeniła się. Szczenięta są już na tyle duże, że można
zabrać je od matki. Jeden z nich szczególnie mi się spodobał,
ale możesz sobie wybrać innego.
Dobić ją uprzejmością - to właśnie próbował zrobić Phi-
lippe. Miała tego dosyć. Gdy wysiadał z samochodu, chwyciła
go za ramiÄ™.
- Nie, Philippie!
Spojrzał na nią zdumiony.
- Przecież opowiadałaś wiele razy, że uwielbiałaś labradora
swojego dziadka.
- To prawda, ale teraz nie mogę wziąć psa.
- Raoul zatrudnia kogoś, kto pomoże ci go wyszkolić, jeśli
to ciÄ™ martwi.
- Nie o to chodzi! - wykrzyknęła.
Zmarszczył czoło.
- Co się stało, Kellie? O co chodzi?
- Czy możemy wrócić do domu? Wolałbym tam wszystko
ci wyjaśnić.
Nie chciała zdradzić swej tajemnicy tutaj, na obcym terenie.
Philippe zasługiwał na to, żeby taką wiadomość usłyszeć we _
własnym domu.
Zawrócił tak szybko, że musiała złapać się oparcia. Brał
zakręty, jakby co najmniej ścigali się o Grand Prix w Monte
Carlo i w rekordowym czasie przebyli drogÄ™ do domu. Gdy
z piskiem opon zatrzymaÅ‚ siÄ™ na parkingu, wyskoczyÅ‚a z sa­
mochodu.
- JeÅ›li nie masz nic przeciwko temu, przebiorÄ™ siÄ™ i spot­
kamy siÄ™ w salonie zamku.
Zatrzasnęła drzwi samochodu i pobiegła przez trawnik, nie
zważając na swój stan. Dogonił ją w kilka sekund, chwycił
za ramię i zaprowadził do domu. Kiedy znalezli się w środku,
jego oczy lÅ›niÅ‚y gniewem. Tak*«amo wyglÄ…daÅ‚, gdy zastaÅ‚ jÄ…
w kuchni górskiego domku Raoula.
- No dobra, jesteśmy w domu. Co się dzieje? Odpowiedz
mi teraz.
- Możemy usiąść?
- Nie.
Stał przed nią niczym mroczny, grozny kolos. Już czas.
- Philippie... - zaczęła drżącym głosem.
Wiedziała, że słucha, bo gdy wypowiedziała jego imię,
skrzywił się. Jej usta były zupełnie suche.
- Widzisz, gdy po tamtej strasznej nocy w szpitalu wró­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtÄ…d nie uciekÅ‚)