[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardziej przerazaj~cy wydaje mi si~ caly scenariusz. Jezeli to ten sam facet,
mamy do czynienia z bardzo skrzywion~ osob~. - Jacob zakl~l cicho
pod nosem. - Cholera, co ja gadam. Nawet jezeli to ktos inny, mamy do
czynienia z prawdziwym psychopat~. Rozci~l dwie niewinne kobiety.
- Jezeli to ten sam zab6jca, a jestem tego pewien, juz poluje na
trzeci~ ofiar~.
Genny wstawila czajnik, zeby mogly si~ z Jazzy napic naparu z rumianku.
Na uspokojenie. Jazzy byla roztrz~siona i potrzebowala spokojnej,
troskliwej przyjaci61ki - ramienia, na ktorym moglaby si~ wesprzee.
Genny rzadko zle zyczyla jakiemukolwiek bozemu stworzeniu, nawet takim
padalcomjak Jamie Upton. Ale gdyby miala moc ingerencji w ludzkie
zycie, usun~laby Jamiego z zycia Jazzy. Na zawsze. Oczywiscie nie
usmiercilaby go, ale odprawilaby z Cherokee na zawsze.
Wyj~la z kredensu pojemniczek z rumiankiem, odmierzyla odpowiedni~
ilose i wsypala do czajniczka na piecu. Uprawiala rumianek
z podwojnym kwiatem, bo mial silniejsze wlasciwosci lecznicze.
Odglos samochodu wjezdzaj~cego na podjazd oznaczal, ze gose
przybyl. Kiedy Gemma podeszla do drzwi wejsciowych, Jazzy stalajuz
na ganlrn. Otworzyla drzwi na osciez i wyci~~la r~ce do przyjaci6lki.
Jazzy padla jej w obj~cia.
- Od wczoraj odchodz~ od zmysl6w. - Jazzy podniosla glow~. -
Naprawd~ niewiele brakowalo, zebym zabila sukinsyna.
Genny chwycila Jazzy za r~k~ i wprowadzila do domu. Zamkn~la
drzwi i zaprosila j~ do kuchni.
- ChoM: ze mn~ - zwr6cila si~ do przyjaci6lki. - Porozmawiamy
przy herbacie.
Jazzy poszla za ni~ poslusznie jak dziecko, chociaz kazdy, kto j~
znal, wiedzial, ze nie jest typem poslusznej czy podporz~dkowanej
osoby. Ale ufala Genny jak nikomu innemu na swiecie, z wzajemnosci~.
Byly prawdziwymi przyjaci6lkami.
Kiedy Jazzy usiadla przy kuchennym stole, Genny przygotowala
herbat~. Podala przyjaci6lce kubek i zaj~la miejsce naprzeciwko niej.
- Opowiedz mi wszystko spokojnie od samego pocz~tku.
- M6wilam ci, ze mnie zadr~czal, zreszt~ tak, jak przewidywalam.
-,. Jazzy westchn~a glosno, wpatruj~c si~ w twarz Genny,
najwyrainiej szukaj~c zrozumienia. - Skonczylam z nim. Nie mog~ sobie
robie takiej krzywdy. Chc~, zeby na zawsze znikn~ z mojego Zycia.
Ale ... - Wzi~la gl~boki oddech. - Nie chc~, zeby umarl. Przysi~gam,
ze nie chc~.
- Wypij herbat~, a p6iniej opowiedz mi dokladnie, co si~ stalo
wczoraj w nocy.
Jazzy uniosla kubek do ust i lykn~la gor~cego naparu. Wzdrygn~la
si~.
- Nie cierpi~ tego.
- Dobrze ci zrobi - powiedziala Genny. - Wypij.
- Byl podpity. - Wzi~la kilka kolejnych lyk6w. - Grozil, ze zrobi
awantur~, jezeli go nie wpuszcz~. Aja, idiotka, myslalam, ze sobie z nim
poradz~ i ze przem6wi~ mu do rozs~dku. .
- Powinnas byla wezwae Jacoba.
- Tym mu zagrozilam, ale wtedy on zarzucil mi, ze pieprz~ si~
z Jacobem.
- Jacob nie przejmowalby si~ tym, co wygaduje Jamie. Wsadzilby
go na noc za kratki. Wiesz, ze nie boi si~ Wielkiego Jima Uptona.
- On ... omal mnie nie zgwalcil.
Zaskoczona Genny zaniem6wila.
Jazzy opowiadala powoli, spokojnie. Tak cicho, ze kilka razy Genny
ledwie doslyszala jej slowa. Ale nie przerywala opowiesci 0 przykrym
przejsciu z Jamiem.
- I wtedy zagrozilam, ze odstrzel~ mu jaja. Wiedzial, ze nie zartuj~.-
Lzy naplyn~ly do blyszcz~cych zielonych oczu Jazzy. - Ale to nie koniec.
On nie odpusci. Przyjdzie jeszcze raz ... a ja nie mog~ za siebie
r~czye.
- Zostan u mnie, dop6ki nie wyjedzie z miasta. - Genny wyci~n~la
r~ce i uj~la dlonie Jazzy.
- Nie mog~. Mam w miescie trzy interesy. - K~ciki ust Jazzy
uniosly si~ w niesmialym usmiechu. - Poza tym nie dam temu bydlakowi
satysfakcji i nie pozwol~, zeby myslal, zemnie wystraszyl.
- Zadzwonimy do Jacoba i poprosimy, zeby porozmawial sobie
zJamiem.
- Jacob ma na glowie dwa morderstwa idose swoich zmartwien.
- Na dwuminutow~rozmow~ z Jamiem na pewno znajdzie czas.
- Dwuminutow~ co? - Wargi Jazzy rozci~~ly si~ w pelnym
usmiechu. - Tak, masz rack Jacobowi wystarcz~ dwie minuty, zeby
smiertelnie wystraszye kaZdego.
- Zostan na kolacji ze mn~ i z Drudwynem. Potem zadzwoni~ do
Jacoba.
Jazzy si~ zawahala.
- Obiecuj~, ze nie dam ci wi~cej rumianku - dodala Genny.
- Zostan~ - rozesmiala si~ Jazzy - ale nie musisz dzwonie do
Jacoba. Wpadn~ do niego, jak wr6c~ do miasta. - Jazzy wbila wzrok
w obrus i zacz~la wygladzae niewidzialne zmarszczki. - Genny, ja ...
moglabys ...
- Czego potrzebujesz? - Genny spojrzala przyjaci6lce prosto
w oczy.
- Wiesz dobrze.
- Napewno?
Jazzy skin~la glow~.
- Przez te wszystkie lata nigdy ci~ 0 to nie prosilam, ale ... To cos
zlego, ze chc~ wiedziee?
- Nie ma nic zlego w tym, ze chce si~ poznac przyszlose, ale czasami
to ... niebezpieczne.
- Musz~ wiedziee, co z Jamiem. To wszystko. Nic wi~cej.
- Wiesz, ze to tak nie dziala. Spojrz~ w twoj~ przyszlose, ale nie
ode mnie b~dzie zalezalo to, co zobacz~.
- Zrob to. Prosz~. - Jazzy chwycila Genny za r~ce.
Genny odsun~la krzeslo i wstala.
- Chodzmy do pokoju babci. Tam jest cicho, ciemno i s~ swiece.
Weszly na gor~, do pogr~zonego w polmroku pokoju Melvy Mae
Butler. Okiennice byly zamkni~te, a w powietrzu unosil si~ zapach roz.
Babcia zawsze pachniala rozami, bo uZywala rozanego pudru. Na osmiu
metrach kwadratowych dominowal antyczny kredens. Genny zapalila
biale swiece, porozstawiane w calej sypialni i usiadla na jednym z dwoch
krzesel stoj~cych przy malym, antycznym stoliku. Polozyla dlonie na
stole, grzbietem do dolu. Zamkn~la oczy i kilka razy powtorzyla imi~
"Jasmine". Z zamkni~tymi oczami wyci~~la r~ce i rozpostarte r~ce
polozyla na dloniach Jazzy.
Cisza. J~cz~cy pomruk zimowego wiatru. Miarowe oddychanie. Bicie
dwoch serc.
Genny wrozyla tylko kilku osobom, ktore naprawd~ wierzyly w jej
zdolnosci. Nigdy nie brala za to pieni~dzy i nie prosila 0 nic w zamian.
Zwykle ludzie przychodzili, zeby poznac przyszlosc, kiedy zawiodlo
wszystko inne. Wi~kszosc ludzi obawiala si~ przyszlosci. Niewielu bylo
na tyle odwaZnych, albo na tyle glupich, zeby chciec wiedziec, co ich
czeka.
Wrozenie bylo inne niz wizje. Na wizje nie miala zadnego wplywu.
Byly tak niesamowicie realne, ze miala wrazenie, jakby ogl~dala
rzeczywistosc przez obiektyw kamery trzymanej przez kogos innego.
Kiedy wrozyla, nie widziala wyrazistych obrazow, a w kazdym razie
nie zdarzalo si~ to cz~sto. Miala odczucia, czasami slyszala szept
wewn~trznego glosu.
- Smutek. Potworny smutek. Smierc. Nie twoja, ale kogos, kogo
znasz, kogos ... - Genny westchn~la. - Zginie m~zczyzna.
- Czy to Jamie? Zabij~ go? - glos Jazzy drzal z przej~cia.
- Nie wiem, kto to jest. - Genny scisn~la dlonie Jazzy, a pozniej
otworzyla je i polozyla na nich swoje. - Ale nie jestes winna jego
smierci. Umrze niedlugo. Za kilka miesi~cy. Jego smierc w pewnym
sensie ci~ zrani. - Genny zadrzala.
- Wjakim sensie? Jak?
- Niewiem.
- Nic wi~cej nie widzisz?
Genny nie odpowiedziala. Po prostu siedziala nieruchomo, w zupelnej
ciszy i czekala. Jezeli ma zobaczyc cos wi~cej, obraz si~ pojawi.
Widziala cien m~zczyzny, jego zamazany obraz. Wyczula w nim dobroc,
czulosc i milosc do Jazzy. I wtedy juz wiedziala.
- Dzi~ki, Boze - wyszeptala.
- Co? Co?
- Jest m~zczyzna, ktory ci~ uszcz~sliwi. Nie jest nim Jamie ani Jacob.
B~dzie dla ciebie dobry. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)