[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zauważył po raz kolejny, że jej zapas wyraznie się zmniejszył. Za kilka miesięcy zużyją ją do końca.
Zdecydował jednak, że w chwilach takich jak ta nie sposób się obejść bez filiżanki kawy. Wszyscy
jesteśmy roztrzęsieni, chyba jak jeszcze nigdy dotąd.
Do kuchni weszła jego żona.
- Czym był Budynek? - zapytała.
- Halą montażową Boeinga na Proximie 10 - powiedział, napełniając ekspres wodą z zamkniętego
obiegu. -Tam zbudowano statek i tam weszliśmy na jego pokład, pamiętasz? Spędziliśmy u Boeinga
szesnaście miesięcy, przechodząc szkolenie, sprawdzając statek, ładując zapasy i wyszukując usterki.
Szykowaliśmy Persusa 9 do podróży.
Przez ciało Mary przebiegł dreszcz.
- A ci ludzie w czarnych kombinezonach?
- Nie wiem.
Do pomieszczenia wszedł Ned Russell, szef bezpieczeństwa statku.
- Mogę wam powiedzieć, kim byli. Stanowili naszą nieświadomą próbę przerwania seansu i zaczęcia
wszystkiego od początku. Byli sterowani myślami tych, którzy  umarli .
- Ciekawe, skąd o tym wiesz - mruknęła zaczepnie Mary.
- Spokojnie. - Seth objął żonę ramieniem. Od samego początku większość załogi nie lubiła Russella.
Właściwie nie było w tym nic dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę pełnioną przez niego funkcję.
- Założę się, Russell, że pewnego dnia spróbujesz zawładnąć statkiem i odebrać dowodzenie
kapitanowi Belsnorowi - powiedziała Mary.
- Nie - odparł flegmatycznie Ned Russell. - Interesuje mnie wyłącznie zapewnienie spokoju na
pokładzie. Po to mnie tu przysłano i tylko to mam zamiar robić, bez względu na to, czy to się komuś
podoba, czy nie.
- Boże, cóż bym dał za to, żeby naprawdę istniał jakiś Orędownik - powiedział Morley. Wciąż nie
bardzo mógł uwierzyć, że sami wymyślili teologię Specktowsky'ego. - Kiedy w Tekel Upharsin
przyszedł do mnie Chodzący po Ziemi, wyglądał jak prawdziwy. Nadal wszystko wydaje mi się
prawdziwe. Nie mogę się otrząsnąć.
- Właśnie w tym celu to stworzyliśmy - zauważył Russell. - Nie mieliśmy nic takiego, a bardzo tego
potrzebowaliśmy. Teraz wróciliśmy do rzeczywistości, Morley. Znowu musimy stawić czoło temu,
co naprawdę nas otacza. To niezbyt miłe uczucie, prawda?
- Prawda - potwierdził Seth Morley.
- Chciałbyś znalezć się jeszcze raz na Delmak-O? - zapytał Ned Russell.
- Tak - odpowiedział po chwili.
- Ja też - dodała Mary.
- Obawiam się, że muszę się z wami zgodzić - mruknął Russell. - Chociaż było tam okropnie, chociaż
wszyscy wstrętnie się zachowywaliśmy, to przynajmniej istniała jakaś nadzieja. A tutaj, na statku... -
Gwałtownie machnął ręką. - %7ładnej nadziei! Zupełnie nic. Możemy tylko czekać, aż się zestarzejemy,
tak jak Roberta Rockingham, i umrzemy.
- Pani Rockingham ma dużo szczęścia - zauważyła z goryczą Mary.
- Bardzo dużo - zgodził się Russell. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości, bólu i
całkowitej bezsilności.
Rozdział szesnasty
Po obejrzeniu przez lekarza zdjęcia rendgenowskiego Maggie Walsh
dowiaduje się, że jej stan jest beznadziejny.
 Wieczorem po kolacji spotkali się w sterowni. Nadszedł czas, żeby obmyślić kolejny
poliencefaliczny świat. Musieli zrobić to razem, gdyż w przeciwnym wypadku wykreowana
rzeczywistość rozpadłaby się szybko, tak jak to się stało z Delmak-O.
W ciągu piętnastu lat nabrali znacznej wprawy.
Szczególnie Tony Dunkelwelt, który większość ze swoich osiemnastu lat życia spędził na pokładzie
Persusa 9. Tworzenie poliencefalicznych światów stało się dla niego czymś zupełnie naturalnym.
- W pewnym sensie wcale nie poszło nam najgorzej - powiedział kapitan Belsnor. - Pozbyliśmy się
prawie dwóch tygodni.
- A może tym razem zdecydujemy się na planetę pokrytą wodą? - zaproponowała Maggie Walsh. -
Moglibyśmy być delfinopodobnymi ssakami żyjącymi w ciepłych morzach.
- To już było - odparł Russell. - Jakieś osiem miesięcy temu, nie pamiętasz? Chwileczkę... Tak,
nazwaliśmy ją Aauasoma 3 i spędziliśmy tam trzy miesiące czasu rzeczywistego. Bardzo przyjemny
pobyt, a w dodatku jeden z najdłuższych. Ma się rozumieć, wtedy nie byliśmy jeszcze tak wrogo
nastawieni do siebie.
- Przepraszam - powiedział Seth Morley, a następnie wstał i wyszedł z kabiny na wąski korytarz.
Przystanął, trąc bezwiednie ramię. Odczuwał w nim czysto psychosomatyczny ból stanowiący
wspomnienie o Delmak-O; zapewne będzie go czuł jeszcze co najmniej przez tydzień. To wszystko,
co nam zostało, pomyślał. Ból i szybko zanikające wspomnienia.
A może by tak wymyślić świat, w którym leżymy w trumnach, martwi i zagrzebani głęboko pod
ziemią? Przecież w gruncie rzeczy tylko tego pragniemy.
Od czterech lat na statku nie zanotowano żadnego samobójstwa. Populacja ustabilizowała się,
przynajmniej na jakiś czas.
Do chwili, kiedy umrze Roberta Rockingham.
Chciałbym umrzeć razem z nią, pomyślał. Ile jeszcze możemy wytrzymać? Już niedługo. Thugg
dziwaczeje coraz bardziej, podobnie jak Frazer i Babble. I ja. Może ja też zacząłem już wpadać w
ostateczną depresję. Wade Frazer ma rację: pobyt na Delmak-O udowodnił, jak wiele wrogości nosi
w sobie każdy z nas.
Skoro tak, to każdy następny świat, jaki wymyślimy, będzie coraz gorszy... Russell miał słuszność:
nie uciekniemy od tego.
Kiedy umrze Roberta Rockingham, będzie nam jej bardzo brakowało. Z nas wszystkich jest
najłagodniejsza i najbardziej opanowana.
To dlatego, że wie, iż wkrótce umrze.
Nasza jedyna pocieszycielka. Zmierć.
Mógłbym otworzyć parę zaworów i wypuścić ze statku całą atmosferę. Zostałaby wyssana w próżnię,
a my byśmy umarli, mniej lub bardziej bezboleśnie. Niemal w jednej chwili.
Położył rękę na awaryjnym pokrętle najbliższego zaworu powietrznego. Wystarczy, żebym przekręcił
je w lewo, przemknęło mu przez myśl.
Stał bez ruchu, z ręką zaciśniętą na pokrętle. Zwiadomość tego, co miał zamiar zrobić, sprawiła, że
zamarł jak posąg. Odniósł wrażenie, że czas się zatrzymał, a wszystko, co go otacza, stało się płaskie
i dwuwymiarowe.
Od strony rufy nadeszła korytarzem jakaś postać. Brodaty mężczyzna odziany w wypłowiałą,
powłóczystą szatę, młody i wyprostowany, o czystej, jasnej twarzy.
- Chodzący po Ziemi - powiedział Seth Morley.
- Nie - odparł mężczyzna. - Nie jestem Chodzącym po Ziemi. Jestem Orędownikiem.
- Ale przecież my cię wymyśliliśmy! My i LIN 889B!
- Przyszedłem, żeby cię stąd zabrać - oznajmił Orędownik. - Dokąd chcesz się udać? Kim pragniesz
być?
- Mówisz o iluzji? O czymś w rodzaju naszych poliencefalicznych światów?
- Nie - odparł Orędownik. - Staniesz się wolny. Umrzesz i narodzisz się jeszcze raz. Zaprowadzę cię
tam, gdzie będziesz chciał, do tego, co lubisz i co ci odpowiada. Powiedz mi, co to jest.
Sethowi nagle zaświtała pewna myśl.
- Ale chyba nie chcesz zabić pozostałych? - zapytał. - Nie otworzysz zaworów? Orędownik pokręcił
głową.
- O tym musi zadecydować każdy z nich. Ty możesz decydować tylko za siebie.
- Chciałbym być pustynną rośliną, która przez cały dzień widzi słońce - powiedział Seth Morley. -
Chcę rosnąć, na przykład jako kaktus na jakiejś ciepłej planecie, gdzie nikt nie będzie mnie
niepokoił.
- Zgoda.
- I chcę spać - dodał Morley. - Chcę spać, ale być świadomym słońca i siebie.
- Tak właśnie jest z roślinami - wyjaśnił Orędownik. - Zpią, a mimo to zdają sobie sprawę ze swego [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kajaszek.htw.pl
  • Szablon by Sliffka (© W niebie musi być chyba lepiej niż w obozie, bo nikt jeszcze stamtąd nie uciekł)